Pink Freud i Nene Heroine, czyli taplanie się w gorącej lawie
Początkiem października we Wrocławiu rozpoczęła się trasa Monsters Of Jazz. Planowany od kilku lat projekt Wojtka Mazolewskiego zjednoczył na scenie Centrum Koncertowego A2 składy, będące ścisła czołówką nowoczesnego oblicza polskiego jazzu. Zapraszam na relację i rozmowy z tego potwornie dobrego wydarzenia.
Pink Freud
Niezwykłe, jak kilka lat przerwy od koncertowania z danym składem potrafi zasiać wątpliwości co do sensu dalszej działalności w sercu nawet najbardziej uznanego muzyka. Wojtek Mazolewski miał już bowiem plany na inicjatywę Monsters Of Jazz dużo wcześniej. Kilka lat temu pokrzyżowała je jednak pandemia, podobnie jak możliwość promocji ówczesnej nowości zespołu Pink Freud – albumu piano forte brutto netto. W efekcie legendarna grupa przeszła w stan zawieszenia. Jak opowiedział mi jej lider, stało się tak także dlatego, że on sam w tamtym momencie nie czuł, by odbiorcy mieli pragnienie nowej muzyki od wywodzącego się ze sceny yassowej składu.

Fot. Dawid Gruszka
Odrodzenie Pink Freud zbiegło się w czasie z ogromnym uznaniem, z którym spotkało się w ostatnich miesiącach odświeżone wcielenie flagowego projektu Mazolewskiego, czyli jego Quintetu. Seria albumów Spirit To All, Beautiful People oraz przepiękna koncertowa płyta Live Spirit I to zapis pracy grupy, której, słowami samego kompozytora, „muzyka pali się w rękach”. Jest to jednak muzyka bardziej szukająca emocjonalnej głębi, niż pierwotnej, dzikiej energii. Tej zaś Wojtek, jako człowiek, którego pierwszą wielką muzyczną miłością był punk, ma w sobie dalej ogrom.
Czym ten zespół jest teraz dla Ciebie?
Nadal taką szaloną platformą do wyrażania tego najbardziej frywolnego, dzikiego, autoironicznego też, (…) ale jednak z humorem zespołu, który podchodzi z wielką radością do tego i próbuje wykrzesać jakąś kosmiczną energię grając i odszukać to miejsce, w którym nagle dochodzi do wybuchu. I wtedy już tylko patrzymy jak to się dzieje, taplamy się w tej gorącej lawie i mówimy: YEAHHH, TO JEST TO. FAJNIE.
W trakcie naszej rozmowy oczy Mazolewskiego wielokrotnie iskrzyły niepowstrzymanym entuzjazmem na myśl o nadchodzących koncertach Pink Freud. Zresztą, koncert to nie do końca trafne określenie tego, jak sam muzyk postrzega te wydarzenia. Dla niego jest to „pole bitewne” – miejsce, w którym łączą się jego chłopięce, naładowane testosteronem marzenia o jazzowym składzie, który wygląda na scenie jak Red Hot Chilli Peppers.
Nie myślcie jednak, że najnowsze wcielenie 27-letniej już grupy to muzyka prostolinijna i pozbawiona głębszych przemyśleń oraz planowania. W przeddzień koncertu miałem okazję doświadczyć próby generalnej składu w Szkole Muzyki Nowoczesnej. Wojtek Mazolewski (gitara basowa), Rafał Klimczuk (perkusja), Adam Milwiw Baron (trąbka, elektronika) oraz Piotr Chęcki (saksofon) nie pozostawili żadnego dźwięku przypadkowi. Zapewniając sobie odpowiednią przestrzeń na improwizację niestrudzenie dopieszczali każdy utwór, który następnego dnia miał wybrzmieć na scenie Centrum Koncertowego A2. O tym, jak bardzo gra była warta świeczki, przekonałem się 24 godziny później.

Fot. Dawid Gruszka


W trakcie próby największą zagwozdką była jedna z nowych kompozycji, która po raz pierwszy miała wybrzmieć na żywo właśnie we Wrocławiu. Kilkunastominutowa podróż powoli rozwijała się w kierunku epickiego zakończenia, jednak w jego pobliżu za każdym razem następował zgrzyt, który mierził Mazolewskiego . Po prawie godzinie mozolnego planowania i dopieszczania, kwartet miał pewność, że w chwili prawdy wszystkie elementy połączą się w harmonijną całość.
Tak też się stało. Pink Freud zaprezentowali wspaniałe połączenie punkowej, bezkompromisowej energii oraz improwizowanych, nieustannie zaskakujących dźwięków. Poza muzycznymi pejzażami, nawiązującymi do ukazującej się wtedy reedycji płyty Sorry Music Polska (do której naprawdę warto wrócić – kapitalny album) pojawiło się również dużo nowych utworów. Ja najbardziej czekałem na ową łamigłówkę, nad którą zespół głowił się poprzedniego wieczoru. Otrzymaliśmy ją na sam koniec koncertu.
Zaczęło się przepiękne przywitanie (nieco przywodzące mi na myśl intro do epickich Rozmów z kapokiem ze wspomnianego Sorry Music Polska), w trakcie którego zespół przez kilka minut stopniowo zapoznawał słuchaczy z tematem kompozycji. Niepostrzeżenie muzyka zaczęła obracać się coraz szybciej. Niczym w kołowrotku wirowaliśmy wciąż intensywniej, a ja śledziłem tylko z napięciem kolejne powtórzenia melodii, która wyryła się definitywnie w mojej głowie na kolejne dni. Z każdym kolejnym cyklem Chęcki oraz Baron podkręcali intensywność swoich solówek, a Mazolewski i Klimczuk, trzymając ciągle lejce kompozycji, nastrajali całość do nieziemskiej intensywności. Gdy wydawało się, że A2 za chwilę eksploduje, nastąpiło triumfalne, osamotnione pożegnanie dęciaków. Niezwykłość tej chwili widać było na twarzach muzyków-wojowników, którzy z ogromną radością i satysfakcją patrzyli na siebie po muzycznej batalii.

