Rozegrane na LUZie

Rozegrane na LUZie
Za oknem może panować niska temperatura, ale jednym z lepszych sposobów na rozgrzanie jest zagłębienie się w świat sportowych emocji w kolejnym wydaniu cyklu Rozegrane na LUZie. W tym tygodniu zabieramy was w podróż przez różne sportowe planety; od młodych wilków światowego tenisa, przez europejskie puchary z udziałem polskich klubów, aż po błotniste trasy przełajów i lokalne boiska, gdzie futbol wciąż pozostaje autentyczny.

 

Nowa generacja mistrzów tenisa?

Czy turniej ATP Next Gen to najważniejsze tenisowe wydarzenie w sezonie? Zdecydowanie nie. Czy biorą w nim udział najlepsi aktualnie tenisiści na świecie? Także nie. Czy więc istnieje powód dlaczego mielibyśmy się nim w ogóle interesować? Oczywiście, że tak. Wspomniany już Next Gen, czy też raczej Next Generation ATP Finals to kończący cały sezon męskich rozgrywek turniej dla najlepszych zawodników świata, którzy jednak nie świętowali jeszcze 21 urodzin. W praktyce oznacza to, że mamy do czynienia ze zmaganiami młodych zawodników, dopiero pukających do drzwi tenisowej elity. Dla samych zainteresowanych jest to szansa na zarobienie dobrych pieniędzy oraz na pokazanie się szerokiej tenisowej publiczności, która w większości ogląda ich po raz pierwszy w życiu. Dla miłośników tenisa jest to natomiast okazja aby przyjrzeć się dokładnie kto za 2-3 lata może odgrywać główne role w turniejach wielkoszlemowych oraz być może rzucić wyzwanie duopolowi Alcaraz-Sinner.

8 wspaniałych

Jak co roku w młodzieżowym turnieju wzięło udział ośmiu wspaniałych tenisistów – najwyżej sklasyfikowanych w specjalnym rankingu ATP Next Gen Race. Tym razem mieliśmy aż sześciu debiutantów: Justin Engel, Rafael Jódar, Nicolai Budkov Kjær, Martín Landaluce, Dino Prižmić oraz Alexander Blockx. Skład uzupełnili starzy wyjadacze jeśli chodzi o turniej ATP Next Gen Nishesh Basavareddy oraz rozstawiony z numerem 1 Learner Tien. Co prawda Justin Engel oraz Rafael Jódar byli początkowo poza najlepszą ósemką młodzieżowego rankingu, jednak wystąpili w turnieju pod nieobecność Jakuba Menšíka oraz João Fonsecy. Czy pomimo absencji Czecha oraz Brazylijczyka turniej dostarczył odpowiednich emocji i porwał publiczność w Arabii Saudyjskiej? Mówiąc szczerze, owszem.

Let’s go Tien, Vamos Rafa!

Przede wszystkim po prostu dobrze było zobaczyć tenis na najwyższym poziomie po całym miesiącu przerwy. Nawet jeśli ATP Next Gen to nie wielki szlem, wciąż było czuć, że stawka jest wysoka, a zawodnicy traktują swoje mecze śmiertelnie poważnie. Mowa w końcu o oficjalnym evencie, w którym biorą udział naprawdę utalentowani tenisiści jak choćby wspomniany już Rafael Jódar. Zawołanie „vamos rafa!” wykrzykiwane w stronę hiszpana podczas jego pojedynku z Learnerem Tienem przypominało nam o starych dobrych czasach, a niezłomność Madrytczyka rozpalała w nas emocje godne wielkoszlemowego starcia. Rafa Jódar pokonał Amerykanina w meczu, który okazał się być najdłuższym i chyba najbardziej zaciętym w całym turnieju. Kolejne spotkania ułożyły się jednak tak, że to Learner Tien awansował do półfinału, a Rafa zakończył swój udział w turnieju na fazie grupowej. Chociaż zabrzmi to dość dziwnie, wynik nie jest chyba jednak najważniejszy w przypadku turnieju ATP Next Gen, a przynajmniej nie dla prawdziwego fana tenisa.

