Rozegrane na LUZie – niespodzianki

Rozegrane na LUZie – niespodzianki
Sport nieustannie uczy nas pokory. Nawet najwięksi faworyci muszą być gotowi na to, że ktoś niespodziewanie podetnie im skrzydła. Niespodzianki, sensacje i zwroty akcji to znak rozpoznawczy wielkich turniejów, bez względu na dyscyplinę.

 

Spodziewaj się niespodziewanego – Mistrzostwa Świata w Siatkówce

Czempionat mężczyzn dopiero się zaczął, a już zdążył mocno nas zadziwić. Możliwe, że nietypowa lokalizacja turnieju pociągnęła za sobą serię niespodzianek. Kilku faworytów musiało przyjąć pstryczek w nos od mniej doświadczonych ekip. O mały włos, a w gronie tych zdziwionych mogli się znaleźć także Polacy.

Rycerze Draculi i czarne konie

Rumuńska siatkówka przeżywa swój renesans. Większa pewność siebie, kilku utalentowanych młodzieniaszków, trener z wizją i zero kompleksów – brzmi jak recepta na sukces, albo przynajmniej przeszkadzanie innym w osiąganiu ich celów. Na ostatnich Mistrzostwach Starego Kontynentu pachniało sensacją, gdy Rumuni w odświeżonym składzie postawili się Francuzom, wówczas już Mistrzom Olimpijskim. Ostatecznie jednak koguty uciekły czarnym koniom turnieju.

Nie zmienia to jednak faktu, że Rumunia wysłała Europie i światu wyraźny sygnał – jesteśmy gotowi by wrócić. Mając to na uwadze dość ostrożnie podchodziłam do meczu Polska – Rumunia, inaugurującego naszą rywalizację w grupie B. Pierwsze sety w meczach otwierających turnieje bywają nerwowe dla obu drużyn. W przypadku naszych siatkarzy było podobnie; pierwsza partia była bardzo nerwowa i obfita w błędy, zwłaszcza w polu serwisowym. Rywalizacja była bardzo zacięta i przeciągnęła się powyżej trzydziestego punktu. Dzięki atakowi Bartosza Kurka i asowi serwisowemu Jakuba Kochanowskiego udało nam się wygrać, 34:32! Podopieczni Nikoli Grbicia poddenerwowani dobrą postawą Rumunów złamali przeciwników w kolejnych setach i zapisali na koncie zwycięstwo za trzy punkty.

Skarceni faworyci

Przeglądając wyniki innych grup, można złapać się za głowę. Po kilku niespodziewanych rezultatach spotkań wszystko stanęło na głowie. Najgłośniej było o wysokiej wygranej Bułgarów z prowadzoną przez Michała Winiarskiego reprezentacją Niemiec.

Młoda bułgarska krew okazała się bardziej skuteczna od siły doświadczenia, bo nasi zachodni sąsiedzi przegrali 0:3 i znaleźli się tuż za burtą turnieju. Muszą teraz wysoko wygrać nadchodzące dwa spotkania jeśli nie chcą przedwcześnie zakończyć swojej przygody. Podobnie wygląda sytuacja Japończyków, którzy ulegli 0:3 drużynie z Turcji. Jednak Ryujin Nippon nie ma w swoim składzie najlepszych zawodników, np. Yujiego Nishidy, który wraz z żoną, Sariną (z domu Koga) oczekuje narodzin pierwszego dziecka. O mały włos, a o sensacji mówilibyśmy także w przypadku Argentyny, która wyszarpała zwycięstwo 3:2 nad Finlandią. Bardzo zacięte starcie toczyło się między Chinami i Brazylią. Portugalczycy triumfujący nad Kubańczykami, Czesi z wysokim zwycięstwem nad Serbami – naprawdę łatwo można się w tym pogubić. 

Zacieramy ręce

Zaledwie dwa dni dostarczyły nam tyle emocji, ile niejednokrotnie cały turniej nie potrafi dostarczyć. I chociaż lubimy dreszczyk adrenaliny na plecach i miło zobaczyć czasami odmianę, to mam nadzieję, że jedyną niespodzianką, która nas czeka to niespodziewanie sprawne odzyskanie tytułu Mistrzów Świata przez naszą drużynę.

EuroBasket 2025: koszykarskie pudełko czekoladek!

Dwa tygodnie czystych emocji, dramatycznych zwrotów akcji i wyników, które wywróciły typy ekspertów do góry nogami — tak wyglądał EuroBasket 2025. Jedni przekroczyli własne granice i zapisali złote karty w historii turnieju, inni boleśnie zderzyli się z rzeczywistością. W koszykarskim pudełku czekoladek znalazło się miejsce i na gorzkie rozczarowania, i na słodkie niespodzianki.

Fińska wataha wilków

Największym pozytywnym zaskoczeniem turnieju był fantastyczny zespół Finlandii. Wiadome było, że głównym architektem ewentualnego sukcesu kadry będzie Lauri Markkanen. Zawodnik Utah Jazz pokazywał w przeszłości, że w turniejach FIBA czuje się jak ryba w wodzie. Nie zawiódł także w tym roku, w każdym spotkaniu rzucał średnio 23 punkty i był niekwestionowanym liderem drużyny. 

