Artystki Tygodnia – Dzień Kobiet

Artystki Tygodnia – Dzień Kobiet

Wokalistki, instrumentalistki, didżejki, producentki i tekściary. Muzyczny świat stale otwiera się na twórczość kobiet, a one wyrażają siebie w unikalnym stylu. Już kolejny rok z rzędu, z okazji Dnia Kobiet, redakcja muzyczna Akademickiego Radia LUZ postanowiła wyróżnić sylwetki dziesięciu wyjątkowych artystek.

 

 

Słuchajcie materiału o wyróżnionych Artystkach Tygodnia od poniedziałku do piątku w Audiostarterze oraz w ramach Artysty Tygodnia.

Ehua

Tendencje do spowalniania tempa, eksponowania różnorodności perkusjonaliów i polirytmizacji są widoczne w muzyce klubowej  od paru lat choćby w wypustach wytwórni Nervous Horizon, której reprezentantką jest Ehua. Artystka o iworyjskich korzeniach zasłynęła z powoli stąpających utworów, które wciągają swoją rytmiczną niejednoznacznością. Ich aura wywołuje wrażenie obcowania z enigmatycznym rytuałem. Inspiracje czerpie zarówno z natury (EP-ka Aquamarine jest inspirowana ruchami stworzeń wodnych, a Clouds chmurami) jak i dusznych nocy w londyńskich klubach. W tychże stała się już stałą bywalczynią jako DJka, grając u boku najistotniejszych basowych ksywek. Jej działania wykraczają poza stricte muzyczne – jest jedną z osób tworzących kolektyw GRIOT, który zajmuje się popularyzacją różnych aspektów kultury diaspory afrykańskiej.

Michał Sember

Antonina Nowacka

Słuchając jej nie ma się pewności, czy to aby rzeczywiście istota ludzka. Do głowy przychodzą raczej postaci syren, nimf, muz czy innych fascynujących stworzeń nie z tego świata. Wibrujące głoski nie układając się w żaden znany język wprowadzają w trans, nadają ciału lekkości, odrywają od ego – dobrze jest się uszczypnąć od czasu do czasu.

Antonina Nowacka – kompozytorka, artystka wizualna, reżyserka teatralna, a przede wszystkim badaczka brzmień głosu eksperymentująca na sobie samej. Można też nazwać ją rzeźbiarką, gdyż dźwięki wyobraża sobie jako materię plastyczną, którą kształtuje medytacyjnymi zmianami częstotliwości, a ostatnie poprawki nanosi gestykulacją. Jest coś fizycznego, namacalnego w muzyce artystki, co wykorzystuje też w działalności audiowizualnej m.in. w duecie WIDT2 ze swoją siostrą, gdzie obraz migających ekranów starych telewizorów dopełnia śpiewem.

A.N.R.S, Szepty, kIRk, Sofie Birch, Hubert Zemler to tylko część grup czy artystów, z którymi współpracowała Antonina Nowacka. Zarówno z innymi, jak i solo stara się ona ukazać to, co w jej improwizowanych kompozycjach jest tematem kluczowym – korelacje między stanami umysłowymi, zjawiskami wewnętrznymi a zewnętrznymi. Czerpiąc zarówno z muzyki dawnej, jak i tradycyjnej, hinduskiej czy chillwave’u, Antonia Nowacka tworzy świat, w którym niepokojąca mistyczność spotyka się z surową naturą. Wybrzmiewa to wyraźnie na albumie Vocal Sketches from Oaxaca powstałym w meksykańskich kościołach, w których nierzadko zamiast organów słychać odgłosy kogutów, dzikiego ptactwa czy owadów. Głos Antoniny odbijający się od zimnych skał wydaje się być składnikiem kluczowym magicznej mikstury jej muzyki. Przeniesieniem tego na polski grunt jest płyta Lamunan nagrana w grocie twierdzy Modlin, choć źródłem inspiracji była indonezyjska jaskinia Seplawan z podziemnym wodospadem. Stypendystka tamtejszego ministra kultury przemierzając na skuterze Jawę wzdłuż i wszerz, jak widać nie próżnowała.

Można rozkładać na czynniki pierwsze, szufladkować i definiować twórczość Antoniny Nowackiej, ale najlepiej prostu jej się oddać. Dać rzucić na siebie zaklęcie, nawrócić na religię jej głosu i nieprzymuszenie wciągnąć w muzyczny kult. Oddajemy więc hołd jej talentowi w wyróżnieniach artystek z okazji Dnia Kobiet w Radiu LUZ.