Teraźniejszość i przyszłość

Learner Tien był przed turniejem wskazywany jako jego zdecydowany faworyt. Nic dziwnego, ponieważ Amerykanin zajmował wysokie 28 miejsce w ogólnym rankingu tenisistów i zdecydowanie przewyższał swoich przeciwników doświadczeniem i sukcesami w gronie elity. Na dodatek ewentualne zwycięstwo w całym turnieju wydawało się być dla Tiena wyjątkowo ważne – rok temu poległ on w samym finale, pokonany przez João Fonsecę. Przewidywania się potwierdziły, po lekkim falstarcie w meczu z Jódarem, Tien nie przegrał już żadnego meczu. Pewnie pokonał w finale Belga Alexandra Blockxa w trzech krótkich setach i przypieczętował swój sukces na saudyjskim wybrzeżu. Tak jak jednak pisałem już wcześniej turniej ATP Next Gen nie jest najważniejszym i najbardziej prestiżowym eventem w świecie tenisa. Czy więc Amerykanin nie powinien się cieszyć po swoim zwycięstwie? Oczywiście, że powinien. Istotne jest jednak to, że Tien pokazał po prostu kapitalny tenis. Wysoka intensywność, odporność psychiczna i to słynne „tenisowe IQ”, to wszystko zawierała w sobie jego gra. I choć Jannik Sinner czy Carlos Alcaraz grają aktualnie na poziomie niemal niedostępnym dla pozostałych zawodników, to zarówno Tien, jak i kilku innych chłopaków z turnieju Next Gen pokazało, że mają w sobie to coś, co być może pozwoli rzucić wyzwanie tytanom dyscypliny już w naprawdę niedalekiej przyszłości.

tekst: Karol Dziewałtowski-Gintowt

Polskie kluby w Lidze Konferencji – podsumowanie

Faza zasadnicza Ligi Konferencji UEFA już za nami. Historyczna, ponieważ brały w niej udział aż cztery polskie kluby: Lech Poznań, Raków Częstochowa, Jagiellonia Białystok i Legia Warszawa. Tak wielu zespołów, które nie poległy na etapie eliminacji, nie mieliśmy jeszcze nigdy. I z postawy każdego z nich możemy być zadowoleni. No, prawie każdego…

Niezły wynik w cieniu kompromitacji

Przed rozpoczęciem rozgrywek największe nadzieje wiązaliśmy z Lechem Poznań. Mistrz Polski dokonał kilku niezłych wzmocnień (z Luisem Palmą na czele), nie tracąc jednocześnie wielu ważnych piłkarzy. Miejsce w 1/16 finału wydawało się zatem nie obowiązkiem, a wręcz formalnością. Nie bez powodu portal Football Meets Data, specjalizujący się w analizie statystyk dawał Kolejorzowi aż 96% szans na dalszą grę w LK.

Lech ostatecznie zakończył tę fazę rozgrywek na 11. miejscu. Nie brakowało wiele, by zająć miejsce w czołowej ósemce, która ma zapewniony udział w 1/8 finału. W trakcie ostatniego meczu z Sigmą Ołomuniec przez jakiś czas poznaniacy tam się znajdowali, lecz ostatecznie nie udało się dowieźć tego wyniku. W 6 meczach Lech zdobył 10 punktów.

Na pierwszy rzut oka nie wygląda to źle, a efektowna wygrana z Rapidem Wiedeń czy remis z Mainz to potwierdza. Mimo to pozostaje pewien niesmak, jakim jest porażka z Lincoln Red Imps. Jeśli weźmiemy pod uwagę ranking ELO, to Lincoln był drugim najgorszym klubem w historii, który pokonał polską ekipę. Niżej notowanym zespołem był ormiański Gandzasar Kapan, który w 2018 roku pokonał… także Lecha. Natomiast gdyby liczyła się różnica współczynników między oba klubami, to porażkę na Gibraltarze można uznać za największą kompromitację polskiego klubu w Europie. W skrócie, mistrz Polski ogólnie dobrze sobie poradził, ale ten festiwal żenady na Gibraltarze jest dużą skazą na jego wizerunku.

Raków? TOP!

Podobnie jak w przypadku Lecha, Rakowowi również dawano 96% szans na awans przynajmniej do 1/16 finału.Dokonali również ciekawych transferów, m.in. zakup Tomasza Pieńki czy Jonatana Brunesa. Częstochowianie mieli bez problemów zająć przynajmniej 24. miejsce. Nawet jeśli styl gry Rakowa powodował, delikatnie mówiąc, odrazę.

A paradoksalnie to właśnie Raków poradził sobie najlepiej spośród wszystkich reprezentantów Ekstraklasy, i to bezdyskusyjnie. Wicemistrzowie Polski zakończyli fazę ligową na 2. miejscu, ustępując jedynie Strasbourgowi. A jest onuznawany za jednego z faworytów do zwycięstwa w całych rozgrywkach. W ostatniej kolejce był jednak moment, że ekipa spod Jasnej Góry była na 1. miejscu, bowiem Strasbourg miał problemy z Breidablikiem. Ostatecznie Francuzi odarli częstochowian ze złudzeń.

Raków przez fazę ligową przeszedł jak burza, nie odnosząc ani jednej porażki. Stracili punkty tylko 2 razy. Oba te mecze miały miejsce w Czechach – zremisowali z Sigmą Ołomuniec i Spartą Praga. Poradzili sobie świetnie, ale jak będzie im szło już z nowym trenerem? To pozostaje zagadką.

