Czy Wes Anderson po prostu zaczął… przynudzać?

„Fenicki Układ” nie wypalił na wiele sposobów — ale o co właściwie chodzi i dlaczego tak trudno jest nam krytykować Wesa Andersona? Dlaczego mam wrażenie, że nowy film twórcy Grand Budapest Hotel to wydmuszka?
Na pierwszy rzut oka Fenicki Układ ma wszystko, czego oczekiwalibyśmy po filmie Wesa Andersona: gwiazdorską obsadę, charakterystyczną estetykę, niecodzienną fabułę i ten firmowy, dziwacznie uroczy klimat. Choć każdy kadr wygląda jak pocztówka z alternatywnej rzeczywistości, całość nie oddziałuje na widza w sposób, do jakiego przyzwyczaiły nas wcześniejsze filmy tego reżysera. Opowiedziana historia sprawia wrażenie wykalkulowanej na sukces w oparciu o poprzednie filmy. Brakuje w niej oryginalności, ale przede wszystkim tego tajemniczego składnika X. Tego „czegoś”, co sprawiało, że filmy Wesa Andersona wprowadzały nas w melancholijny, romantyczny błogostan, pozostawiając z niejedną refleksją i niejedną sceną filmową trwale zapisaną w pamięci. Fenicki Układ zdaje się odtwarzać, powtarzać, naśladować i aspirować do czegoś, co powinno nas zachwycić.

Benicio Del Toro stars as Zsa-Zsa Korda in director Wes Anderson’s THE PHOENICIAN SCHEME, a Focus Features release.
Credit: Courtesy of TPS Productions/Focus Features © 2025 All Rights Reserved.
Trudno jednoznacznie mówić tu o nieudanym filmie, ponieważ Wes Anderson ma już status geniusza i nawet jeśli w jego nowym dziele odczuwamy emocjonalną pustkę, nie możemy odmówić mu złożoności fabuły, błyskotliwego czarnego humoru czy, rzecz jasna, słynnej już estetyki zdjęć, przemyślanych co do centymetra.
Jeśli jednak mamy do czynienia z pięknym, znajomym opakowaniem, a w środku brakuje angażującej głębii — to mamy do czynienia z wydmuszką.
Fenicki Układ to film, który usiłuje opowiedzieć historię kontrowersyjnego biznesmena, na którego życie czyha wiele ważnych osobistości, instytucji oraz asasynów. Zsa-Zsa Korde — w rolę którego wciela się Benicio del Toro — poznajemy po raz pierwszy, gdy po raz szósty uchyla się śmierci podczas katastrofy lotniczej. Śmierć depcze mu po piętach, więc postanawia przepisać cały swój majątek oraz plan życia, nie — jednemu ze swoich dziewięciu synów, lecz swojej jedynej córce Liesl — granej przez Mię Threapleton — która jest tuż przed złożeniem ślubów zakonnych. Zdaje się jednak, że plany bohaterów ulegną zmianie.

Benicio Del Toro stars as Zsa-Zsa Korda in director Wes Anderson’s THE PHOENICIAN SCHEME, a Focus Features release.
Credit: Courtesy of TPS Productions/Focus Features © 2025 All Rights Reserved.
W biznesowej podróży, mającej na celu domknięcie planu życia Kordy, towarzyszy im guwernant Bjorn — w tej roli Michael Cera, moim zdaniem najjaśniejszy punkt całego filmu. Na ekranie pojawia się także wiele szalenie popularnych gwiazd kina, takich jak Tom Hanks, Scarlett Johansson czy Willem Dafoe. Cały ten gwiazdozbiór znanych nazwisk nie jest jednak w stanie zagwarantować, że oglądana historia będzie ciekawa lub choćby angażująca.
Fabuła zdaje się nie być głównym bohaterem tego filmu. Po raz kolejny mamy do czynienia z historią podzieloną na swego rodzaju akty, w których — zgodnie z planem Kordy — odwiedzamy kolejne lokacje i kolejnych bohaterów, by dobić z nimi targu. Śledzenie tej dzikiej przygody, przepełnionej biznesowymi rozmowami, zwrotami akcji i kolejnymi zamachami, przenosi nas emocjonalnie… no właśnie, dokąd? Czyżby donikąd?

