Coals – ganc egal
Jak zauważyła w kuluarowej rozmowie red. Zuzanna, nigdy nie tańczyłem do Miraż – i pewnie dlatego spośród dwóch tegorocznych singli Coalsów bardziej doceniam ganc egal. Nutka ta bowiem, z pozoru niepozorna, przynosi przyjemność bardziej intelektualną niż sensoryczną, gdzie bangeryzm ustępuje miejsca zaawansowanemu piosenkopisarstwu. Ganc egal jest przykładem idealnej współpracy poszczególnych elementów piosenkowej maszyny: począwszy od tekstu, poprzez tytuł i klimacik, a skończywszy na rytmie, melodyce, akordach i takich tam. Dlaczego jeszcze ta jajówa jest tak gęsta?
„Ganz egal” – czyli wszystko jedno, a zatem czemu by nie wrzucić maksymalnie niepasujących do siebie motywów (nawet w obrębie pojedynczej partii – por. durowa końcówka zwrotek, mózg paruje) i jakimś – zaplanowanym! – cudem ulepić z nich bajecznie koszmarnego beguine’a #młynarski. A tekst? Niby słodki, ale jednak jak zwykle u Coalsów niepokojący: tak samo, jak te nieprzystające do siebie progresje. W muzyce, zwłaszcza popowej, wypada docenić koherencję na każdym szczeblu struktury pojedynczego numeru, biorąc pod uwagę także pochodzenie twórców (kraj ściegiem krzyżykowym zszyty). Rozpieszczają mnie kawałki, w których jedynym niedopatrzeniem jest model malacza w klipie: żeby koherencja przebiła sufit, Kacha i Łuki powinni wybrać bisa, nie zwykłego FL-a. Chociaż w sumie on też patchworkowy. Всё ровно
Najniższy stopień podium mocograjowych Stu Sztosów Radia LUZ rzadko kiedy prezentuje takie skomplikowanie.
Sebastian Rogalski