Fot. Tomasz Szudrowicz
Mam nadzieję, że równie przyjemnie odczucia będą Wam towarzyszyć przy odsłuchu mojej rozmowy z Wojtkiem Mazolewskim, którą znajdziecie poniżej:
Nene Heroine
Tydzień przed wrocławskim wydarzeniem miała miejsce jedna z największych premier roku w (około)jazzowym światku. Jej autorem był trójmiejski kwartet Nene Heroine. Ich muzyka to jazz wypuszczony na wolność w rozedrganym, pełnym napięcia świecie. W efekcie kompozycje składu tętnią dziką, nieokiełznaną energią. Do tej pory artyści pokazywali ją najsilniej w trakcie brawurowych występów na żywo.

Fot. Dawid Gruszka
Wymownie nazwana 4 płyta grupy to próba przeniesienia koncertowej intensywności na realia albumu studyjnego. Choć muzycy dokładnie przemyśleli każdą z prezentowanych na nowym LP melodii, to dali słuchaczom możliwość wglądu w artystyczne szaleństwo, które wybuchło także na wrocławskiej scenie. O celach przy tworzeniu tego materiału porozmawiałem z saksofonistą składu, Peterem Stanleyem Chesterem:
Przede wszystkim chcieliśmy, aby ta płyta brzmiała podobnie do tego, jak gramy koncerty, czyli (…) nie traktowaliśmy już tej płyty na zasadzie osobnego wejścia do studia, osobnego wydawnictwa. Bo wiadomo, że płyty zawsze brzmią trochę inaczej niż koncerty na żywo. (…) Naszym takim założeniem, jednym z kilku, podczas nagrywania tego albumu było to, aby nasz krążek brzmiał na tyle, ile się da koncertowo i z taką myślą też podchodziliśmy w sumie do nagrań i do pracy nad tym materiałem.
Muzyka na 4 jest dzika, mroczna, pulsująca nieokiełznaną mocą natury. To najbardziej intensywne z dotychczasowych studyjnych wydawnictw Nene. Zawartych na nim siedem kompozycji co chwila wymyka się próbom okiełznania buzującej w nich mocy. Perfekcyjnie trzymana w lejcach przez Tony’ego Sadeky’ego (gitara basowa, syntezator) oraz Stana Corazona (perkusja) sekcja rytmiczna pozwala gitarzyście Michaelowi Zismannowi (gitara), a przede wszystkim dającemu jeden popis za drugim Chesterowi na wyrzucenie z siebie każdej resztki drzemiącej w nich emocji i furii. Tę serię dźwiękowych eksplozji mogliście usłyszeć kilka tygodni temu w naszym paśmie Mocograjów za sprawą singla Bowie.

Fot. Dawid Gruszka
Pradawnej sile towarzyszy misternie zaplanowana sfera wizualna. Cyfra 4, poza liczebnością składu oraz pozycją płyty w ich dyskografii, nawiązuje także do ilości głównych żywiołów – wody, ognia, ziemi i powietrza. Zjawiska te, wyrażone w formie kunsztownie wykonanych masek, towarzyszą muzykom na scenie w trakcie ich dźwiękowego misterium.
Ukoronowaniem audiowizualnych ambicji Nene Heroine jest pierwszy singiel z najnowszego wydawnictwa – Tokyo. Zrealizowany w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim teledysk w reżyserii Macieja Aleksandra Bieruta łączy spektakularną suitę z opowiadaniem „Złoto i srebro” tokijskiego pisarza Junichiro Tanizakiego. Intensywność ponad 7-minutowej kompozycji idealnie koresponduje z tematami poruszanymi w opowiadaniu Japończyka – o sens tworzenia sztuki, nawet za cenę szaleństwa.
Jesienna trasa Monsters Of Jazz, która zakończy się początkiem listopada w Gdańsku, to dopiero początek ambitnych planów Wojtka Mazolewskiego. Przyszły rok, poza nowym materiałem Pink Freud, ma przynieść zrealizowanie jego pierwotnej idei „potwornego” przedsięwzięcia – stacjonarny festiwal w Łodzi. Ma on gościć również zagranicznych muzyków i dać możliwość stworzenia nowych połączeń, zarówno tych muzycznych, jak i osobistych. Ostatecznym celem jest wyjście Monsters poza granice Polski i pomoc w promocji rodzimych artystów jazzowych.
Tekst: Michał Lach
Zdjęcia: Dawid Gruszka i Tomasz Szudrowicz