The Cure – Alone
Dwa lata to odpowiedni interwał, by móc utrwalić w pamięci daną melodię. Wystarczy usłyszeć raz, następnie nucimy pod nosem, by na dobre zagnieździło się w głowie. Ów cykl miał swój początek m.in. podczas koncertu The Cure jesienią 2022 roku. Na początek zaskoczyli pieśnią jakby z wyobcowanego, dalekiego nam świata. Świata skazanego na zagładę. Przytłaczająca niczym ciężar egzystencji perkusja wymierzała ciosy na przemian z rozmarzoną gitarą i klawiszami rodem z najpiękniejszych ścieżek filmowych. W roli mistrza ceremonii sam Robert Smith, którego głos nadal przenosi największe góry zaledwie pojedynczym tchem.
This is the end of every song that we sing zaśpiewał – a przecież koncert ledwo się zaczął. Nigdy nie zapomniałem tej wówczas niewydanej kosmicznie uduchowionej melodii. Dwa lata później ową melodią okazał się być Alone – pierwszy singiel The Cure w ciągu szesnastu lat. To właśnie nim rozpoczęto przedstawienie. Teraz otwiera także Songs of A Lost World, długo wyczekiwany album z premierą już w listopadzie. Mówi się o kontynuacji mrocznej strony zespołu i powrocie do destrukcyjnych uniesień Disintegration czy Pornography. Kropki zatem wydają się łączyć – Alone bez cienia wątpliwości bliskie jest duchowej transcendencji.
Antek Winiarski