Giggs – Baby
Siema nadodrzańskie byki, pewnie na swojej drodze spotkaliście już paru prawdziwych badmanów, ale tego jeszcze nie. Co mimo wszystko może dziwić, bo Nathaniel „Giggs” Thompson już od dobrych 10 lat dumnie reprezentuje siebie i to, co w brytyjskim hip-hopie (nie grajmie!) najlepsze. Niemniej pozostaje on artystą na wskroś lokalnym – nawet gdy mówimy o multikulturowym hipertyglu, jakim jest stolica UK w XXI wieku. W czasach, gdy AJ Tracey zakuwał na sprawdzian z przyry, a Dizzee Rascal po maturze chodził do radia, Giggs poznawał smak ulicznego życia na kornerach południowego Londynu (konkretnie dzielnicy Peckham). Skończyło się to odsiadką, ale po wyjściu Giggler przeszedł na jaśniejszą stronę mocy i zaczął nagrywać mikstejpy.
Chwała mu za to, bo wśród brytyjskich emcees obdarzony jest bodaj najprzyjemniejszym głosem, który chętnie usłyszałbym w soulowej aranżacji à la Barry White/Ryszard Rynkowski. Ale nie – Giggs to hardy truskul, co potwierdza nie tylko wyjątkowo wyboista ścieżka kariery, ale też dobór gości przewijających się przez tracklistę Big Bad, jego ostatniego albumu. Jadakiss i Swizz Beats przestali być modni już dawno temu (a French Montanę pewnie dotknie to za chwilę). Giggler posiada jednak na tyle charyzmy i, ojej, uroku osobistego, że całkowicie dominuje każde otoczenie, w którym się znajdzie. I to nawet wtedy, gdy, tak jak w naszym mocograju, nie ma do powiedzenia niczego konkretnego.