Amyl and The Sniffers – Knifey
Czteroosobowy zespół Amyl and The Sniffers z Melbourne to aktualnie jeden z najgłośniejszych zespołów współczesnego pub rocka. Tym gatunkiem określa się styl australijskiego rock ’n’ rolla popularnego w latach 70. i 80., a sam termin pochodzi od miejsc, w których grała większość tych zespołów – od zatłoczonych, hałaśliwych pubów. Doskonale potrafię sobie wyobrazić ekipę z Melbourne w jednym z nich – perkusista Bryce Wilson, gitarzysta Dec Martens i basista Fergus Romer, do których grania wszyscy obecni mocno machają głowami. Obok nich, a nawet powyżej, bo na śliskiej od drinków ladzie skacze Amy Taylor, której śpiew przypomina największe ikony punk rocka, i od której szalonej energii buzuje cały pub.
W takich miejscach pewnie występowali nieraz, ale zdobyta popularność szybko przeniosła ich na duże sceny z wielotysięczną publiką. Podobno pierwszą epkę w 2016 roku nagrali w ciągu 12 godzin. W 2019 roku wydali debiutancki longplay, błyskawicznie wspinając się na szczyt muzycznej kariery. Ale chwilę później wybuchła epidemia i zespół musiał zwolnić. Taylor mówiła: ,,Miałam w sobie całą tę energię i nie mogłam nigdzie jej umieścić, ponieważ nie mogłam występować. Mój mózg wypaczał się i ewoluował, a sposób myślenia całkowicie się zmienił’’. Podczas lockdownu zespół doskonalił swoje rzemiosło, a efektem ich pracy jest wydana 10 września płyta Comfort To Me. Zmiany, o których wspominała Taylor, są widoczne szczególnie w tekstach, w których tym razem mniej ironii, a więcej wkurzenia i szczerości:
“Out comes the night, out comes my knifey
This is how I get home nicely”
słyszymy o czyhających po zmroku zagrożeniach w utworze Knifey. I ten nieco niechlujny sposób śpiewania nie oznacza marazmu – Taylor jest dobitna i zbuntowana bardziej niż kiedykolwiek. Do tego te świetne riffy i perkusja od chłopaków i mamy prawdziwą erupcję energii. Być może to właśnie tak działa, że po tymczasowym wyhamowaniu wszystko wraca ze zdwojoną siłą.
Knifey jednym z mocograjów tego tygodnia!
Jagoda Olczyk