Julia Karska

Fatima Al Qadiri

Oglądaliście może ekranizację Ogniem i Mieczem Hoffmana? Jeśli tak, to może kojarzycie tam taki motyw: akcja płynie swoim tokiem – aż nagle !BRZDĘK! I to nie taki zwykły. Jest to brzdęk azjatycki. Zawsze w tym momencie sobie wyobrażam, że do pokoju wchodzi Jerzy Hoffman, pauzuje film i mówi: “Szanowni Państwo, drodzy widzowie: teraz wchodzi osoba skośnooka”. Klika PLAY, a na ekranie pojawia się Tatar. I wiecie co? Hoffman to robi za każdym razem. Azjatycki brzdęk – azjata, azjatycki brzdęk – azjata. Jest to brzdęk nieokreślony, ani japoński, ani mongolski, ani nie wiadomo jaki. Kulturowy rodowód tego dźwięku jest jednak na tyle oczywisty, by Pan Jerzy jednoznacznie uczynił z niego soundtrack stepowego ludu. Tak sobie myślę, że równie dobrze sam ten dźwięk mógłby nie mieć absolutnie żadnego związku z jakimkolwiek rejonem Azji. Jest jednak stereotypową cegiełką, którą zachodni świat dołożył kiedyś do konstrukcji podpisanej AZJA. Częścią kolektywnego wyobrażenia nt. czym Azja jest, przymykającego oko na fakt, na ile znajduje to odzwierciedlenie w rzeczywistości, a ignorującego, że Azja ciągnie się przez tysiące kilometrów wzdłuż i wszerz, gdzie mnóstwo zakamarków ma swoją własną kulturową spuściznę.

No, to o tym mniej więcej jest EP-ka Asiatisch Fatimy Al Qadiri. Pomyślałem sobie, że problematykę, którą porusza ta epka można łatwo ekstrapolować na całą jej twórczość. W Asiatisch, Al Qadiri prowadzi nas za rękę w wirtualnym spacerze przez wyobrażone Chiny – sumę wyobrażeń na ich temat zbudowanych przez lata niedokładnych stereotypów zachodniego świata. Robi to za pomocą syntetycznych dźwięków, które w oczywisty sposób nawiązują do klasycznych grime’owych beatów. W wywiadach sama zresztą przyznaje, że gdy pierwszy raz usłyszała jeden z instrumentali Wileya, zakochała się w nieobliczalnej naturze i surowości tego gatunku. Gatunku tak przecież odległego od materiału źródłowego, który próbowała naśladować na Asiatisch. W ten właśnie sposób powstała niespotykana hybryda.

W moich oczach (uszach) bezbłędnie pokazała, jak często zbyt swawolne szufladkowanie i przypisywanie może być ślepą uliczką. Na najnowszym albumie sięga z kolei do średniowiecza. Główną inspiracją jest tutaj twórczość VIII-wiecznej arabskiej poetki Al-Khansy. Onirycznie brzmiący, hipnotyczny głos Fatimy recytuje kolejne wersy, a uzupełniany jest przez tajemnicze melodie, balansujące na granicy syntetyczności i organiczności. Jej muzyka pełna jest takich nieoczywistych połączeń, miłych niespodzianek oraz przede wszystkim emocji.

Paweł Szeląg

Janelle Monáe

Janelle Monáe to istny kameleon, nie tylko zresztą muzyczny. Choć jej filmowe osiągnięcia również rosną z każdym kolejnym rokiem, największy podziw dalej budzą te za mikrofonem. Wielokrotnie próbowano porównywać ją do innych wykonawców. Hitowe Tightrope nasuwa klarowne skojarzenia z Jamesem Brownem, album Dirty Computer czerpie zaś wiele inspiracji z twórczości Prince’a (który zresztą przed swoją śmiercią pomagał w procesie twórczym). Podobnie raz na czas można dosłyszeć w niej Erykę Badu (tu również nawiązana została nić współpracy w utworze Q.U.E.E.N.), a z racji wyraźnego wpływu przez całą swoją karierę funkiem przywołuje się postać George’a Clintona. Żadna z tych ramek, choć bardzo znamienitych, nie jest jednak w stanie objąć w pełni Monáe.

Poczynając od spektakularnego, konceptualnego The ArchAndroid, poprzez jego nieco luźniejszego w formie, lecz dalej doskonałego następcę w postaci Electric Lady, kończąc wreszcie na Dirty Computer – każdy kolejny album potwierdza jej kunszt. Każdy z nich zawiera wyraża także pragnienie i przekonanie, że wszyscy ludzie powinni być akceptowani i doceniani za swoją wyjątkowość. Wielokrotnie podnosiła w swej twórczości temat dyskryminowanych mniejszości, m. in. czarnych kobiet czy osób queer.

