Black Sabbath

Black Sabbath

Black Sabbath to zespół, który obok The Beatles wywarł największy wpływ na historię muzyki rockowej. Ozzy Osbourne, Tony Iommi, Geezer Butler i Bill Ward zrewolucjonizowali brzmienie gatunku, wyznaczyli granice ciężkiego grania i zdefiniowali pojęcie rockandrollowej gwiazdy. Ich pierwsze trzy albumy: Black Sabbath (1970), Paranoid (1970) oraz Master of Reality (1971) stanowią fundamenty, na których zbudowano ideę heavy metalu. W tamtych czasach nikt nie grał tak ciężko, tak mrocznie i tak ponuro jak oni.

Nieświęta Trójca

Narodziny heavy metalu trudno uznać za przypadek, skoro wszystko zaczęło się od utworu Black Sabbath, otwierającego album Black Sabbath, autorstwa… zespołu Black Sabbath. Całość brzmi niemal jak rytuał inicjacyjny. Kompozycja rozpoczyna się dźwiękiem dzwonów kościelnych i riffem zbudowanym na trytonie interwale nazywanym od średniowiecza „diabelskim”. Sam album miał swoją premierę w piątek trzynastego. Tak narodziła się legenda. Debiutancki krążek zespołu był jeszcze mocno zakorzeniony w bluesie, ale wyróżniał się ciężarem, który do tej pory był niespotykany. Black Sabbath wprowadzili do rocka elementy horroru, mroku i grozy zarówno w muzyce, jak i w tekstach. Właśnie tym utorowali drogę nowemu gatunkowi.

Metal wchodzi do mainstreamu

Zaledwie kilka miesięcy później, we wrześniu 1970 roku, ukazał się album Paranoid , który wyniósł Black Sabbath na szczyt. To na tej płycie zespół rozwinął swój styl, prezentując jeszcze bardziej dopracowane i cięższe kompozycje. Powolne riffy w kompozycjach takich jak War Pigs, Iron Man czy Hand of Doom stały się wzorcami dla całej przyszłej sceny metalowej. Z kolei Planet Caravan, nastrojowy i psychodeliczny utwór akustyczny, pokazał bardziej kontemplacyjną stronę zespołu. Do takich lżejszych momentów Sabbath będą wracać coraz częściej na późniejszych albumach. Największym hitem grupy stał się tytułowy Paranoid, napisany w zaledwie 20 minut, by zapełnić lukę czasową na materiale, który pierwotnie okazał się zbyt krótki. Prosty i dynamiczny kawałek nierzadko określany jest jako pierwszy w historii utwór punkowy.

W stronę pustki

Trzeci album zespołu, Master of Reality, to kolejny milowy krok w historii metalu. Wydany w lipcu 1971 roku, pokazuje Sabbath w jeszcze cięższej i dojrzalszej odsłonie. To właśnie na tym albumie Tony Iommi zaczął stroić gitarę niżej, aby móc sprawniej grać po wypadku, w którym stracił opuszki dwóch palców. Zabieg ten nadał ich muzyce bardziej masywny, ponury ton. Na krążku znalazły się takie klasyki jak Sweet Leaf – hymn kultury zielarskiej oraz Children of the Grave i Into the Void, które do dziś uznawane są za filary doom metalu. Brzmienie oraz czcionka z okładki Master of Reality stały się inspiracją dla całej sceny stoner i sludge metalu, która zaczęła rozkwitać 20 lat później.

Zaćmienie śnieżne

Kariera jak marzenie, a w tym przypadku nawet jak amerykański sen. Czterech chłopaków z Birmingham, którzy jeszcze dwa lata wcześniej nie mieli nawet wydanej płyty, swoją Czwóreczkę nagrali w Los Angeles, czym ostatecznie potwierdzili status gwiazd rocka. Tę opinię umocnili ekscesami przy okazji sesji nagraniowej do płyty Vol. 4…. Płyty, która pierwotnie miała być zatytułowana Snowblind, na co nie wyrazili zgody przedstawiciele wytwórni płytowej. Decyzję argumentowali zbyt dużymi skojarzeniami z narkotykami. Członkowie zespołu nawet nie zaprzeczali i ostatecznie płyta została po prostu Czwórką. Piosenka Snowblind, w formie niezmienionej, pozostała na płycie.

Jak przystało na zespół na fali wznoszącej inne kompozycje również były przebojowe i z miejsca trafiły na setlisty koncertowe Black Sabbath. Coś się jednak ewidentnie zmieniło (może wykluła się dość pragmatyczna chęć podbicia list przebojów?) i oprócz fragmentów stricte instrumentalnych na płycie pojawiła się pianinowa ballada, bardzo różniąca się od tego, co zespół nagrywał do tej pory. Było to singlowe Changes. Dla każdego coś miłego, niestety sama płyta mimo świetnych numerów i wyników sprzedażowych, przez krytyków określana była mianem bałaganiarskiej i zbierała dość nieprzychylne recenzje. Ciekawe, czy gdyby zespół postawił na swoim i nazwał płytę Snowblind, to krytycy, uzbrojeni w dodatkowy klucz interpretacyjny, spojrzeliby na płytę łaskawszym okiem.

