Rozegrane na LUZie

Rozegrane na LUZie
W najnowszym wydaniu cyklu Rozegrane na LUZie najpierw zabierzemy Was w świat Formuły 2 i sprawdzimy co słychać u naszego rodaka. Następnie przeanalizujemy formę futsalowego zespołu Śląska Wrocław. Ponadto zagłębimy się też w aktualności z rywalizacji siatkarskiej pomiędzy wrocławskimi uczelniami, a na deser czeka na was pasjonująca rozmowa o godzeniu ze sobą rozwoju sportowego oraz akademickiego.

 

Kilka słów o Romanie Bilińskim w Formule 2

Od ogłoszenia angażu Romana Bilińskiego, 21-letniego polskiego kierowcy, do zespołu DAMS w Formule 2 minęło już trochę czasu. Emocje związane z tą informacją zdążyły już opaść, więc warto dokładniej ją omówić. Co awans do zaplecza Formuły 1 oznacza dla samego zawodnika i jego przyszłości?

Po raz pierwszy od 20 lat

FIA Formuła 2 w obecnej formie powstała w 2017 roku, kiedy przemianowano istniejące od 2005 roku GP2 — serię juniorską, która poziomem osiągów bolidów ustępuje jedynie Formule 1. Jej zadaniem jest przede wszystkim wprowadzanie nowych kierowców do F1, dlatego w stawce można znaleźć najlepszych młodych zawodników z samochodów jednomiejscowych. Od czasu inauguracji GP2, żaden Polak nie startował w wyścigach na tym szczeblu (droga Roberta Kubicy do Formuły 1 była znacznie bardziej zawiła), więc angaż Bilińskiego jest ogromnym osiągnięciem.

Dotychczasowa ścieżka

Polak zaczął wspinać się po kolejnych szczeblach kariery juniorskiej stosunkowo późno — starty w kartingu rozpoczął dopiero w wieku 12 lat. Większość kierowców na tym poziomie rozpoczyna ściganie jako ośmiolatki. Do samochodów przesiadł się w 2020 roku, gdy startował w brytyjskiej Formule 4. Przez parę lat występował w seriach brytyjskich oraz Formula Regional European Championship, która stanowi stopień pomiędzy Formułą 4 i Formułą 3.

Jego największe dotychczasowe osiągnięcie przyszło w 2024 roku, gdy zdobył mistrzostwo w zimowej serii Formula Regional Oceania Championship. W tym samym roku bardzo dobrze zaprezentował się w europejskiej odsłonie serii — miał najwięcej punktów spośród kierowców ekipy Trident i zdobył jedno podium. Warto zaznaczyć, że pomimo takiej samej konstrukcji bolidów w seriach juniorskich, różnice chociażby w ustawieniach czy poziomie doświadczenia personelu w danym zespole powodują, że osiągi samochodów nigdy nie są takie same. W związku z tym najbardziej obiektywną metryką pozostaje porównanie wyników do kolegów z zespołu.

W 2025 roku Roman Biliński otrzymał angaż w FIA Formule 3 w zespole Rodin, który nie należał do najszybszych w stawce. Pomimo tego Polak aż trzykrotnie meldował się na podium, a nawet wygrał wyścig sprinterski podczas finałowej rundy na torze Monza. Zdobył też więcej punktów niż partnerzy z ekipy, a ostatecznie sezon zakończył na 11. pozycji w mistrzostwie na 37 sklasyfikowanych kierowców.

Dziś i jutro

Dobre wyniki w F3 stały się przepustką do Formuły 2. W zespole DAMS, do którego dołącza Biliński, w przeszłości startował m.in. kierowca Formuły 1, Alex Albon. Ponadto w tym sezonie F2, Jak Crawford wygrywał aż czterokrotnie w barwach francuskiej ekipy. Jest to z pewnością środowisko, w którym Biliński będzie miał możliwość zaprezentowania swoich umiejętności. Jego partnerem zostanie Dino Beganović, członek Akademii Kierowców Ferrari o sporym doświadczeniu w walce na przedzie stawki — niełatwy przeciwnik, którego wyniki będą dobrym punktem odniesienia.

Czas w końcu zadać kluczowe pytanie — czy Biliński ma szanse na awans do Formuły 1? Cóż, odpowiedź nie jest prosta. Przede wszystkim, aby dostać się do F1 nie wystarczy jedynie talent czy sukces w F2. Ba, niektórzy mistrzowie serii nigdy nie dostali szansy w królowej motorsportu. W Formule 1 dostępnych jest tylko 20 miejsc (od sezonu 2026 — 22), więc awans zależy w dużej mierze od tego, czy któryś kierowca opuści serię. Timing jest wszystkim — w 2025 roku do stawki dołączyło aż pięciu zawodników, a w przyszłym sezonie debiutantem będzie tylko Arvid Lindblad. Ponadto dołączenie do F1 bez przynależności do programu juniorskiego jednego z zespołów graniczy z niemożliwością. Na ten moment, Biliński do żadnej akademii nie należy, chociaż naturalnie może się to zmienić w przyszłości.