Michał Lach

 

Kali Malone

Natura, mgliste poranki i nieprzewidywalne zorze, tajemnica, tak, to ona przyciąga artystów. Nie chcą jej odkrywać, lecz badać. Dlatego Kali Malone przeprowadziła się do Sztokholmu, by studiować. Zgłębiając wiedzę muzyczną poznała zapomniane instrumenty. Korzystając z organów piszczałkowych opisała krajobraz…wewnętrzny. Jakby zatrzymując czas pozwoliła kontemplować każdy oddech, który w zasłuchaniu staje się jednością z melodią. Malone interesuje się nieoczywistym. Wykorzystując współczesną technologię daje nam brzmienie naturalne zarazem przywodzące na myśl dzieła sztucznej inteligencji. Dopiero w głębokim zasłuchaniu, hipnozie? ukazują się subtelne warstwy. Dźwięki usypane jak warstwy gleby, w przekroju są obrazem fal.

Twórczość Kali Malone jest cierpliwa, jak w przyrodzie nic nie jest przypadkowe, tak w kolejnych utworach widać plan. Artystka precyzyjnie buduje napięcie, by po chwili pozwolić gałązce chrupnąć pod stopą. Jej muzyka jest przygodą, pajęczyną, która nagle pojawia się pomiędzy gałęziami i mchem pochłaniającym wetknięta weń dłoń.

Aleksandra Zajdel

Cheba Wahida

Raï po arabsku oznacza “opinię”. Ten popularny w krajach Maghrebu, Francji i południowej Hiszpanii gatunek to trochę taki algierski dancehall, treściowo nieodległy od obudzono-oburzonego, sprawiedliwie wkurzonego hip-hopem. W przeciwieństwie do skupionego na celebracji codziennych subtelności chaabi, będącego kolejnym hitem eksportowym algierskiej sceny, artyści raï lecą na spontanicznej charyzmie, toastując w nieskończoność na bujających bitach – często dość tandetnych, broniących się jednak niepodrabialnym, transowym groove’em.

Chociaż przez wiele lat w raï dominowały głosy męskie, pod koniec ubiegłego stulecia coraz częściej dawało się słyszeć również kobiety: śpiewające najpierw z dość konserwatywną, bezpieczną manierą, później spychane do ról słodkich gwiazdek w raczej koszmarnych składankach spod szyldu “Raï’n’B”. Po arabskiej wiośnie, dzięki niezależności zapewnianej przez internetową dystrybucję, wokalistki raï – czyli właśnie cheby wzięły w końcu sprawy w swoje ręce.

Pod koniec ubiegłego roku na czoło tego peletonu wysunęła się Cheba Wahida, która pomimo że personifikuje najnowszą, frywolną i autotune’ową falę raï, dla Zachodziarzy wciąż jest postacią dość anonimową. A przecież dostarcza czysty ogień!… nawet jeśli nie rozumiecie ani słowa. Nagrywki Wahidy z paru ubiegłych lat zostały niedawno wydane w kompilacyjnej epce Jrouli pod szyldem egipskiego labelu Nashazphone. Marzyliście o arabskiej Alyonie Alyonie, ale nie wiedzieliście, jak miałaby brzmieć? To teraz już wiecie.

Sebastian Rogalski

 

Miharu Koshi

Na pełnej oryginałów japońskiej scenie popowej śpiewająca już od przeszło czterdziestu lat Miharu Koshi wciąż jest w stanie się wyróżnić. W rodzimej Japonii dziś znana jest przede wszystkim jako niestrudzona popularyzatorka francuskiego chanson, ale zanim na początku lat 90. obrała taką właśnie drogę, dekadę wcześniej stała się jedną z muz Haruomiego Hosono z Yellow Magic Orchestra, prężącą swój nietuzinkowy sopran na jego połamanych syntezatorowych bitach w rytmie mieszającego stare z nowym stylu techno kayō. Zaczynała natomiast jako idolka nastolatków, choć bardziej z braku szufladki odpowiedniej dla niespełna dwudziestoletniej debiutującej wokalistki na ówczesnej japońskiej scenie popowej. Jej inspirowane soulem, funkiem i disco początki można by bowiem określić raczej jako idol-songwriter, jako że wszechstronnie wykształcona muzycznie Koshi już wtedy sama pisała wykonywane przez siebie piosenki.