Krwawy Sabat

Zaledwie trzy lata od debiutu Black Sabbath wydali swoją piątą płytę i po raz kolejny odkryli nowe muzyczne regiony. Niewykluczone, że status piewców mroku na dobre przykleił się do zespołu właśnie w związku z Sabbath Bloody Sabbath  – brzmieniowo zdecydowanie najciężej i najmroczniej. Atmosfera miała przywodzić na myśl nastrój lochów średniowiecznego zamczyska, w którym zespół miał ją nagrywać. Tak przynajmniej głosi legenda. Fakty są nieco mniej przesiąknięte heavy metalem. Album nagrano w średniowiecznym, ale klasztorze, gdzie jednocześnie mieściło się studio nagraniowe.

Strach pomyśleć jak brzmiałaby ta płyta, gdyby faktycznie powstawała w nawiedzonym zamczysku. Już otwierający płytę tytułowy kawałek wieści, że tu nie będzie miękkiej gry, ani miejsca na pianinowe ballady (mimo gościnnego udziału Ricka Wakemana). Po raz kolejny Sabbath, oprócz ciężkich gitar, zawarli jako kontrapunkt akustyczną kompozycję (Fluff). Nie zmniejszyło to ciężaru płyty. Warto również odnotować że był to wówczas najdłuższy album zespołu (o 17 sekund dłuższay od swojej poprzedniczki), ale znacznie bardziej uporządkowany, mniej bałaganiarski. Zespół zaczął też coraz śmielej inkorporować do ciężkich riffów elementy progresywnego rocka.

Ufaj tylko samemu sobie i pierwszym sześciu płytom Black Sabbath.

Sabotage to szósta płyta kwartetu z Birmingham i niejako koniec pewnej epoki. Dla zespołu dawno minęły czasy pracy w fabryce w ciągu dnia i przygrywania w podejrzanych lokalach wieczorami. Minęły też dni dość niespodziewanego sukcesu i statusu rocknrollowych buntowników, niekończących się imprez oraz zachłyśnięcia się Ameryką. W grę zaczęły wchodzić poważne pieniądze, a Black Sabbath stał się instytucją, zarabiającą duże kwoty. Niestety niekoniecznie były to zyski muzyków, a raczej, jak to często bywa, managerów, agentów i wytwórni płytowych.

Zabawa się skończyła. Sabotage jest duszne, rozedrgane, kipiące frustracją i goryczą. Sesje przerywane były kolejnymi rozprawami sądowymi i spotkaniami z wszelkiej maści prawnikami, co ostatecznie wpłynęło na kształt płyty. Raz piosenki są wściekłe, innym razem dość delikatne, kuszące, że finalnie wszystko będzie dobrze. Inne z kolej są rozwlekłe, neurotyczne, pełne niepokoju, tworzone jakby dla zabicia czasu, celem oderwania myśli od problemów. Czy gdyby nie cały ten bałagan, to dynamiczny riff otwierający Symptom of the Universe zbudowałby podwaliny pod thrash, death i black metal?

Spadek Formy

Wystarczy spojrzeć na okładkę albumu Technical Ecstasy, aby domyślić się, że różni się od poprzednich wydań zespołu. Widać na niej dwa roboty w intymnej sytuacji, stojące na ruchomych schodach. Taki obraz mocno nie pasował do wizerunku Black Sabbath. Jednak najbardziej zaskakująca na tej płycie była jej zawartość, która odbiegała od wcześniejszej twórczości grupy.

Wrażenie inności potęguje brzmienie syntezatora, o które trudno byłoby posądzać zespół znany z rozciągniętych, posępnych gitar. Technical Ecstasy jest różnorodny, wręcz eklektyczny. Pozornie niespójny i chaotyczny. Odnaleźć w nim można nie tylko heavy metalu, ale i funk, synthy, czy też dość kiczowate ballady.  Zdecydowanie na tym projekcie ekipa z Birmingham podjęła się eksperymentów z tym, co w tamtym czasie było popularne. Równocześnie przyjmuje się, że ten krążek to początek gorszego okresu w twórczości Black Sabbath.

Trudna Droga

Kryzysów ciąg dalszy. Można pomyśleć, że to paradoks, gdy spogląda się na tytuł albumu Never Say Die! Jednak nawet w przypadku zasłużonych legend w którymś momencie pomysły mogą się wyczerpać  i niestety Black Sabbath to nie ominęło. W tamtym czasie muzycy zastanawiali się, czy to nie koniec zespołu, a nawet ich kariery. Sytuacji nie poprawiał fakt, że Ozzy zdecydował się opuścić Black Sabbath pod koniec 1977 roku.

