Funny Games w reżyserii Michaela Hanekego wraca do kin
Kultowe, wstrząsające i zadające niewygodne pytania arcydzieło Michaela Hanekego wraca na ekrany kin po prawie 30 latach.
Jak pokazują ostatnie lata, klasyka kinowa ma się lepiej niż kiedykolwiek, a widzowie coraz chętniej korzystają z okazji, by zmierzyć się z legendarnymi produkcjami na wielkim ekranie. Na kanwie tego trendu, w polskich kinach zagościł film Funny Games z 1997 roku, w reżyserii jednego z najważniejszych twórców kina europejskiego – Michaela Haneke. Obraz ten został uznany za kultowy już w momencie premiery na Festiwalu Filmowym w Cannes, a jego temat zdaje się być coraz bardziej aktualny z roku na rok.

Nie lubię przemocy i nie lubię horrorów. Nigdy nie zrobiłbym thrillera ani horroru dla samego ich zrobienia. Powiedziałbym, że Funny Games to autokrytyczny, anty-horror. Jest krytyką przemocy, ponieważ wzbudza ona we mnie same negatywne emocje. – Michael Haneke w wywiadzie dla Fangoria.
Fabuła koncentruje się na zamożnej rodzinie, która, by odetchnąć od wielkomiejskiego zgiełku, postanawia udać się na urlop do swojego domku nad jeziorem. Krótko po przyjeździe, w drzwiach pojawia się dwóch szarmanckich, młodych mężczyzn – Peter i Paul. Pierwotnie przychodzą z drobną prośbą o pomoc, by stopniowo ujawnić swoje realne, przerażające intencje. Manieryczne i przesadnie grzeczne zachowanie gwałtownie przeradza się w serię sadystycznych tortur, w których mężczyźni grają w tytułową, chorą grę z Bogu ducha winną rodziną. Najbardziej zatrważający jest to brak wyraźnego motywu; ich działania są formą „zabawy” lub „eksperymentu”, przeprowadzanego bez większego planu i z góry skazującego ofiary na porażkę.
Chociaż opis fabuły jawi się jako archetypiczny, brutalny horror z masą krwawych scen, Michael Haneke miał w swojej intencji stworzenie czegoś skrajnie innego. Reżyser przez 108 minut trwania filmu zadaje widzowi trudne, trudne do odpowiedzi pytania: Dlaczego to oglądasz? Dlaczego obserwowanie przemocy jest dla nas takie intrygujące i atrakcyjne?
Haneke wodzi spragnionego igrzysk widza za nos, pogrywając z jego oczekiwaniami oraz negując wszelkie schematy charakterystyczne dla kina grozy. Niemal wszystkie brutalne sceny dzieją się poza kadrem, rezygnując z ceremonialnej szczegółowości aktów przemocy. Sama akcja przedstawiona jest z lodowatą precyzją, ukazując realistyczny przebieg wydarzeń bez przysłowiowych fajerwerków i bez zwrotów akcji, które mogłyby dać ofiarom szansę na ucieczkę w ostatniej chwili. W Funny Games nie doczekamy się Happy Endu.

Sam Haneke mówiąc o filmie, określa go jako „parodie thrillera”. Świadoma rezygnacja z budowania napięcia, prowadzącego do upragnionego katharsis, umożliwia realne ukazanie przemocy, jako zjawiska obojętnego i niezwykle banalnego. Dzięki temu prezentowane akty agresji tracą jakąkolwiek atrakcyjność czy widowiskowość, wywołując poczucie współodpowiedzialności za obserwowane na ekranie wydarzenia.
Wrażenie moralnego dyskomfortu jest podbudowane regularnym łamaniem czwartej ściany; oprawcy kilkukrotnie spoglądają w kamerę, niemal nawiązując kontakt wzrokowy z widzem, a nawet ironicznie dyskutując z nami na temat przebiegu akcji. Najlepszym tego przykładem jest legendarna już scena, w której bohater dosłownie cofa czas, kiedy okrutne tortury nie przebiegają po jego myśli. W samym finale filmu morderca złowieszczo patrzy prosto w obiektyw, podświadomie dając widzowi jasno do zrozumienia: „To wszystko. Jesteś usatysfakcjonowy?”

Michael Haneke
Widownia powinna odbierać przemoc jako coś głęboko przerażającego i nieprzyjemnego. Moje filmy szokują, ponieważ publiczność jest przyzwyczajona do sposobu, w jaki przemoc najczęściej ukazywana jest w kinie: jako produkt konsumpcyjny. – Michael Haneke w wywiadzie dla Uniavisen.
Funny Games w rękach Michaela Hanekego jest swego rodzaju manifestem. Austriacki reżyser jasno sprzeciwia się ówczesnej kulturze popularnej, obfitej w nic niewnoszącą przemoc, szokującą bez żadnego wyraźnego powodu, czy romantyzującą szeroko rozumiane zło. Haneke podkreślał, iż liczył na sukces swojego dzieła na amerykańskim rynku, który to zdaje się być najbardziej kojarzony ze wspomnianymi zjawiskami.
Film nie odbił się szerokim echem w USA, jednak dziesięć lat po premierze do reżysera odezwał się producent, proponując dokładne odwzorowanie fabuły z amerykańskimi celebrytami. To zaowocowało projetkem Funny Games U.S. – swego rodzaju koniem trojańskim, będącym lustrzanym odbiciem pierwotnej wersji, identycznie zrealizowanym scena po scenie. W obsadzie znalazły się takie tuzy Hollywood jak Naomi Watts, Tim Roth, Michael Pitt czy Brady Corbet (dzisiaj kojarzony już jako reżyser, autor The Brutalist; Corbet wielokrotnie podkreślał, jak duży wpływ na tory jego kariery miała współpraca z Haneke).

Funny Games z 1997 roku dzięki konsekwentnemu negowaniu krwawej rozrywki uważane jest dzisiaj za tytuł kultowy. Wznowiona dystrybucja kinowa tego tytułu w Polsce to idealna okazja, by zmierzyć się z bezkompromisową wizją Michaela Haneke, jednego z najwybitniejszych twórców europejskiej kinematografii.
O fenomenie Funny Games i wizjonerskości austriackiego reżysera rozmawiali Szymon Mazurkiewicz i Mateusz Nowak, na łamach audycji Pełna Kultura.
Tekst: Szymon Mazurkiewicz