Zadanie wykonane i nic ponadto

Wciąż pamiętam niepokój wśród ekspertów po zakończeniu sezonu 2023/24 w Ekstraklasie. Spowodowany był tym, że w eliminacjach do europejskich pucharów będą nas reprezentować takie kluby, jak Śląsk Wrocław czy Jagiellonia Białystok. O ile tego pierwszego raczej nieprędko zobaczymy na arenie europejskiej, o tyle ten drugi zdołał się tam zadomowić. W poprzednim sezonie zespół z Podlasia doszedł aż do ćwierćfinału Ligi Konferencji, w tym zaś miał również znaleźć się w fazie pucharowej.

I tak się stało, chociaż nie w tak dobrym stylu, jak Lech czy Raków. Podopieczni Adriana Siemieńca zajęli 17. miejsce z 9 punktami na koncie. Przegrali tylko raz, u siebie z Rayo Vallecano. Pozostałe mecze to albo remisy, albo zwycięstwa przepychane kolanem, zakończone wynikiem 1:0. Niektóre mecze w wykonaniu białostoczan były naprawdę udane, taki jak ten ze Strasbourgiem, zakończony podziałem punktów.

Mam osobiście mieszane odczucia odnośnie do postawy Jagi w tym sezonie LK. Wykonali swoją powinność i awansowali do 1/16 finału, to się liczy. Z drugiej zaś strony, remis ze Szkendiją Tetowo czy 1:0 z grającym w dziesiątkę maltańskim Hamrun Spartans wyglądają mizernie. Na razie nic nie wskazuje na to, że Jagiellonia powtórzy swój wynik z poprzedniego sezonu. Zrobili, co mieli zrobić, ale bez fajerwerków.

Wstyd, żenada, kompromitacja…

Legia Warszawa wywalczyła sobie możliwość gry w Europie poprzez wygraną w Pucharze Polski. Miała nawet niemałe szanse na występy w Lidze Europy, lecz pokonał ich AEK Larnaka. Niewiele brakowało, by i Liga Konferencji odbyła się bez udziału Legii, lecz w dogrywce wyeliminowała Hibernian. Nawet mimo kłopotów, Legia to marka, która od zawsze wzbudzała respekt wśród rywali. A teraz?

Teraz wzbudza jedynie śmiech i politowanie. Legia jako jedyna z reprezentantów Polski odpadła z rozgrywek. I nie walczyła o awans do ostatniej kolejki, gdyż już po 5. kolejce była pewna swojego losu. Ostatnie spotkanie w ramach LK z Lincoln Red Imps było meczem o nic. Warszawianie odnieśli wtedy pierwsze od 2 miesięcy (!) zwycięstwo w meczu o stawkę.

W LK możemy wymagać od polskich klubów czegoś więcej niż 6 punktów w 6 meczach. Obok ich postawy w Ekstraklasie nie da się przejść obojętnie, bo od ostatniego miejsca ratuje ich tylko lepszy bilans bramkowy. Jeśli Legia notorycznie przegrywa z zespołami typu Piasta Gliwice czy Noah, to rzeczywiście nie ma czego szukać w Europie. Taki wynik po pobiciu nieaktualnego już rekordu transferowego w polskiej piłce, czyli 3 milionach euro za, jak się okazało, wybitnie nieskutecznego Miletę Rajovicia. To się w głowie nie mieści…

Kilka słów na koniec

Mimo pewnych wstydliwych porażek uważam, że występy polskich klubów w Lidze Konferencji należy oceniać na ogół pozytywnie. 3 kluby mają nadal spore szanse na niezły wynik i punkty do rankingu UEFA. A skoro przy rankingu jesteśmy, to właśnie on jest tu największym pozytywem. Polska zakończyła rok 2025 na 11. miejscu. Taka pozycja gwarantuje mistrzowi kraju grę w 4. rundzie eliminacji do Ligi Mistrzów – oznacza to, że w jego przypadku jest pewny gry przynajmniej w Lidze Europy.

Możemy ugrać jeszcze więcej. Polska traci niecałe 2 punkty do Czech. Jeśli wyprzedzimy naszych południowych sąsiadów i utrzymamy tę pozycję, mistrz Polski będzie miał gwarantowane miejsce w Lidze Mistrzów. Jest zatem o co walczyć.

tekst: Jan Pietrzak

Europejskie przełaje

Pomimo, że kurz po Mistrzostwach Europy w biegach przełajowych już opadł, a emocje związane z tym wydarzeniem powoli przygasają, warto po krótce podsumować zmagania naszych polskich biegaczy, a także zahaczyć o aspekt potknięcia się jednego z światowych zawodników, zaledwie przed samą metą.

