Janusz Rudnicki "Męka kartoflana" (Joanna Wawryczuk)

Janusz Rudnicki "Męka kartoflana" (Joanna Wawryczuk)

Janusz Rudnicki "Męka kartoflana"

wyd. W.A.B.

Joanna Wawryczuk

 

 

INTRO

 

I wydanie miało miejsce w 2000 roku. I obawiam się, że już wtedy niektóre problemy były nieaktualne. Rzecz miała się podobnie z Trans-Atlantykiem Gombrowicza, który wprawdzie wywołał skandal, ale jednak nie tak spektakularny, jak autor się spodziewał. Mówię o tym dlatego, że ślady gombrowiczowskiego stylu znajdziemy zresztą w Męce Kartoflanej, ale o tym – później.

 

CZĘŚĆ PIERWSZA – Wydarzenia z Zachodu.

 

Autor woła z okładki książki: „Hej, ludzie, macie w ręku bilet! Upieprzeni, uwalani codziennością, weźcie sobie od niej urlop. Zapomnijcie o jej gipsowej fizjonomii. Podróż was czeka daleka”.

Ot, obiecanki. Bierzemy do ręki bilet od Rudnickiego i upieprzeni, uwaleni codziennością czekamy na tę podróż… Tylko że męka kartoflana przywiązuje nas do codzienności łańcuchem i nurza w niej po uszy. Nie ma oderwania. Jest trochę paranoi, dużo żonglerki słownej i pożywki dla wyobraźni – ale całość jednak jest głęboko osadzona w rzeczywistości.

Spotykamy się z bohaterami, którzy pełni są małostkowych frustracji, zagrzebani w drobiazgi, uwikłani w otoczenie. Na przykład patriotyczne porywy gromadki znajomych o trybie życia cyganerii. Dziwna fascynacja zdegenerowaną, szaloną i wiecznie pijaną sąsiadką. Polak w Hamburgu i zamieszanie, jakie w jego życiu czynią odwiedziny matki i prymitywnego Panastanisława.

Ale, ma się wrażenie, że to wszystko już było. Że gdzieś w tym widać echo Gombrowicza czy Kafki.

 

CZĘŚĆ DRUGA – O literatach.

 

Kilka esejów, po części krytyczno-literackich, trochę psychoanalitycznych i odrobinę biograficznych – wokół twórczości Brunona Schulza. Autor patrzy na nią z pozycji człowieka niegdyś oczarowanego tą literaturą, a po ponownym spojrzeniu, może osiągnięciu pewnej dojrzałości – zachwyt zmienia się w rozczarowanie. Pod maską pięknego, rozbuchanego języka Schulza, Janusz Rudnicki dostrzega zwykłego człowieka, nieprzystosowanego do życia i z masą problemów, nadających się na materiał do badań dla psychiatry. Niekoniecznie są to odkrycia nowe. Ale są osobiste. Tak jak przemyślenia na temat dzienników Nałkowskiej i Dąbrowskiej. Świetny język, przenikliwość, przewrotna forma esejów i niekryte emocjonalne podejście sprawia, że ta część książki jest moim zdaniem najlepsza.

 

 CZĘŚĆ TRZECIA – Męka Kartoflana.

 

Wszystko zaczyna się od tego, że zabrakło mąki ziemniaczanej. Więc nasz narrator, posłuszny kobiecie, wychodzi deszczowego, wiosennego poranka po rzeczoną mąkę, zabierając przy okazji worek ze śmieciami. I tu kłopot. Raz – kubły pełne. Dwa – w niemieckich sklepach mąki kartoflanej brak. I tak, krok po kroku, przez knajpy, pociąg, Bałtyk, Śląsk, Oświęcim, plan filmowy – w coraz bardziej zawrotnym tempie – przemyka narrator. Przez miejsca, wydarzenia i przez polskość, szeroko rozumianą i pod wieloma, nierzadko wypaczonymi postaciami.

Jednak – mimo że utwór ma nieco ponad 12 lat – a może właśnie dlatego – mam wrażenie, że to obrazy z minionej epoki i wydarzenia, które już się uleżały i niczego nie wnoszą.

 

PIEŚŃ NA ZEJŚCIE.

 

Zresztą, w całej rozciągłości książki roi się od obrazów, symboli i wydarzeń, które niewiele wnoszą i niczego nie proponują. Nie ma co kryć, parodia i krytyka patriotyzmu, polskości i pewnych ułomków naszej rzeczywistości – nikomu nie wywróci światopoglądu do góry nogami. Całość jest jednak majstersztykiem językowym. Autor swobodnie żongluje motywami literackimi i kulturowymi, jego język jest przewrotny, bogaty i pełen niespodzianek. Jak choćby pisanie po polsku, ale z niemiecką składnią i dosłownym tłumaczeniem. I w tym aspekcie Janusz Rudnicki realizuje obietnicę z okładki. To właśnie forma książki i jej język jest ciekawą, daleką podróżą, odbywającą od sztampowości i codzienności.