Nowe rozdanie polskiego szczypiorniaka – analiza po mistrzostwach
trener polskiej kadry piłkarzy ręcznych, Patryk Rombel – fot. IHF
Polscy piłkarze ręczni zakończyli rywalizację na Mistrzostwach Świata w Egipcie. Sytuacja drużyny Patryka Rombela pokazuje, jak oczekiwania potrafią zmienić się w krótkim odstępie czasu. Przed wylotem nie były one najwyższe, a po zakończonym turnieju czujemy niedosyt. Same wyniki nie są wyznacznikiem sukcesu Biało-Czerwonych.
Jeszcze pod koniec grudnia męczyliśmy się z Algierią, a w najbliższej perspektywie czekał nas pojedynek z mistrzami Europy. Jeszcze miesiąc temu, sufitem tej kadry miała być co najwyżej wygrana z Tunezją. Pozytywne wyniki przeciwko Turcji w eliminacjach do mistrzostw Europy nieco osłodziły nastroje, ale kto spodziewał się aż takiego progresu wśród naszych młodych, niedoświadczonych zawodników? Z Hiszpanami, już na turnieju w Egipcie, graliśmy jak równy z równym.
Zacznijmy od początku przygody w kraju nad Nilem. Po suchych latach, w których albo nie kwalifikowaliśmy się na wielkie imprezy, albo nasz udział w nich kończył się po trzech spotkaniach, rywalizacja z Tunezją była kluczowa w kontekście awansu do fazy zasadniczej. Wicemistrzowie Afryki mieli swoje problemy. Na turniej nie poleciała gwiazda zespołu – Amine Bannour. Nasi rywale nie zamierzali jednak podstawiać głowy pod nienaostrzony topór. Zacięta rywalizacja zakończyła się triumfem Polaków 30:28 – kamień milowy już na samym początku trasy.
Zapał został jednak szybko ostudzony. Hiszpania – aktualny mistrz Europy. Druga drużyna w historii, która obroniła tytuł, sięgając po niego w 2018 i 2020 roku. Po drugiej stronie barykady zespół pozornie dopiero wchodzący na odpowiednie tory. Pojedynek Dawida z Goliatem. Przegraliśmy 26:27, ale taka porażka jest cenniejsza niż punkty. Obudziła bowiem głód zwycięstwa w naszych reprezentantach. Tomasz Gębala, rozgrywający naszej kadry, powiedział, że pod koniec spotkania mieli przeciwników na widelcu i to starcie należało wygrać. Jeśli wiara polskich szczypiornistów we własne umiejętności była wysoka przed meczem, to po nim wzrosła dwukrotnie. Trudno wyobrazić sobie lepsze okoliczności na poszerzenie bagażu doświadczeń. Mieszanka sportowej złości i chłodnej głowy to sakrament sportowego sukcesu. Na efekty wywołane tym niedosytem nie trzeba było długo czekać.
fot. IHF
Brazylijczycy za sprawą koronawirusa do Egiptu lecieli w mocno okrojonym składzie. W dodatku przez pandemię praktycznie przez rok nie zagrali ani jednego oficjalnego spotkania. Na poprzednich mistrzostwach świata zajęli historyczne 9. miejsce i o przebiciu tej bariery ciężko było marzyć. Mimo niesprzyjających okoliczności nie stracili wiary i niespodziewanie zremisowali z Hiszpanami. W starciu z Polakami ulegli jednak znacząco 23:33. Już przed spotkaniem obie drużyny miały zapewniony awans, ale w walce o ćwierćfinał liczyły się każde punkty. W fazie zasadniczej czekali na nas Urugwajczycy, Węgrzy i Niemcy. Zawodnicy, trener i kibice zdawali sobie sprawę z trudności zadania, ale to nie zgasiło lekko tlącej się nadziei na sensację.
Mecz z Urugwajem był formalnością. Drużyna z Ameryki Południowej wygrała zaledwie jedną batalię i to przez walkower. Republika Zielonego Przylądka wycofała się z rywalizacji przez narastające przypadki COVID-19. Węgrzy mieli być dla nas prawdziwym sprawdzianem. Testem końcowym, który decyduje o zdaniu semestru i przejściu do następnej klasy. Niestety go oblaliśmy. Być może pewność siebie zgubiła Biało-Czerwonych. Poprzedni mecz mógł ich zbyt rozluźnić. Wpłynęło to na poziom koncentracji w pierwszej połowie. Liczba błędów własnych okazała się zgubna w końcowym rozrachunku. Węgrzy bezwzględnie wykorzystywali każde potknięcie. Mobilizacja powróciła po przerwie. Wygraliśmy drugą część spotkania różnicą dwóch bramek, ale na odrobienie strat nie starczyło czasu. Brutalna lekcja. Polacy nie odpuszczali, zostawili serce na parkiecie i ta postawa jest godna szacunku. Błędy to nieodłączny element sportu, zwłaszcza w tak dynamicznej dyscyplinie. Trzeba umieć się po nich podnosić, nawet ze świadomością prawdopodobnej porażki.
Ostatni epizod trzymającego w napięciu serialu. Mecz przeciwko zachodnim sąsiadom. Obie ekipy teoretycznie grały o pietruszkę – ale tylko w teorii. Prestiż to jedna kwestia, drugą było też lepsze rozstawienie przed eliminacjami do Mistrzostw Europy 2024. Walczyliśmy o znalezienie się w pierwszej dziesiątce turnieju. Po igrzyskach w Rio i rewolucji kadrowej, najlepszym wynikiem na wielkiej imprezie była 17. lokata. Zdziesiątkowana reprezentacja Niemiec również miała coś do udowodnienia. Wieloletni kibice cofnęli się w czasie, ponieważ Polacy zapewnili nam horror godny pokolenia orłów Wenty. W 46. minucie wygrywali 19:15, grając z przewagą dwóch zawodników. Wydawało się, że finał zakończy się happy endem, ale w szczypiorniaku nic nie jest pewne. Ostatecznie zremisowaliśmy 23:23. Remis, który nie dawał nam nic. Remis, dzięki któremu Niemcy utrzymali się na trzeciej pozycji w grupie. Polacy zajęli, oby szczęśliwą, trzynastą lokatę na turnieju.
fot. IHF
Ta reprezentacja zapewne jeszcze nie raz wypuści zwycięstwo z garści, ale z biegiem czasu zawodnicy będą wiedzieli co robić, żeby zminimalizować to ryzyko. Zdobytą wiedzę przekują w praktykę, niezależnie od ciśnienia. Zebrane doświadczenia zaowocują w przyszłości. A ta przyszłość to Mistrzostwa Świata 2023.
Na ten moment kwestia walki o medale na własnej ziemi za dwa lata to oczywiście wróżenie z fusów. Nie wiemy, czy Biało-Czerwoni pójdą za ciosem i utrzymają formę. Zeszły rok pokazał nam, że na wiele rzeczy nie mamy wpływu i niczego nie można być pewnym. W kontekście udziału w Mistrzostwach Świata 2021 w Egipcie pewne jest jedno – Polacy pokazali, że piłka ręczna cały czas żyje i ma się dobrze. Czy obecna kadra nawiąże do sukcesów generacji Szmala, Bieleckiego i braci Jureckich? Nie wiadomo, ale trzymajmy za nich kciuki, bo kto nie kocha tych nieopisywalnych emocji, które wywołuje w nas szczypiorniak na najwyższym poziomie?
Miłosz Szade