SZA – Low

Mając na koncie zaledwie debiutancki album Ctrl, współczesna supergwiazda r’n’b SZA powróciła w ubiegły piątek z długo wyczekiwanym następcą zatytułowanym SOS. LP ma zaskakująco sporą, jak na warunki współczesnego r’n’b, liczbę utworów, być może, aby nadrobić pełne emocji oczekiwanie. Na dokładnie 23 utwory fani zacierali rączki aż pięć lat. Nie wierzycie, że to duże wydarzenie? Celebracja nowych bars’ów Solány odbywała się w miejscach najbardziej zaskakujących.

Materiał zawiera starannie selekcjonowane gościnne występy Dona Tolivera, Phoebe Bridgers, Travisa Scotta – ten został zapewne zaproszony w nadziei na powtórkę sukcesu ich poprzedniego, głośnego singla – i nieżyjącego już rapera Wu-Tang, Ol’ Dirty Bastard.

I niby mamy SOS, a jednocześnie SZA, promując materiał, ujawniła, że nie zagrzeje na długo miejsca w branży muzycznej. Całe to jej podejście do popularności, wrażliwość widoczna w wywiadach czy odczuwalna w jej muzyce oraz poziom sławy zupełnie irracjonalny, jeśli porównamy go z częstotliwością wydawania nowości (na szczęście nie jest to czynnik decydujący) przypomina mi bez przerwy postać Franka Oceana. Ten w podobny sposób pojawia się i znika, rzucając surowym, obnażającym materiałem w momentach tylko jemu wygodnych. Na dowód zachęcam Was do przesłuchania utworu Blind zapowiadającego płytę i wykonanego przez artystkę przedpremierowo tydzień temu w programie SNL. Rozstaniowe, minimalistyczne r’n’b at it’s finest.

Mocograjowy puchar w tym tygodniu trafił się jednemu z bardziej bezpośrednich utworów z SOS, Low. Brzmienie singla bezwstydnie zaczerpnięte zostało z trapu i wzbogacone o refren pretendujący do miana natychmiast wkręcającego się earwormera. Dla uważnych bonus – yeah sound effect prosto od Travisa. Takich prostych, hedonistycznych kawałków nie ma na płycie wbrew pozorom zbyt wiele, dominują płynące powolnym nurtem niespokojne ballady. Może dlatego Low wydaje się w tym towarzystwie aż takie odświeżające.

Na Ctrl poznaliśmy ją jako pełną wątpliwości nastolatkę, na SOS swoje wszystkie niepewności i frustracje odsłania już w pełnej krasie, jakby nie miała już nic do stracenia. SZA jest niekwestionowaną księżniczką gatunku, w którym się obraca. Nie bez przyczyny okładka jej najnowszej płyty wygląda dokładnie tak:

princess-diana

Zuzanna Pawlak