irys – rdza

Są piosenki, które nie zapadają w pamięć a prosto w krwioobieg. rdza, nasz nowy Mocograj, nie obchodzi się z nami delikatnie. To utwór, który drażni nerwy i pieści zmysły w tym samym momencie.  Podczas słuchania tekstu orientujesz się, że coś ściska Cię w klatce. A potem czujesz dreszcze. Od karku do kręgosłupa.

Dostajemy poezją prosto w twarz- taką bez filtra, za to brutalnie szczerą. Każdy wers odkrywa kolejne warstwy strachu i bólu, który zaczynasz czuć w ciele.

korozyjny ból mnie trawi, umieram na brak odwagi

Trudno nie poczuć tego gdzieś głęboko pod skórą. Nagle przestajemy być słuchaczami, a stajemy się uczestnikami tego, co boli. Bo kto nigdy nie umarł z braku odwagi?

Autentyczność wyśpiewywanych fraz zwilża oczy. To wszystko mogłoby się źle skończyć gdyby nie głos irys- zwinny, pełen kolorów, lecz słodko-gorzki. Momentami serwuje dźwięki powietrzne, zwiewne, tylko po to, by za moment uderzyła nas fala pełnego spektrum jej głosu. Jest zjawiskowa i nie mam wątpliwości, że to początek czegoś dużego.

Napięcie między subtelnością a brutalnością działa doskonale. Gładka, melodyjna linia wokalna kontrastuje z ostrymi słowami, a całość pięknie dopełnia metaliczny saksofon, który momentami sam wydaje się brzmieć jak zardzewiały. Kompozycja nie stoi w miejscu ani przez chwilę, oddycha razem z tekstem dzięki pulsującej sekcji rytmicznej. I zostaje w środku jeszcze długo po ostatnim dźwięku.

Justyna Kalbarczyk