Little Simz

Little Simz

W branży muzycznej obecna jest od 2010 roku. Kto miał styczność z jej twórczością od samego początku jej działalności, odrazu wiedział, że ma do czynienia z artystką, która zajdzie daleko. Z każdym albumem i nową współpracą rosła w siłę, aby w 2021 roku jej gwiazda mogła rozbłysnąć jeszcze jaśniej niż kiedykolwiek. Mowa oczywiście o londyńskiej raperce Little Simz.

 

Mam wrażenie, że okres pandemiczny dla zagranicznego rapu, czy R&B nie był zbytnio pobłażliwy. Przez ostatnie dwa lata nie potrafiłam porządnie zachwycić się żadnym wydanym w tym czasie albumem. I tak jak 2020 rok był kompletnym okresem ogórkowym, tak w 2021 roku pojawiło się całkiem sporo, mogłoby się wydawać, smacznych kąsków.

Dostaliśmy choćby poprawny album od J. Cole’a, latem Tyler, the Creator wciągnął nas w kolorowy, niczym u samego Wesa Andersona, świat Call Me If You Get Lost, który zgrabnie podciągnął pod promocję swoich innych biznesowych poczynań, niekoniecznie związanych z muzyką. Na przełomie sierpnia i września przekrzykiwaliśmy się czy lepsza (lub gorsza) jest Donda, czy może jednak Certified Lover Boy.

W między czasie Little Simz podsycała zainteresowanie wokół swojego nadchodzącego albumu. Już wiosną do sieci trafił pierwszy teledysk do utworu Introvert, który jest dość dramatyczny w wyrazie. Zbliżenia na dzieła sztuki, architektoniczne zabytki przeplatane są z ujęciami ulicznych zamieszek w towarzystwie policji. Wydaje się, jakby artystka w ten sposób zapraszała nas do swojej wyobraźni, w której mieszają się doświadczenia dorastania w nieciekawej dzielnicy północnego Londynu, uświadamianie swojego pochodzenia etnicznego oraz nieodparta chęć dzielenia się ze światem swoją kreatywnością. Ta mieszanka stanowi tożsamość Little Simz.

Miesiąc później dostajemy kolejny klip do utworu Woman, które jest zupełnie inny od swojego poprzednika. Woman to grooviący kawałek, dodający pewności siebie hołd w stronę czarnych kobiet, tak jak choćby we fragmencie:

He was gettin’ bitter while she was gettin’ better
Diamonds are forever
Miss Sierra Leone, lookin’ like a gem

A wszystko to dostajemy w towarzystwie idealnie skrojonych garniturów i garsonek, ekskluzywnej biżuterii i srebrnej zastawy stołowej. Dodatkowo w refrenie możemy usłyszeć Cleo Sol, z którą Simz zaliczyła udaną współpracę przy okazji kawałka Selfish. Mnie to kupiło i zupełnie wystarczyło, abym wyczekiwała wrześniowej premiery z wypiekami, niczym za małolata, gdy wychodziły najnowsze kawałki Missy Elliott. I mimo że Panie lawirują na skrajnie różnych krawędziach hip-hopu, nie mniej ich twórczość może wywoływać podobne emocje.

Album Sometimes I Might Be Introvert to nie jest przykład surowego stylu, do którego przyzwyczaiła nas Simz. Ten fakt nie powinien dziwić, ponieważ tworzono go w słynnym Abbey Road Studios, gdzie raperka miała dostęp do najlepszych muzyków, całej orkiestry i specjalistów od tworzenia hitów. Jak artystka sama wspomina, często bardzo ją to przytłaczało i chętnie chowała się w swój bezpieczny kąt, by móc w spokoju pisać kolejne linijki tekstów. W zaprezentowanym przez nią materiale czuć ogromny progres, w porównaniu z jej debiutanckim mixtapem z 2010 roku, a nawet z ostatnią płytą Gray Area.

Sometimes I Might Be Introvert to płyta dopracowana w każdym calu, oryginalna, skłaniająca do myślenia i przede wszystkim – bardzo dobra muzycznie. Kto jeszcze nie miał okazji sprawdzić, niech koniecznie nadrobi tę pozycję, może wyciągnie Was z tego post-pandemicznego marazmu.

przygotowała Karolina Krempeć