(L to R) Michael Cera as Bjorn and Mia Threapleton as Liesl in director Wes Anderson’s THE PHOENICIAN SCHEME, a Focus Features release.
Credit: Courtesy of TPS Productions/Focus Features © 2025 All Rights Reserved.
Mamy tu kilka wątków przewodnich — pragmatyczną relację ojca i córki, rodzinną zagadkę dotyczącą śmierci matki Liesl, realizację planu Kordy oraz próby zamachów na jego życie. Wes Anderson nie po raz pierwszy decyduje się eksplorować poprzez swoje filmy rodzinne relacje pełne konfliktów interesów, skrywanej urazy i tajemnic.
Z filmów takich jak Pociąg do Darjeeling, Genialny klan czy Fantastyczny Pan Lis wiemy, że Anderson potrafi zgrabnie spleść wątek rodzinnych konfliktów z szaloną, zawiłą, ale też spójną fabułą. W Pociągu do Darjeeling śledzimy duchową podróż przez Indie trzech braci, którzy pragną zbliżyć się do siebie, a zarazem odnaleźć matkę, unikającą ich z niewyjaśnionych przyczyn. Fantastyczny Pan Lis opowiada o tym, jak lisia natura bohatera prowadzi do zagrożenia dla całej jego rodziny, a nawet dla wszystkich podziemnych zwierząt. Ten sam spryt, ale i pomoc bliskich, pozwala mu później odwrócić bieg wydarzeń.
Wymienione powyżej filmy zawierają w sobie potężny ładunek emocjonalny. Nie grają na emocjach widza w sposób nachalny, ale oddziałują na nie tak, że łatwo podczas seansu popaść w zachwyt, rozbawienie czy niebanalne wzruszenie — będące miksem smutku, radości i piękna.
Wielkim sprzymierzeńcem budowania takiego nastroju była także muzyka wykorzystywana przez Wesa w jego filmach — jak choćby This Time Tomorrow w intro do Pociągu do Darjeeling. To wprowadzenie do filmu potrafi przyprawić o gęsią skórkę i łzę wzruszenia, nawet gdy jeszcze nie wiemy, o co właściwie w chodzi w tej historii. Tak dobrze Wes potrafił kiedyś budować klimat! Początek filmu — łzy w oczach.
Budzi się więc pytanie: czy kultowy reżyser zrezygnował ze swojej umiejętności opowiadania historii zarówno złożonych, jak i poruszających na rzecz artystycznej teatralności? Takie wnioski nasuwają się po obejrzeniu kilku jego ostatnich filmów. A może po prostu brakuje mu dziś weny lub pomysłu na to, jak zaangażować emocje widza? Trudno przecież podejrzewać tak świadomego twórcę o nieświadomy brak emocjonalnego ładunku w jego olśniewających wizualnie produkcjach.
Czego więc brakuje Układowi Fenickiemu? Liesl zdaje się być zakonnicą jedynie po to, by umieścić intrygującą postać siostry zakonnej w tej całej historii — jakby po prostu miało to dobrze wyglądać w zwiastunie. Jej status duchowny nie wnosi bowiem do fabuły niemal żadnej dynamiki, poza powierzchownym konfliktem interesów. Relacja ojca z Liesl pozbawiona jest głębi i emocji — z jednej strony przez pragmatyczny charakter ich kontaktu, z drugiej dlatego, że pomiędzy bohaterami nie dzieje się właściwie nic ciekawego, poza wspólnym podróżowaniem przez fabułę. Postać Bjorna wnosi sporo poczucia humoru i uroku, ale nie ma większego znaczenia dla zaangażowania widza w historię. Nawet muzyka zawiodła — soundtrack do filmu w ogóle nie przykuł mojej uwagi.
Jaki więc element tego filmu powinien nas zachwycić, poruszyć, dotknąć naszego wnętrza lub skłonić do refleksji? Ja nie odkryłam tego elementu, niczego co by mnie urzekło. Trudno jest jednak wskazać palcem to, czego nie ma — prawda? I właśnie dlatego tak ciężko jest określić, dlaczego nowy film kultowego reżysera rozczarowuje, zamiast oczarowywać. Czy Wes Anderson po prostu zaczął… przynudzać??

(L to R) Benicio Del Toro as Zsa-Zsa Korda and Mia Threapleton as Liesl in director Wes Anderson’s THE PHOENICIAN SCHEME, a Focus Features release.
Credit: Courtesy of TPS Productions/Focus Features © 2025 All Rights Reserved.
Niektórzy twierdzą, że od jakiegoś czasu mamy do czynienia z „nowym, klasycznym Wesem Andersonem”. Być może jego nowy film wcale nie miał na celu nas poruszać ani zachwycać. Może tym razem reżyser wcale nie chciał zaangażować naszych emocji. Pytanie brzmi jednak — dlaczego nie? Dlaczego miałby rezygnować z tego soczystego wnętrza, którym wypełnione były jego pięknie opakowane filmy?
Czy będzie nam jeszcze dane rozpłynąć się nad filmem Wesa, popaść w zachwyt i romantyczną, błogą melancholię?
Przez niekwestionowany, genialny dorobek tego reżysera trudno jest kwestionować jego wizję i filmowe wybory. Nie można jednak ślepo wierzyć, że każde kolejne dzieło będzie genialne tylko dlatego, że poprzednie było. Mimo ogromnej sympatii i sentymentu do tego reżysera, nie podchodzę bezkrytycznie do jego nowych odsłon.
W mojej ocenie największym plusem Układu Fenickiego jest to, że budzi nostalgię i chęć powrotu do wcześniejszych filmów Andersona — z ogromnym utęsknieniem i rozrzewnieniem, widząc jeszcze wyraźniej, jak bardzo były angażujące, przemyślane i tętniące emocjonalnym pięknem w akompaniamencie świetnie dobranej muzyki. Zachęcam was do samodzielnego wyrobienia sobie opinii na temat nowego filmu Wesa, ale jeszcze bardziej zachęcam do niepodchodzenia bezkrytycznie do nowych tworów tylko dlatego, że wydają się znajome i dobrze się kojarzą.
Agata Stankowska i Zuza Dudek zdobywają się na krytykę i zwątpienie w rozmowie na temat nowego filmu Wesa Andersona podczas Pełnej Kultury:
Tekst: Agata Stankowska, red. Alicja Serafin