Mala Herba – Lilija
„Tam w ogródeczku…” Ludowe melodie i klechdy, niby niegroźne w swej prostolinijnej wymowie, mogą też wywoływać specyficzny rodzaj niepokoju – zwłaszcza gdy wsłuchują się w nie naładowane „wyższą” kulturą mieszczuchy. Wiedział o tym Mickiewicz, wiedział o tym Wyspiański, wiedział o tym David Bowie, gdy ponad 40 lat temu kupował sobie winyla grupy Śląsk. Do tego grona dodamy także Mala Herbę, zamieszkałą w Wiedniu szeptuchę, której wydziarany na ramieniu koguci łeb podpowiedział, by znów wzięła na warsztat pieśni rusałek i południc. „Tam panny siedziały…
…wianeczki wiązały”. Właśnie ten niepokojący (z miejskiego punktu widzenia) składnik wiejskiej podświadomości Herba wyeksponowała w swoim najnowszym dziele, będącym jednocześnie świetnym otwarciem niezwykle szorstkiej, metalicznie cierpkiej składanki House of Troubles. Grono artystów skrzykniętych przez stołeczny kolektyw Syntetyk zaprezentowało naprawdę mocne materiały, ale to Herba wydaje się błyszczeć wśród nich najjaśniej. Nawet jeśli weźmiemy pod uwagę, że w oczach chłopstwa, z natury i konieczności zdroworozsądkowego, lilija w takiej formie to co najwyżej chwast. „Ruciane, ruciane…”
Sebastian Rogalski