Kamasi Washington ft. Andre 3000 – Dream State
Powroty bywają trudne. Chociaż często jako słuchacze wyczekujemy z niecierpliwością nowego materiału od naszych ukochanych wykonawców, to nie ma gwarancji, że będzie to satysfakcjonujące spotkanie. Przykładowo, sześć lat to bardzo dużo czasu. Zarówno odbiorca, jak i twórca mogli przejść ogromną przemianę i mimo ówczesnej wielkiej sympatii tym razem może to już nie być magiczne doświadczenie. Na szczęście w przypadku Kamasiego Washingtona nie ma mowy o podobnej goryczy.
Zapowiedzi albumu Fearless Movement (mniej, lub bardziej przypadkowo) kontynuują schemat singli jego poprzednika, znakomitego Heaven & Earth. Ekstatyczne, monumentalne Prologue sprzed kilku tygodni już przy pierwszym kontakcie przywodzi na myśl równie wybitne Fists Of Fury. Dream State, czyli najnowsze dzieło amerykańskiego saksofonisty kontynuuje zaś senne motywy The Space Travellers Lullaby. Ten kontrast intensywności łączy jednak jedna najważniejsza rzecz – muzyka Washingtona ma nieprawdopodobną wręcz zdolność oderwania słuchacza od świata dookoła niego.
Z każdym kolejnym odsłuchem coraz wyraźniej dociera do mnie, jak wyraźny progres poczynił lider zespołu jako songwriter. Zarówno Prologue, jak i jeden z tegotygodniowych mocograjów utrzymują pełną uwagę słuchacza przez cały, niekrótki przecież, dystans. Gdy ten atut wzmocniony zostanie przez wirtuozerski zespół i fenomenalny mastering efekt powali na kolana. Otoczeni ciasnym kokonem basu, syntezatorów i dynamicznej, perfekcyjnie akcentowanej perkusji zostajemy przeniesieni w inny, nierzeczywisty wymiar. Za przewodnika mamy niesamowicie szybkie progresje akordowe Kamasiego. Za towarzysza – magicznego ptaka, czyli flet Andre 3000, pohukujacego w tle przez całą naszą podróż.
Ciężko jest przespać kilka tygodni. Pewnie jest to nawet niemożliwe. Ja jednak spróbuję pozostać w tym sennym stanie aż do 3 maja, gdy premierę będzie mieć reszta albumu Fearless Movement. Cóż to będzie za piękne spotkanie.
Michał Lach