Trzeba jednak pamiętać, że nie na Formule 1 wyścigi samochodowe się kończą. W Stanach Zjednoczonych prężnie działa IndyCar, ichniejsza seria bolidów jednomiejscowych, w której występował między innymi były mistrz F2, Théo Pourchaire. Wielu bardzo dobrych kierowców startuje w serii WEC, World Endurance Championship — wśród nich także Robert Kubica.

Na razie koncentrujmy się na teraźniejszości. Polski kierowca znalazł się w stawce Formule 2 i będzie reprezentował konkurencyjny zespół u boku doświadczonego partnera. Jest to ogromna szansa i mam nadzieję, że Roman Biliński wykorzysta ją jak najlepiej. Przyszłością będziemy się zajmować dopiero za rok.

Słówko o polskości

Z ogromny rozczarowaniem czytałam komentarze niektórych użytkowników mediów społecznościowych, którzy podważali „polskość” Bilińskiego. Prawdą jest, że urodził i wychował się w Wielkiej Brytanii, a większość kariery jeździł pod flagą UK. Szkoda, że ci sami użytkownicy nie wiedzą, że narodowość w wielu seriach juniorskich uzależniona jest od kraju, w którym wystawiono zawodnikowi licencję — Australijczyk Oscar Piastri parę lat temu jeździł jako Brytyjczyk, mimo że jedynie mieszkał na Wyspach. Biliński informację o angażu w Formule 2 przekazał w całości po polsku, a od dwóch lat występuje jako Polak. Równocześnie żadna polska firma nie jest jego sponsorem, więc argument o chęci „podczepienia się” pod rodzime finansowanie nie ma racji bytu.

Niezależnie od tego, nikt z nas nie ma prawa odmawiać nikomu polskości. O byciu Polakiem nie decyduje miejsce urodzenia, znajomość języka czy jedzenie pierogów trzy razy w tygodniu. Jeśli ktoś identyfikuje się jako Polak, to nim po prostu jest. Roman Biliński jest polskim kierowcą i kropka.

tekst: Zuzanna Kochanowska

Raz na wozie, raz pod wozem – jesienna runda futsalowego Śląska Wrocław

Awans JAXANa Śląsk Wrocław do FOGO Futsal Ekstraklasy na koniec ubiegłego sezonu to wydarzenie historyczne dla dziejów klubu. Trójkolorowi zaledwie po 2 sezonach spędzonych w 1. lidze w imponującym stylu wywalczyli debiut w najwyższej klasie rozgrywkowej w kraju. Miesiące ciężkiej pracy zwieńczone sukcesem i gruntowna przebudowa napawały optymizmem. Niestety bajka szybko straciła na kolorach. Nadeszło bolesne spotkanie z rzeczywistością.

Wietrzenie magazynu i świeża dostawa

W oknie transferowym klub dokonał prawdziwej rewolucji w składzie. Ku zaskoczeniu kibiców, z drużyny odeszło wielu zawodników, którzy walnie przyczynili się do awansu. Pożegnano się chociażby z dotychczasowym kapitanem Michałem Grochowskim, Michellem Cardenasem, Brayanem Riverą, Janem Rojkiem, Przemysławem Matejko, Filipem Turkowydem czy najlepszym bramkarzem 1. ligi w sezonie 2024/2025, Martinem Herlinem. Pytanie, czy było to aż takie konieczne. Z roli trenera zrezygnował Piotr Wysoczański – być może przeczuwał, co nadchodzi. Z kręgosłupa zeszłosezonowej drużyny pozostał mianowany nowym kapitanem Dawid Witkowski, Ukrainiec Maksym Voronin oraz najlepszy strzelec 1. ligi minionego sezonu, Norweg Christopher Moen. Podpisano również nową umowę z obiecującym Łukaszem Krawcem. Istne zatrzęsienie, które zapowiadało dalsze zmiany.