Katarzyna Napiórkowska najlepsza w polskim składzie

W niedzielę 14 grudnia, zostały rozegrane Mistrzostwa Europy w Lagoa (Portugalia), gdzie najlepiej z całej polskiej kadry lekkoatletów i lekkoatletek zaprezentowała się Katarzyna Napiórkowska plasując się na wysokiej 15 pozycji. Drugą najwyższą lokatę w polskiej grupie wyjazdowej zajął Maciej Megier, uzyskując 16 miejsce w swoim biegu. Zarówno Katarzyna jak i Maciej, startowali w kategorii wiekowej U23, gdzie mieli do pokonania dystans prawie 6 km, w mocno przełajowym klimacie. Warto także wspomnieć o bardzo utalentowanej zawodniczce, która pomimo swojego młodego wieku, była na tej imprezie sportowej najbardziej doświadczoną lekkoatletką z całej polskiej kadry. Mowa tutaj o Olimpii Brezie, która już piąty raz w swojej karierze sportowej uczestniczyła w przełajowych Mistrzostwach Europy. Zajęła ona 53 miejsce na dystansie około 7500 m, natomiast rok temu była dziewiąta w kategorii wiekowej U23.

Obroniła tytuł mistrzyni w włoskim stylu

Nadia Battocletti, włoska duma z igrzysk olimpijskich w Paryżu, gdzie wywalczyła srebrny medal na dystansie 10 000 m w rewelacyjnym stylu oraz tegoroczna wicemistrzyni świata z Tokio na tym samym dystansie, pokazała na przełajowych mistrzostwach, że nie ma sobie równych. Początkowo Battocletti biegła ramię w ramię z Yasemin Can oraz Megan Keith, lecz to co zdarzyło się na dwa okrążenia do mety, nie pozostawiało żadnych wątpliwości co do formy młodej Włoszki.  Wyraźnie zaznaczyła swoją przewagę nad pozostałymi rywalkami pokonując kolejno drugą Yasemin Can z przewagą 15 sekund, natomiast trzecią Megan Keith aż o 21 sekund, a wszystko to odbyło się na dystansie około 7500 m.

Na ostatnim zakręcie

Bieg mężczyzn na tym samym dystansie z pewnością na długo zapadnie w pamięć nie tylko kibicom, ale również jednemu z pretendentów do złotego medalu. Mowa tutaj dokładnie o zawodniku światowej rangi; tegorocznym mistrzu Europy w półmaratonie oraz mistrzu świata na 10 000 metrów, a nie mógł być nim nikt inny jak Jimmy Gressier. Po zaledwie kilku minutach biegu, Francuz zaczął narzucać swoje tempo, co podpasowało z kolei innemu zawodnikowi, którym okazał się Hiszpan Thierry Ndikumwenayo, brązowy medalista przełajowych Mistrzostw Europy z zeszłego roku. Obaj zmieniali się na prowadzeniu, co sprawiło, że bieg był pełen zaciętej rywalizacji, a sportowcy pokazali wysokipoziom mistrzostw, natomiast kibice mieli przyjemność z oglądania emocjonującej walki. Niestety na ostatnim zakręcie, kiedy to Gressier i Ndikumwenayo szli łeb w łeb albo po biegowemu krok w krok, Gressier stracił równowagę i się potknął… A co za tym idzie mistrzostwa wygrał zawodnik z kadry Hiszpanii Thierry Ndikumwenayo.

Wybicie z tempa, ciekawostka dla dociekliwych

Było to z pewnością okropne doświadczenie dla Francuza, zwłaszcza po tak wyczerpującym biegu, ale tak niestety w lekkiej atletyce bywa. Kiedy stracimy pewien rytm biegu czy to na stadionie, biegu w hali czy w przełaju, ciężko jest powrócić do poprzedniego tempa.  Sportowcy potocznie mawiają na to „wybicie z tempa”, zdarza się to w tedy, gdy na przykład mamy bezpośredni kontakt z innym zawodnikiem, próbując go wyprzedzić lub walcząc o pozycję w stawce, kiedy potkniemy się przez nierówność terenu, silny wiatr lub złe warunki pogodowe, bądź przez skurcz mięśnia. Jak możemy zaobserwować, takie rzeczy przydarzają się nawet najbardziej utytułowanym zawodnikom z światowej stawki lekkoatletów.

tekst: Jan Mokrzycki

Mogliście się już przywyczaić, że na końcu czeka was garść sportowych informacji w formie audio. W tym tygodniu Jakub Popiel wraz z trenerem piłkarskiej Sparty Wrocław – Kacprem Szwiecem przedstawią wam kulisy gry na poziomie A-klasy!