Lou Reed

Lou Reed

Człowiek, który potrafił jedną stopą stać w punku i glamie, drugą w rocku i popie, a jednocześnie odkrywać mroczne zaułki metalu. Ikona, inspiracja, żywa legenda nowojorskiej bohemy – Lou Reed. To właśnie on zostaje Artystą Tygodnia w Radiu LUZ. Z tej okazji skupiamy się na jednym z jego najbardziej niezwykłych projektów: koncertowym wydaniu albumu Berlin: Live at St. Ann’s Warehouse. Końcem tego roku mija 17 lat od premiery oraz 19 od czasu jego nagrania.

 


Berlin: Live at St. Ann’s Warehouse to jeden z najbardziej niezwykłych powrotów w historii rocka. Lou Reed nigdy nie tworzył pod rynek i nigdy tego nie zamierzał. Jego muzyka jest zapisem świata widzianego bez filtrów. Piosenki są kronikami, nie opowieściami. Dlatego też Berlin, po premierze w 1973 roku, był dla wielu słuchaczy zbyt bolesny, zbyt mroczny i zbyt prawdziwy.

Dopiero po latach zaczęto rozumieć znaczenie tego albumu. W 2006 roku Reed wrócił do niego na żywo, w St. Ann’s Warehouse. To nie był zwykły koncert. Bardziej przypominał odwiedziny miejsca zbrodni niż sentymentalną wycieczkę. Reed wykonywał materiał, który przeżył razem z bohaterami. Grał historię, którą napisał niczym dokumentalista podziemnego życia Nowego Jorku.



Zespół, który zmienił historię muzyki, zanim świat to zauważył

Aby zrozumieć wagę albumu Berlin, trzeba cofnąć się do czasów w których Lou Reed współtworzył The Velvet Underground. W połowie lat 60. byli absolutnym przeciwieństwem wszystkiego, co kojarzyło się z „kolorową” Ameryką epoki pop-artu czy hipisowskiej kontrkultury. Grali muzykę brudną, surową i brutalnie prawdziwą. To były dźwięki ludzi żyjących w cieniu wielkiego miasta.

Paradoks polegał na tym, że The Velvet Underground był projektem Andy’ego Warhola, człowieka którego można uznać za definicję popularności. Mimo, iż do składu należała Nico – modelka, piosenkarka, ikona stylu – pierwotnie grupa nie odniosła wielkiego sukcesu. Ich muzyka była zbyt prawdziwa, by stać się przebojem. Dopiero kilka dekad później okazało się, że ich wpływ na alternatywny rock, punk, a także noise i indie był fundamentalny.

Na temat debiutanckiej płyty The Velvet Underground & Nico Brian Eno powiedział:

Pierwszy album Velvet Underground sprzedał się tylko w liczbie 10000 wydań, ale każdy kto go kupił założył zespół.

Myślę, że nic lepiej nie podsumowuje olbrzymiego wpływu na świat muzyki, jaki mieli The Velvet Underground, w tym Lou Reed.

 



Muzyka jako dokument

Lou Reed w tamtych latach pisał teksty, które brzmiały jak reporterskie zapiski w stylistyce beatnikowskiej, jednocześnie budząc zachwyt i odrazę. Jego umiejętności tekściarskie wywołują skrajne, głębokie emocje.

W Heroin śpiewał:

I don’t know just where I’m going
But I’m gonna try for the kingdom, if I can
’Cause it makes me feel like I’m a man
When I put a spike into my vein
And I’ll tell ya, things aren’t quite the same
When I’m rushing on my run
And I feel just like Jesus’ son
And I guess that I just don’t know
And I guess that I just don’t know

 

W Caroline Says II jego słowa brzmią tak, jakby sam nie był pewien granicy między współczuciem a brutalnym dystansem. Śpiewając przejmuje rolę obserwatora dramatu, którego doświadcza tytułowa Caroline i mimo wielkiego ciężaru treści wypowiada ją chłodno, jakby bez emocji.

Caroline says
as she gets up off the floor
Why is it that you beat me
it isn’t any fun

Po wydaniu album Berlin dla opinii publicznej i krytyków był po prostu „zbyt” – zbyt smutny, zbyt prawdziwy, zbyt niewygodny. Dlatego choć dziś wiadomo, że to jedna z najważniejszych rockowych opowieści tamtych czasów, wtedy niezrozumiany trafił na półkę, na której obrósł kurzem.



Powrót po trzydziestu trzech latach

Berlin: Live at St. Ann’s Warehouse z 2006 roku to późna rehabilitacja albumu, który wtedy nie odniósł sukcesu. Reed wykonuje materiał z pełnym zespołem, orkiestrą i chórem. Brzmi dojrzalej, niż mógł zabrzmieć w 1973 roku – mniej gniewnie, a bardziej świadomie. Jego wokal ma w sobie chropowatość i zmęczenie, które dodają całości głębi.

To wykonanie nie stara się ulepszać materiału. Nie wygładza go. Raczej podkreśla ciężar i dramatyzm opowieści a jednocześnie ubiera go w wyjątkowo piękne szaty muzyki, która czasami zdaje się nie pasować do tekstów utworów.



Znaczenie albumu dziś

Dopiero z perspektywy czasu widać, jak duże znaczenie miał Berlin. To płyta, która nie oferuje ukojenia, nie daje przebojów, a zmusza do słuchania historii, które najchętniej omija się w muzyce. Dlatego jej koncertowa wersja jest tak wyjątkowa – pozwala zobaczyć, że Reed nie tylko ją stworzył, ale też przeżył.

Berlin: Live at St. Ann’s Warehouse to hołd dla artysty, który opisywał świat bez upiększania, a także dowód na to, że autentyczność czasem potrzebuje czasu, by zostać doceniona.

Piotr Sekuła