Na ławce trenerskiej pojawił się Brazylijczyk Rodrigo „Zico” Coimbra z bogatym doświadczeniem z Belgii, odświeżono również resztę sztabu. Do składu natomiast zakontraktowano Finlandczyka Lassiego Lintulę, Ukraińców Artema Rosa i Andriia Yelisheva, Włocha Jonatana de Agostiniego Machado, Marokańczyka Hamzę Maimona, Brazylijczyka Liona Ribeiro de Souzę oraz 3 Polaków, w tym nowego bramkarza, Kamila Izbiańskiego. Zrobiło się więc mocno międzynarodowo, a przy tym polski talent był na miejscu. Wielu z nich ma doświadczenie w Ekstraklasie, zagranicznych ligach czy nawet sukcesy na arenie międzynarodowej. Zatem na papierze wszystko się zgadzało i trudno nie przyznać,  że transfery wydawały się sensowne pod kątem przystosowania poziomu drużyny do Ekstraklasy. Rozegrano też wiele sparingów. Los jednak zachichotał.

Wynikowa sinusoida

Start był gorzki. W pierwszych 6 meczach Śląsk zdobył tylko 1 punkt za sprawą remisu 2:2 z Red Dragons Pniewy. W wielu momentach Wrocławianom doskwierał brak skuteczności i niepotrzebne błędy. Nie pomagały też roszady pierwszego składu i parę kontuzji. Nadzieję mogły dawać bliskie wyniki z Piastem Gliwice, Dremanem Exablesa Opole i We-Met Gminą Sierakowice oraz zdolność do kreowania groźnych akcji. Trzeba również przyznać, że terminarz na początek przygody z Ekstraklasą nie był przychylny – większość z tych drużyn to obecnie czołówka ligi.

Październik i początek listopada przyniosły ulgę. Kolejne 5 meczów to 3 zwycięstwa, remis i 1 porażka, co brzmi jak solidna seria w wykonaniu beniaminka. Warto podkreślić, że pierwsze pełne 3 punkty wpłynęły na konto Śląska w starciu z GI Malepszy Leszno, który utrzymuje się na 3. miejscu w tabeli. Kibice zobaczyli światełko w tunelu. Jego koniec niestety znów się oddalił.

Ostatnie 4 spotkania to passa druzgocących porażek. 3 mecze kończyły się różnicą przynajmniej 3 bramek, a duży niedosyt pozostał po spotkaniu z Constractem Lubawa, w którym Śląsk stracił gola na 1:2 w samej końcówce meczu. Honorowy 1 punkt przeszedł koło nosa.

Halfway there

Tym samym futsalowa Ekstraklasa dotarła na półmetek. Po jesiennych perturbacjach Śląsk Wrocław zajmuje przedostatnie, 15. miejsce w tabeli z dorobkiem 11 punktów oraz bilansem 46 bramek zdobytych i 64 straconych. Klub oczywiście znajduje się w strefie spadkowej i wyprzedza tylko innego beniaminka – Ruch Chorzów. Fajerwerków brak. Na alarm bić jeszcze raczej nie trzeba, ale mieć się na baczności na pewno. Liga powróci po niemal miesięcznej przerwie świątecznej, jednak zanim wszyscy usiądą do wigilijnych stołów, Wrocławian czeka mecz z pierwszoligową Sośnicą Gliwice w ramach 1/16 Pucharu Polski w niedzielę 14 grudnia. Później będzie czas na uspokojenie głowy, przegrupowanie i stworzenie strategii na drugą połowę sezonu.

Porcja pierogów i do boju!

Kibice z pewnością inaczej wyobrażali sobie początek przygody Śląska z Ekstraklasą. Nierówna forma może martwić, lecz miejmy na uwadze, że natychmiastowe zgranie się tak dużej ilości nowych zawodników różnych narodowości i odmienionego sztabu szkoleniowego jest czymś raczej niespotykanym w sporcie. Pozytywów trzeba szukać w dobrych momentach przeciwko mocniejszym ekipom, potencjalnie przyzwoitym występie w Pucharze Polski i świetnej formie strzeleckiej Liona Ribeiro de Souzy, będącego liderem klasyfikacji strzelców z 17 trafieniami i aż 5 przewagi nad drugim Brayanem Merą. Nie zapominajmy też o świątecznych potrawach, których odpowiednio duża ilość w połączeniu z relaksem w rodzinnym gronie może dodać sporo energii na przyszłoroczne mecze. Trzymajmy kciuki za domknięcie się sinusoidy i odmienienie jej przez Śląsk Wrocław w stale rosnącą pochyłą formy.

tekst: Andrzej Żeliński

Nowa era

Ten podręcznikowy tytuł nie jest żadną metaforą. Patrząc na dotychczasowe wyniki Dolnośląskiej Ligi Międzyuczelnianej w siatkówce można śmiało powiedzieć, że nadchodzi koniec pewnej epoki. Bardzo możliwe, że po sześciu latach absolutnej dominacji Inżynierowie będą musieli oddać korony.

