Między słyszanym a doświadczanym. Pocztówka z Unsoundu

Między słyszanym a doświadczanym. Pocztówka z Unsoundu

 

Miejsca

 

Zaczęło się od neonu “Hotel Forum, Fun & Food.” 

Fun i food? Trochę banalnie -pomyślałam- jak na tak eksperymentalny festiwal. A jednak weszłam do środka z ciekawością, gotowa na surowy klimat, o którym tyle czytałam. Zamiast tego widzę różowe ściany, kręgielnię, food hall i salę gier. Bardziej “Zagrywki” niż przestrzeń, która miałaby w sobie ducha Unsoundu. Brutalistyczny? Raczej instagramowy gmach.

Owszem, z zewnątrz Hotel Forum wciąż robi wrażenie. Betonowy, ciężki budynek idealnie pasuje do festiwalu, ale wnętrze… to już inna bajka ze złym zakończeniem. Jedyna sala, która broniła miejsca, to ta na dole- “89”. Ściany obite czerwoną wykładziną a do tego czarne kanapy z kulą dyskotekową. Lata 70 pełną parą. Podobno kiedyś całe Forum tak wyglądało, jednak wraz ze zmianą  właścicieli, zmieniało się wnętrze. Zamiast autentyczności otrzymujemy zatem kolorowe pokoje i nowoczesną estetykę, którą widziałam już wiele razy. 

Jednak festiwal to również inne sceny. Teatr Łaźnia, ta postindustrialna hala, idealnie komponowała się na przykład z muzyką Billiego Woodsa czy występem Siksy. Tak samo jak bar Hevre- miejsce, w którym można się było zatopić w muzyce i we wcześniej przygotowanych poduszkach. Z kolei Filharmonia Krakowska? Raczej kolejne rozczarowanie, ponieważ wnętrze znowu nie dorastało do wydarzenia. I rodzi się pytanie: czy w Krakowie naprawdę nie ma lepszych przestrzeni dla takiego festiwalu?  

Jestem ciekawa, gdzie Unsound odbędzie się za rok, bo mam wrażenie, że Kraków może zaoferować dużo więcej. Festiwal jest przecież skupiony na  odkrywaniu muzyki, ludzi i również miasta. Jeśli koncerty mają odbywać się po całym Krakowie, niech te przestrzenie też coś wnoszą. Niech potęgują muzykę, rezonując z nią. Tak jak robi to bar Hevre czy Teatr Łaźnia Nowa. 

fot.mmurawski/UNSOUND

 

Reportaż z wolontariuszami

 

Dla wielu osób z Krakowa Unsound to już tradycja. Wracają  nie tylko jako uczestnicy, ale także jako wolontariusze. To sposób, żeby zobaczyć festiwal od środka, a przy okazji posłuchać koncertów za darmo. Podczas imprezy miałam okazję porozmawiać z wolontariuszami, którzy pomimo pewnych niedogodnień wracają co roku na Unsound. Praca bywa męcząca, ponieważ dostają zmiany w różnych miejscach ulokowanych po całym Krakowie, czasem kolidujące z koncertami, na które chcieliby pójść. A jednocześnie wolontariat daje coś, czego nie kupisz-  kontakt z artystami oraz poczucie bycia częścią tej machiny.

Dodatkowo, często spotykają artystów, którzy dziś są rozpoznawalni, a jeszcze kilka lat temu pojawiali się tu po prostu jako uczestnicy. Przykładem jest DJ Yousuke Yukimatsu- kiedyś artysta Unsoundu i również  bywalec festiwalu wśród publiczności. To właśnie w takich momentach można zobaczyć znanych już teraz muzyków w zupełnie innej roli- blisko ludzi, bez sceny i dystansu.

Wolontariusze mają też swoje małe rytuały. Jednym z nich jest karaoke Unsoundowe – wydarzenie owiane tajemnicą, na które trzeba dostać zaproszenie. W tym roku się niestety nie odbyło, ale kto wie, co przyniesie czas? Może ktoś z Radia LUZ się tam pojawi…

fot.helena_majewska_/UNSOUND

 

 

Ulubione koncerty

 

Najlepsza w festiwalu Unsound jest nieprzewidywalność. Line-up to mieszanka dźwiękowa- od przesterowanych instrumentów, szkockich dud po DJ sety. Co kocham najbardziej? Projekty stworzone specjalnie z myślą o festiwalu, często będące współpracą dwóch artystów, którzy grają razem tylko na czas Unsoundu. Jest to dla mnie niezwykle odświeżające przeżycie, ponieważ wchodząc na koncert nie wiedziałam czego się spodziewać- w efekcie nie miałam zbędnych oczekiwań. To musi być również miłe doświadczenie dla artystów. Jest to okazja do eksperymentowania i wyrażenia siebie w inny sposób, czy nawet wyjście ze swojej strefy komfortu, która może przynieść niespodziewane dotychczas skutki.

fot. Mattia Spich/UNSOUND

fot. Zuza Sosnowska /UNSOUND

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Jednym z ciekawszych występów był projekt “Concrete Waves”, czyli  spotkanie producenta Actressa z Suzanne Ciani, znanej z jej zamiłowania do syntezatorów. Miałam już okazję posłuchać Actressa, czyli Darrena J Cunninghama na festiwalu Tauron Nowa Muzyka,  ale wtedy nie zrobił na mnie aż takiego wrażenia jak na Unsoundzie. W duecie z Ciani, wszystko się zgrało. Ona malowała krajobrazy dźwiękiem, delikatne, wręcz filmowe, podczas gdy on wybijał  rytmiczny, surowy, czasem agresywny rytm. Wydaje mi się, że osobno byliby zbyt skrajni a we dwójkę osiągnęli idealną równowagę. Czuć było, że grają razem a nie obok siebie. 

fot.helena-majewska/UNSOUND

Drugim koncertem, który mnie zachwycił, był “Drift”, praca Harry’ego Górskiego-Browna i Wojciecha Rusina. W niedzielę, ostatniego dnia festiwalu wystąpili razem z orkiestrą Sinfonietta Cracovii, wykorzystując do tego 5 balonów z  helem, dudy i skomplikowaną instalację, która dzięki balonom wydawała przez cały koncert dźwięki. Gdy zobaczyłam ową instalację przestraszyłam się, że będzie to jeden z tych eksperymentów, w którym czuję się przerost formy nad treścią i właściwe nie wiemy czego słuchamy i na co patrzymy. A jednak projekt był dowodem, że eksperyment może być zrobiony z sensem. To nie był jeden z tych występów, przy których zaczynasz prowadzić monolog wewnętrzny albo zastanawiasz się co kupić na obiad. To była godzina skupienia i  oddechu wywołanego dzięki muzyce.  Dla takich momentów warto iść na festiwal Unsound. 

 

tekst:Jagoda Lazar, fot.główna: Zuza Sosnowska 

/UNSOUND