skutki uboczne – strzecha
Przeglądasz bzdurki na instagramie. Znajomy twojego znajomego, którego niegdyś zaobserwowałeś przez kompletnie chory splot wydarzeń, udostępnia właśnie płytkę swoich kumpli z podpisem „buja”. Okładka przypomina ci POV sprzed kilku/nastu lat, kiedy to wracałeś z pomaturalnego ogniska z papierosem w dłoni, romantyzując poczucie smutku i tęsknoty za jeszcze bardziej szczeniackimi czasami. Teraz jesteś już trochę starszy i we wspomniane bujanie jakoś nie chce ci się wierzyć. Ale co tam się będziesz w tańcu, sprawdzaj.
Zakładasz słuchawki, mija kilkadziesiąt minut i jesteś trochę skołowany. Spodziewałeś się przecież kolejnego odwzorowania Syndromu Paryskiego, Zwidów lub Imitation Zone. A tu wow, o proszę. Różnorodność gatunków, dopracowane produkcje, konkretne solówki i szczere, bezpretensjonalne wokale. I tę parę utworów, które bije cię w twarz z wielkim poczcuciem winy dotyczącej oceniania książki po okładce.
Pamiętacie jeszcze zespół Wilki? Tak, właśnie TEN zespół Wilki. Teraz wyobraźcie sobie, że swoją karierę rozpoczynają dopiero w tym roku, zaczynając od multigatunkowego tworu nadążającego za współczesnymi trendami. I choć brzmi to jak soniczny post-modernizm lat 00’s, to jest w tym coś co zaintryguje nawet bardziej konserwatywnych słuchaczy. Tych, których odpływają w obce światy, słuchając winyli w fajnych pokojach pod własną strzechą. Od siebie, dla siebie, bez żadnych skutków ubocznych.
Janek Dąbrowski