Problematyczny początek

Wszystko zaczęło się już podczas Ligi Akademickiej AZS. Kilku doświadczonych zawodników z różnych powodów nie mogło wziąć udziału w rozgrywkach, więc do gry przystąpił nieco patchworkowy skład. Pierwszym sygnałem, że to nie ta sama mistrzowska drużyna było spotkanie inaugurujące Ligę AZS. Siatkarze AWF-u symbolicznie zrewanżowali się za przegrany finał Dolnośląskiej Ligi Międzyuczelnianej. Problemy z przyjęciem, niepewność, błędy komunikacyjne i techniczne – krótko mówiąc Inżynierowie zupełnie nie przypominali tej nieskalanej żadnymi mankamentami drużyny, którą byli jeszcze kilka miesięcy wcześniej. Choć podczas drugiego etapu eliminacji Ligi Akademickiej AZS spisywali się już lepiej, to po rozpoczęciu sezonu ligowego problem wrócił ze zdwojoną siłą. Kontuzje i kłopoty zdrowotne jeszcze mocniej zachwiały zespołem. Podopieczni Jakuba Osóbki przegrali oba rozegrane do tej pory mecze 1:3. Jeśli szybko nie uda się załatać dziur w zespole to pod koniec sezonu zobaczymy zmianę warty. 

Zmiany, zmiany, zmiany

Z hukiem na siatkarskie salony powrócił za to Uniwersytet Medyczny. Przez ostatnie trzy sezony Medycy zmagali się z podobnym problemem, który teraz trawi Politechnikę, a w poprzednim sezonie dopadł Uniwersytet Przyrodniczy. UMed pod względem składu jest specyficzną uczelnią; rzadko kiedy zdarza się, że studenci decydują się na drugi kierunek. Najczęściej rozpoczynają praktyki i rezydenturę, więc nie zawsze da się utrzymać równy poziom gry zespołu. Gdy rozpoczynałam przygodę ze studiami Medycy byli czarnymi końmi DLM. Potrafili wywrócić tabelę do góry nogami, urwać punkty faworytom, czy nawet otrzeć się o medale. Rozgrywali pasjonujące mecze, które potrafiły przeciągać się do prawie trzygodzinnych pięciosetowych maratonów. Potem ta iskra przygasła i siatkarze UMedu zamykali peleton. W tym sezonie jednak spisują się rewelacyjnie. Pokonali już srebrnych i brązowych medalistów z ubiegłego sezonu, tj. Akademię Wychowania Fizycznego i Uniwersytet Wrocławski. Bez problemów poradzili sobie także z Politechniką Wrocławską II, która również rozpoczęłą nowe rozdanie z przytupem. Wygląda więc na to, że ten rok w akademickich rozgrywkach będzie rokiem odwrócenia biegunów. Mistrzowie wykonali kawał tytanicznej pracy, po której przyszedł czas na przerwę i regenerację. Teraz nadeszła chwila chwały dla tych, o których przeciwnicy zdążyli już zapomnieć. Siatkówka ma to do siebie, że krąg życia drużyn oscyluje wokół bycia niezwyciężonym, pokonanym, lub w idealnej harmonii. Gdy jeden team jest w fazie spadku, drugi idzie do góry i bez względu na to jak długo trwa ten stan rzeczy, to w końcu nadchodzi ten moment odwrócenia proporcji. 

Artystyczna przyszłość

Jak na razie nie widać tej tendencji w przypadku rozgrywek kobiecych. Akademia Sztuk Pięknych wciąż przegrywa swoje spotkania, lecz nie można mówić o takiej deklasacji jak w latach poprzednich. Wyniki poszczególnych setów są coraz bardziej korzystne, a poziom gry powoli, ale stale rośnie. To dobrze, że Artystki nabierają doświadczenia. Dzięki temu rywalizacja w lidze robi się jeszcze bardziej pasjonująca, a trwająca w rozgrywkach męskich sytuacja przekonuje nas o tym, że także siatkarki ASP będą miały kiedyś swój “prime time”.

tekst: Joanna Wicherska

Tradycyjnie po wysiłku czytelniczym czeka na Was nagroda w postaci kolejnej odsłony podcastu Rozegrane na LUZie. W tym tygodniu w świat lekkoatletyki zabierze was Jan Mokrzycki, który wraz ze swoją rozmówczynią – Aleksandrą Wiśniewską – spróbuje odpowiedzieć na pytanie jak połączyć studia z wyczynowym uprawianiem sportu?