Al Wootton – Fellaheen

Choć mainstream z pewnością nie odczuł wpływu Bandcamp Fridays na rynkowe zwyczaje w przemyśle muzycznym, fascynujące było obserwowanie zmian, jakie zachodziły na scenie niezależnej pod względem planowania i promowania nowych wydawnictw. Tej scenie, która coraz częściej dostrzega nierówności panujące na najpopularniejszych serwisach streamingowych, a z kolei która w platformie odpowiedzialnej za wspomnianą inicjatywę znalazła potrzebny balans dla własnego być albo nie być.

Od marca 2020 r. w (prawie) każdy pierwszy piątek miesiąca Bandcamp zrzeka swojej marży na rzecz artystów i labeli, którzy na muzycznych zakupach użytkowników platformy finansowo zyskują nieco więcej niż zwykle. Underground szybko dopasował swoje harmonogramy do Bandcampowych Piątków, a ci, którzy nie mają w danej chwili przygotowanego dealu z wytwórnią czy pięknej okładki, często decydują się spontanicznie posłać w świat ten czy inny kawałek zakopany na twardym dysku.

I tu pojawia się tytan młodej londyńskiej sceny Al Wootton – niezwykle płodny producent o emblematycznym brzmieniu zakorzenionym w dubowych tradycjach brytyjskiego grania, zawsze wyróżniający się na tle konkurencji. „Neither track would fit onto any subsequent records and so I kept them for my own sets and mixes for a while and now they can go out into the world together” – donosił Al, dzieląc się dwoma kapitalnymi utworami, których zabrakło na jego zeszłorocznych epkach. Drugi z nich, Fellaheen, niesie organiczna perkusja, nieprecyzyjne i żywe operowanie delayem, a całość zyskuje posępnego nastroju za sprawą ledwie dwóch powtarzających się akordów. Po raz kolejny nie mogę odpędzić poczucia upływu czasu słuchając tego nieregularnego stukania wywołanego przez proste analogowe efekty.

Po kilku miesiącach przerwy od BC Fridays niezależny rynek wydawniczy nieco przygasł. Wraz z ich powrotem na początku sierpnia dobrze było znów poczuć dreszcz ekscytacji, przewijając facebookowego walla wypełnionego ożywczymi postami ulubionych artystów… bądź też sprawdzając mailową skrzynkę pękającą od powiadomień zapraszających do sprawdzania niezapowiedzianych wcześniej release’ów. Byle jak najczęściej tak jakościowych, jak nasz najświeższy mocograj.

Szymon Baczyński