Przed rozpoczęciem nagrań Osbourne wrócił do składu, jednak każdy był świadom tego, że to tylko chwilowy powrót. Faktycznie, po skończonej trasie promującej Never Say Die! Ozzy postanowił rozpocząć karierę solową. Skupiając się jednak na tym, co muzyczne: Never Say Die! jest naprawdę dobrym albumem i wypada zdecydowanie lepiej, niż jego poprzednik. Jest bardziej uporządkowany i spójny. W dodatku sięga do bluesowo-jazzowego brzmienia, z którego wcześniej czerpało Black Sabbath. Natomiast brzmiące znajomo dla punk-rocka, tytułowe Never Say Die! spotkało się z pozytywnym odbiorem i osiągnęło sporą popularność. Koniec końców płyta, choć „kryzysowa”, wyszła naprawdę solidnie. Tym razem eksperyment można uznać za udany, jednak pozostawia on słuchacza z ważnym pytaniem. Czy gdyby Black Sabbath obrało tę ścieżkę, to doszliby do perfekcji takiego brzmienia?

13

Zło bywa kuszące, a album 13 dowodzi tego w stu procentach. Zwłaszcza, że przy okazji jej nagrywania  znowu spotkali się w jednym studiu Osbourne, Iommi i Butler, a na perkusji wspierał ich Brad Wilk z Rage Against The Machine13  to dziewiętnasty i równocześnie ostatni album Black Sabbath. Został wydany 11 czerwca 2013 i był to wówczas wielki powrót. W końcu od wydanego w 1995 roku Forbidden dzieli go 18 lat. Legendy z Birmingham, choć w tamtym czasie działały osobno, postanowiły znowu połączyć siły ciemności.

13 jest mroczne (jak na Black Sabbath przystało), jednak słychać, że każdy z muzyków ma już swoje lata, przez co może trochę brakuje mu szaleństwa. Niemniej nie traci na tym w żadnym razie! To bardzo naturalne oraz pożądane, gdy legendy, wraz z upływem czasu, nie tyle zwalniają, lecz grają bardziej refleksyjnie. Jednocześnie takie brzmienie może sugerować pewną polemikę z obecnym stanem ducha metalu. Na tym wydaniu Osbourne wciąż brzmi dziko, śpiewając teksty napisane przez Butlera. Muzycznie zespół postawił na zgodę między rockiem, heavy metalem i rozciągniętym doom metalem. 13 to materiał bardziej gitarowy, niż bębnowy, dzięki czemu nie jest tak szybki. Na szczęście Iommi zadbał o riffy zapadające w pamięć. Ten album to prawdziwe odrodzenie legendy. 

Książę Ciemności

John Michael Osbourne, lepiej znany jako Ozzy Osbourne, to legenda, której nikomu nie trzeba przedstawiać. Wieloletni frontman Black Sabbath odszedł 22 lipca 2025 roku, zaledwie trzy tygodnie po zagraniu pożegnalnego koncertu zespołu. Mroczny świat latami budowany przez twórców ciemności nieodwracalnie się zmienił, bowiem te dwa wydarzenia na zawsze zamknęły pewną erę w historii muzyki. Ozzy jednak nie odszedł bez słowa. Dzięki ostatniemu występowi Black Sabbath publika, po wielu latach, mogła jeszcze raz usłyszeć zespół, który był ponadczasowy. Brzmienie grupy od początku redefiniowało muzykę i nadawało jej nowe imiona. Grając międzypokoleniowo, łączyli fanów gitar w najróżniejszym wieku, co zaowocowało wieczną sławą. 

Ozzy początkowo nie planował zostać muzykiem. Chodził do szkoły i tak jak wielu z nas, miewał w niej sporo problemów. Co tu dużo mówić – nie był najlepszym uczniem. Już wtedy zyskał jednak ważną część swojego wizerunku artystycznego – pseudonim Ozzy. Co więcej, to właśnie z dawnym szkolnym kolegą, Tonym Iommim, zakładał pierwsze zespoły. Chęć bycia gwiazdą obudziła w nim muzyka The Beatles. Osbourne słuchał ich zafascynowany do tego stopnia, że postanowił zakupić sprzęt. Dzięki czemu w 1967 roku założył razem z Geezerem Butlerem zespół Rare Breed. Rok później natomiast Ozzy, Tony i Bill stworzyli grupę Polka Tulk Blues Band, która dwa razy zmieniała swoją nazwę: najpierw na Earth, a następnie na znane do dziś Black Sabbath

W latach 70. Ozzy nagrał z zespołem osiem płyt. Niestety używki sprawiły, że wśród członków Black Sabbath pojawiło się wiele problemów, a dodatkowo w 1979 roku Osbourne postanowił opuścić grupę i rozpocząć karierę solową.  Sam radził sobie równie dobrze, w końcu każdy zna takie single, jak No More Tears, Bark at the Moon czy Shot in the Dark. Cała jego działalność nie ma daty ważności. Ozzy i Black Sabbath to muzyka, którą poznaje się dzięki ojcom, przekazywana z pokolenia na pokolenie, odnajdująca miłośników wśród starszych i młodszych słuchaczy. Jest w niej miejsce na każdą emocję, nawet jeśli wydaje się mroczna i posępna. Ozzy, choć jest księciem ciemności, zawsze wnosił dużo radości. Jego barwna osobowość, charyzma i nieprzewidywalność to coś, czego wszystkim (tylko nie nietoperzom) będzie bardzo brakować. 

Gracjan Matysik, Maciej Tomasiewicz, Paulina Madej