Joanna Szarras "Garet dorasta" (Monika Glińska)

Joanna Szarras "Garet dorasta" (Monika Glińska)

Joanna Szarras "Garet dorasta"

wyd. Zysk i S-ka

Monika Glińska

 

 

 

Wielki chichot, radosny śmiech czy nieśmiały uśmieszek? Cień uśmiechu – taka reakcja towarzyszyła mi podczas czytania książki Joanny Szarras „Garet dorasta”. Mimo że na okładce widnieje ostrzeżenie, iż „nie jest to książka do czytania w miejscach publicznych, gdyż salwy śmiechu mogą wywołać panikę wśród otoczenia”, i miałam już przygotowane opakowanie chusteczek, na wypadek gdybym zaczęła płakać ze śmiechu – nie przydało się.

 

Tom „Garet dorasta. Niewiarygodne przygody zwierzaka z ADHD” jest kontynuacją przygód psiaka o tym imieniu. W pierwszej części, zatytułowanej „Garet, fe!”,  autorka opisywała jego dzieciństwo, w drugiej skupiła się na okresie dorastania. „Szczeniak ma już 8 miesięcy i rośnie, co nie znaczy, że dojrzewa”, pisze Szarras. To dorastanie zostało ujęte w formę ponadrocznego dziennika, na którego kartach dowiadujemy się, co Garet zżarł, co zwymiotował, co strącił, jakie ubrania wywlókł z szafy i rozszarpał, ile drzwi w domu otworzył i co zakopał w ogródku. Opisy zniszczeń i przygody Gareta, wcale nie takie niewiarygodne, a na pewno powtarzalne, przeplatają się z historiami z życia rodzinnego i kariery zawodowej autorki.

 

Książka Joanny Szarras może być traktowana jako swego rodzaju sprawdzian. Jak we wstępie wyjawia autorka: „Nie poleca opowieści o Garecie ludziom lubiącym zwierzęta w sposób zdroworozsądkowy, wręcz odradza im czytanie. Ten specyficzny pamiętnik dedykuje tym, którzy kochają zwierzaki całym sercem, jak pełnoprawnych partnerów – czujących i myślących”. I mam wrażenie, że sprawdzianu nie oblałam ja, jako osoba, która do świeżo urządzonego mieszkania zaprosiła czarną bestię z ostrymi pazurami i z dziwną pogodą ducha znosi to, że gryzie ona i drapie wszystkie rzeczy pozostawione na wierzchu bez opieki. Sprawdzianu moim zdaniem nie zdała autorka, której opowieść o przysposobionym bezpańskim psie i pięciu kotach, napisana stylem lekkim, aczkolwiek pretensjonalnym, już po kilku stronach nuży, nie wywołując ani radosnego uśmiechu, ani ciepłego uczucia wokół serca, zwanego wzruszeniem, a raczej przywołując refleksję: Matko, jak ta kobieta sobie nie radzi!

 

Może gdybym była nastoletnią właścicielką psa, te przygody wydałyby mi się bardziej interesujące, a język, który na siłę próbuje być zabawny, by mnie nie drażnił? Tymczasem ciekawsze wydają mi się wpisy na Fejsie moich znajomych posiadaczek psów i kotów. No cóż, widocznie albo nie jestem prawdziwą miłośniczką zwierząt, albo straciłam poczucie humoru… W każdym razie nie urzekła mnie ta historia.