WILLOW – maybe it’s my fault

Czy można mieć dość piosenek o burzliwych relacjach i zerwaniach? Oczywiście! Jeszcze jak!

WILLOW w swoim nowym singlu co prawda bierze ten temat na tapet, jednak robi to w zupełnie nieoczywisty sposób. Słowa ubiera w brzmienie, którego zupełnie bym się po niej nie spodziewał – nawet biorąc pod uwagę jej wcześniejsze pop-punkowe zapędy.

Nie ukrywam, że po ostatnich współpracach WILLOW trochę mnie rozczarowała, a na informację o nowym, solowym singlu nie zareagowałem z entuzjazmem. Do bólu ocierające się o satyrę EMO GIRL z MGK’em, nieciekawy i odtwórczy szlagier z Camilą Cabello, oraz groteskowa próba unowocześnienia (a może wręcz przeciwnie, powrót do czasów Linkin Park) nu-metalu ze screamem od Siiickbrain w tle. O utworze z YUNGBLUD’em nawet nie wspomnę.

maybe it’s my fault okazało się niezwykle pozytywnym zaskoczeniem, w którym Smith udowadnia, że kiedy ma pełnię wolności twórczej oraz inicjatywę producencką, dostarcza numery sprytnie inspirowane muzyką protoplastów. Równocześnie posiadają one powiew świeżości, kropelkę ekscentryzmu i, co najważniejsze, własną tożsamość. It’s my fault! Moje zwątpienie dotyczące kierunku, w jakim podąża WILLOW, zostało przełamane singlem balansującym między sennymi wokalami, a nu-metalowym brudem i ciężarem.

Bartłomiej Patla