Lily Allen – Pussy Palace
Rozwodowe opus magnum — studium rozpadu relacji i powolnego odnalezienia siebie w szczegółach zawiłej historii, której finał niestety nie zaskakuje. Lily Allen swoim subtelnym wokalem szepcze do ucha, jakby przez telefon do przyjaciółki, cytując: I didn’t know it was a pussy palace / I always thought it was a dojo. Brzmi to jak chwila, w której dowody zdrady leżą już na podłodze, a ona dopiero pozwala sobie je nazwać.
Na West End Girl dokonuje się nowa emancypacja artystki, która zdawałoby się, już dawno odnalazła własny głos i brzmienie. Pussy Palace ma charakterystyczne dla Lily brzmienie delikatnej elektroniki, wynurzającej się, jak ze skrzącej mgły fatalnego zauroczenia. Tak brzmi moment, w którym kropki zaczynają się łączyć. Artystka konfrontuje się z prawdą bez patosu, ale z gorzką świadomością, że emocjonalne olśnienie zawsze kosztuje. W swojej ironii i szczerości pozostaje przekonująca i interesująca – jak za czasów debiutu.
Julia Prus