Arnaldur Indridason "W bagnie" (Marcin Walków)

Arnaldur Indridason "W bagnie" (Marcin Walków)

Arnaldur Indridason "W bagnie"

wyd. W.A.B.

Marcin Walków

 

 

Arnaldur Indridason nazywany jest islandzkim mistrzem kryminału, porównywanym do Henninga Mankella. Mi zaś jego powieść „W bagnie” wydana w oryginale na początku trzeciego tysiąclecia, przypomina pierwszy tom trylogii „Millenium” Stiega Larssona.

 

Tocząca się na 300 stronach akcja rozpoczyna się od morderstwa mężczyzny imieniem Holberg. Oto starszy pan zostaje uderzony śmiertelnie w głowę ciężką popielniczką we własnym domu, z którego jednak nic nie ginie. Morderca zapisuje na kartce, leżącej na stole, trzy tajemnicze słowa, a w biurku odnajdujemy fotografię dziecięcego grobu. To będą klucze do rozwiązania zagadki kryminalnej.

 

Główny bohater to komisarz Erlendur Sveinsson, doświadczony policjant, rozwodnik; od 20 lat nienawidzony przez eks-żonę, ojciec narkomanki. Mimo że do najsympatyczniejszych nie należy, lepiej się pogodzić z jego stylem bycia. Właśnie z nim będziemy odwiedzać cmentarze, kostnice, stare archiwa, młotem pneumatycznym niszczyć podłogi, przesłuchiwać świadków na okoliczność wydarzeń sprzed 30 lat. Bo to właśnie tajemnice przeszłości pomogą odkryć i zrozumieć to, co wydarzyło się w domu Holberga.

 

„W bagnie” to bardzo mroczna i deszczowa powieść. Strony książki ociekają krwią i wyzudanym seksem. Unosi się z nich nie tylko pył kokainy, ale i fetor gnijących zwłok. Nie jest to jednak mieszanka wybuchowa. Dlatego nie raz czytelnik będzie musiał oderwać swoją uwagę od sprawy morderstwa po to, by odnaleźć uciekającą pannę młodą, młodego mężczyznę napadającego na staruszki i śledzić ckliwą historię rodzinną ojca i córki, którzy choć nie mogą się dogadać, na końcu… a nie, tego nie zdradzę.

 

Całkiem sprytnie w fabułę został wpleciony wątek z życia wzięty, a mianowicie badań genetycznych całej populacji Islandii, wyspy liczącej 270 tys mieszkańców, zamieszkałej od 900 lat przez potomków norweskich wikingów oraz celtyckich osadników. Oto dowiadujemy się, że Islandczycy posiadają najstarsze i najbardziej kompletne drzewa genealogiczne, a ich połączenie z informacjami zgromadzonymi przez służbę zdrowia i wynikami badań genetycznych całego narodu, pozwolą zidentyfikować czynniki odpowiedzialne za wiele chorób dziedzicznych i wyprodukować na nie lekarstwa. Pozwolą też – i tu wracamy na strony powieści – odkryć mroczne tajemnice z przeszłości i znaleźć mordercę.

 

Książka „w bagnie” została wydana w ponad 50 krajach i osiągnęła status międzynarodowego bestsellera jeszcze zanim usłyszeliśmy o powieściach Stiega Larssona. W 2006 roku na podstawie powieści Indridasona nakręcono film, do którego autor napisał scenariusz. Jednak Przeczytawszy najpierw „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet”, a w chwilę później „w bagnie” dojść można do wniosku, że w typowej rodzinie mieszkającej na dalekiej Północy, czy to w Szwecji, czy na Islandii, musi pojawić się pedofil, a najlepiej kilku, zboczony sadysta i zbiory pornografii, także z udziałem dzieci i zwierząt. Jest jednak pewna różnica. O ile pierwszy tom „Millenium” czytałem do 2-3 w nocy, to przy „w bagnie” Indridasona nie raz, nie dwa – zasnąłem. Bo choć zaczyna się intrygująco, a imiona bohaterów brzmią jak ze średniowiecznych rycerskich baśni, to w książce jest za dużo wątków pobocznych, które ostatecznie nie wnoszą niczego istotnego, a zakończenie nie tylko nie zaskakuje – ale wręcz rozczarowuje swoją infantylnością.

 

Jeśli jednak, drogi słuchaczu, wpadnie Ci kiedyś w ręce ten thriller z dalekiej północy, usiądź wygodnie w fotelu i przeczytaj. Choćby po to, by przekonać się, że rzeczy nie zawsze są takie, jakimi się wydają, a odkrywanie przeszłości własnej i przodków, może być równie fascynujące, co niebezpieczne.