Wspomnienie Kobego Bryanta

Wspomnienie Kobego Bryanta
Za każdym step-backiem, każdym rzutem z odchylenia, każdym nieprawdopodobnym wyczynem, który podziwialiśmy na parkietach NBA przez 20 lat jego owocnej kariery stała katorżnicza praca. Kompletny brak akceptacji dla przeciętności, absolutna obsesja na punkcie dążenia do perfekcji. Z tym będę kojarzył Kobego Bryanta.

 

Często spotykał się z krytyką, że kiepski z niego kolega z drużyny, że za najmniejszą pomyłkę potrafił nie pozostawić suchej nitki na swoich partnerach, i że za dużo od nich wymagał. Jestem pewien – od żadnego z nich nie wymagał w połowie tak wiele jak od samego siebie. Były zawodnik NBA Jay Williams tak wspominał jedno ze spotkań przeciwko Kobemu:

Mecz był o 19. Pomyślałem, że przyjdę do hali wcześniej i dodatkowo potrenuję. Kogo widzę? Kobego Bryanta. Trenowałem przez dobre półtorej godziny. Kiedy skończyłem, cały czas słyszałem odbijaną piłkę. Pomyślałem sobie: „Cholera, on cały czas ćwiczy? Jak tu wszedłem to był już zlany potem. Posiedzę jeszcze chwilę i zobaczę ile to potrwa”.

 

Bryant biegał na pełnych obrotach, w meczowym tempie. Siedziałem jakieś pół godziny zanim skończył. Kilka godzin później rzucił nam 40 punktów. Po meczu podszedłem do niego i zapytałem „Hej Kobe, czemu tak długo byłeś w hali? Po co tak się męczyłeś przed meczem?”. Spojrzał na mnie i odpowiedział „Bo przyszedłeś. I chciałem się upewnić, że będziesz wiedział, że bez względu na to, jak ciężko chcesz pracować, ja jestem w stanie pracować ciężej od ciebie.”

 

To, co robił Kobe, było i na zawsze już pozostanie inspiracją. Bo nie chodzi tu tylko o nadmuchany kawałek skóry wrzucany do obręczy przez multimilionera. Tu chodzi o ciągłe przesuwania granicy swoich możliwości. O zadawanie sobie pytania – „czego mogę zrobić więcej?”. W każdym aspekcie życia.

Idealnym podsumowaniem jego kariery i tego, jaką osobą był Bryant, był jego ostatni mecz w trykocie Lakers. Starcie z Utah Jazz nie miało żadnego znaczenia w kontekście ligowej tabeli. Obie drużyny były już bez szans na Playoffy. Mimo to bilety do Staples Center wyprzedane były od wielu miesięcy. Kobe zaczął mecz nie najlepiej. Dużo pudłował, szukał swojego rytmu. Widać było, że 20 lat kariery i zerwane ścięgno Achillesa odcisnęły bardzo duże piętno na ciele legendy Lakers. Nie poruszał się tak jak kiedyś. Ale nie był w stanie przyjąć do wiadomości, że jego ostatni występ nie będzie wyjątkowy, a Lakers przegrają.

Rzut za rzutem, akcja za akcją. Z każdym trafionym koszem Bryanta, publiczność zgromadzona w hali i przed telewizorami coraz bardziej przecierała oczy ze zdumienia. Przewaga Jazz topniała, a Kobe po raz ostatni wbił w serca przeciwników sztylety w postaci kluczowych punktów w końcówce. Lakers wygrali mecz, a zdobycz punktowa Kobego przeszła do historii.

Wyzwałem go, żeby rzucił 50, a ten sk******n rzucił 60.
Shaquille O’Neal

 


źródło: SLAM

Łamie mi się serce, kiedy teraz spoglądam na wywiady z Kobem po zakończeniu zawodowej kariery. Po dwóch dekadach gry wreszcie z satysfakcją odwiesił buty na kołek. I zobaczyłem innego Kobego, niż tego który jeszcze niedawno grał w lidze. Promieniujący uśmiechem gość, który z dumą i radością opowiada o swoich córach. Ten uśmiech kogoś zaczął mi przypominać. Osiemnastolatka, który właśnie rozpoczyna swoją karierę w Los Angeles Lakers i cieszy się na wyzwania, które go przetestują. Zmuszą, żeby przekonał się, co jest, a czego nie jest w stanie zrobić. Wyobrażam sobie, że właśnie teraz znajdował się w podobnym punkcie. Nowy etap, nowe „obsesje”, nowe cele, które zamierza zrealizować.

Pięć Mistrzostw NBA, dwa mistrzostwa olimpijskie, MVP ligi i dwukrotny MVP Finałów NBA, 18 występów w Meczu Gwiazd, MVP w czterech z nich, 15 wyborów do All-NBA Team, 12 do NBA All-Defensive Team, dwa tytuły króla strzelców, 33643 punkty, miliony serc porwanych do pasji wokół pomarańczowej piłki.

Legendarny zawodnik NBA i Los Angeles Lakers miał 41 lat.

 

Paweł Szeląg

Rzuty Osobiste