Znakomicie wspierali go tacy zawodnicy jak m.in. Mikael Jantunen, Olivier Nkamhoua, czy Sasu Salin. Ponadto bardzo dobrze zaprezentował się zaledwie 18-letni Miikka Muurinen, który swoimi dynamicznymi wsadami i ogromną pewnością siebie zwrócił na siebie uwagę najlepszych amerykańskich uczelni wyższych. W Helsinkach widzą w nim potencjał na zawodnika NBA oraz przyszłość reprezentacji narodowej. 

Podopieczni Lasso Tuoviego niespodziewanie pokonali Serbię w ⅛ finału, a w ćwierćfinale wygrali z Gruzją, dzięki czemu po raz pierwszy w historii występów na ME, awansowali do fazy medalowej. W półfinale mieli jednak problem ze sforsowaniem niemieckiej defensywy i musieli uznać wyższość naszych zachodnich sąsiadów. 

Pomimo przegranej w meczu o brąz z Grecją, Finowie mogą być dumni ze swoich koszykarzy. Z każdą kolejną rundą stawali się coraz silniejsi, a ich sukces to fundament pod jeszcze jaśniejszą przyszłość fińskiej koszykówki.

Polska z szóstką na świadectwie

Mianem niespodzianki, śmiało można określić też reprezentację Polski. Przed startem turnieju, nikt nie stawiał na to, że nasi reprezentanci w tak dobrym stylu przebrną fazę grupową i awansują do najlepszej ósemki turnieju.

Niewątpliwie architektami tego sukcesu byli Mateusz Ponitka i Jordan Loyd. Obaj zawodnicy pokazali się ze znakomitej strony i byli motorami napędowymi kadry trenera Milicicia oraz jednymi z najlepszych strzelców całych Mistrzostw. Nie dziwią informacje, jakoby Jordan Loyd był w orbicie zainteresowań Realu Madryt. Nie byłoby dziwnym, gdyby Ponitka również dostał lukratywną ofertę z zespołu grającego w Eurolidze. Kapitan naszej kadry po raz kolejny udowodnił, że jest koszykarzem z najwyższej półki.

Ostatecznie biało-czerwoni zakończyli EuroBasket 2025 na 6. Miejscu, co jest dowodem, że polska koszykówka zmierza w dobrym kierunku i powoli dogania europejskich gigantów.

Hiszpania najgorsza od dekad

Niewątpliwie największym przegranym EuroBasketu 2025 był obrońca tytułu z poprzednich mistrzostw – Hiszpania. Odmłodzony zespół nie mógł pozwolić sobie na najmniejsze potknięcie ze względu na grę w „grupie śmierci”.  Kryzys pojawił się jednak już w pierwszym spotkaniu, gdy La Furia Roja boleśnie poległa z Gruzją 69:83.

Podopieczni Sergio Scariolo zdołali później pewnie pokonać Cypr oraz Bośnię i Hercegowinę, ale starcia z Włochami i Grecją obnażyły ich największe słabości. Słaba skuteczność, problemy z pewnością w rozegraniu piłki i brak doświadczenia przełożyły się na kolejne porażki, a co najboleśniejsze, odpadnięcie już w fazie grupowej. 

To książkowy przykład sportowego blamażu i symboliczny koniec złotej ery w hiszpańskiej koszykówce. Hiszpania po raz pierwszy w XXI wieku nie awansowała do najlepszej czwórki, a Sergio Scariolo stracił stanowisko selekcjonera po piętnastu latach pracy z kadrą.

Serbska niemoc 

Podobny szok przeżyła Serbia. Zespół, prowadzony przez legendarnego trenera Svetislava Pesicia, uchodził za murowanego faworyta do medalu. W składzie serbskiej kadry znaleźli się m.in. trzykrotny MVP NBA – Nikola Jokić, złote dziecko serbskiej koszykówki – Bogdan Bogdanović, czy dwukrotny MVP finałów Euroligi – Vasilije Micić. W pierwszym spotkaniu Serbowie pewnie rozprawili się z Estonią 89:64, potwierdzając swoje wysokie aspiracje.

Ich gra straciła impet wraz z kontuzją Bogdanovicia w wygranym spotkaniu z Portugalią. Następnie przyszedł czas na mecz z Turcją, który na długo pozostanie w pamięci kibiców. W intensywnym starciu dwóch drużyn najwyższej klasy, Turcy wygrali 95:90 i zeszli z parkietu jako triumfatorzy. Po wyjściu z grupy z drugiego miejsca Serbia trafiła na Finlandię w 1/8 finału. Jak już wiemy, Serbowie okazali się słabsi od „watahy wilków” i po raz drugi z rzędu nie awansowali do ćwierćfinału Mistrzostw Europy. Ponadto, serbska federacja zrezygnowała z dalszej współpracy z trenerem Pesiciem.