Miała zresztą niebywałe szczęście do współpracowników, wśród których znaleźli się tuzowie japońskiej muzyki tamtych czasów – Tatsuro Yamashita czy Ryūichi Sakamoto, a stamtąd Koshi była już tylko o krok od Haruomiego Hosono, który między ’82 a ’85 rokiem wyprodukował i wydał nakładem własnych wytwórni jej trzy najbardziej klasyczne płyty Tutu, Parallelisme i Boy Soprano inkorporujące frankofońskie fascynacje artystki i technopopowy anturaż Yellow Magic Orchestra – przed dwoma laty reedytowane wreszcie cyfrowo i analogowo tak, by mógł usłyszeć je cały świat. U boku Hosono Koshi odnalazła swoją własną nietuzinkową ekspresję wokalną, subtelnie akcentującą operowe inspiracje artystki, ale opartą w dużą mierze na szykownej powściągliwości, która do dziś stanowi jej znak rozpoznawczy.

Kurtek Lewski

 

Ivy Queen

Ivy Queen – pierwsza kobieta w świecie reggaetonu. Wywodzi się z undergroundowej sceny hip-hopowej w Portoryko. Pierwszy raz pojawiła się na scenie w 1995 roku na bitwie rapowej, będąc jedyną kobietą, która wzięła udział. Ubrała się w męskie ubrania, nie uśmiechała się, nie pokazywała swoich słabości. Choć wysłuchano jej niechętnie, to od razu powaliła wszystkich na kolana.  Miało to miejsce w legendarnym klubie The Noise w San Juan w Portoryko. W tym samym klubie zaczynały największe w historii gwiazdy reggaetonu: Daddy Yankee, Don Omar, Calle 13, Tito el Bambino. Ivy Queen od samego początku współtworzyła podziemny ruch muzyczny, który pod koniec lat 90. doprowadził do powstania nowego gatunku muzycznego – reaggetonu – mieszanki hiszpańskiego reggae, dancehallu, dembow i hip-hopu.

Jej doświadczenie walki o miejsce na męskiej scenie słychać w jej tekstach. Jako pierwsza pisała reggaetonowe piosenki z głębszym sensem. W najpopularniejszym albumie z 2003 roku Diva znajdziemy przesłanie, które miało na celu wzmocnienie pozycji  kobiet w reggaetonie.

Taki jest też jej największy hit z tego samego albumu, który otworzył jej wrota ogromnej kariery. Quiero bailar, czyli chcę tańczyć, został napisany na przekór temu, że perreo – taniec idący w parze z reggaetonem – ma być wyłącznie tańczony w dwójkach w sposób sensualny. Ivy Queen mówi, że jest wręcz przeciwnie. Można tańczyć dla siebie samej na własnych zasadach. Do dziś Quiero bailar jest feministycznym hymnem uwielbianym również przez społeczność LGBT+, która nadała jej pseudonim Diva.

Ivy Queen jest ikoną oraz inspiracją dla nowej generacji artystów tworzących reggaeton, takich jak na przykład Tomasa del Real i Ms Nina (współtwórczynie neoperreo) czy La Doni (pomysłodawczyni terminu femmetón). Jej wpływ wskazują także megagwiazdy dzisiejszego reggaetonu Rauw Alejandro czy Bad Bunny.

Ivy Queen jest także prowadzącą wybitnego podcastu LOUD, który jest poświęcony historii reggaetonu. Polecamy posłuchać każdemu, nie tylko fanom tych brzmień!

Zuzanna Pajorska

 

Polygonia

Wartki strumień rzeki w głębi lasu. Wyrastające z ziemi korzenie, kamienie pokryte mchem, przelatująca ważka. To natura odgrywa główną rolę w muzyce Polygonii. Tworząca w Monachium Lindsey Wang ma niezwykłą zdolność do ożywiania syntetycznych brzmień, a jej oddychające i wilgotne utwory działają odprężająco jak spacer we wspomnianym lesie. I energetyzująco – w końcu osią muzyki Polygonii jest pulsujący bas i przenikliwa, żwawa perkusja. Obszerna dyskografia, live sety, własne wytwórnie i poboczne projekty – każdy ślad, który pozostawia po sobie Wang, to kolejny, bosy krok naprzód na świadomej, artystycznej drodze. W jednym z wywiadów Polygonia przyznała:

Wciąż jest zbyt mało kobiet, które produkują. To było pewnego rodzaju ograniczeniem również w mojej głowie, ponieważ myślałam, że wszyscy moi przyjaciele płci męskiej potrafią didżejować i produkować i że to bardziej męska sprawa. Cóż, myślę, że to nieprawda, więc jestem dumna, że zaczęłam to robić.

Swoją ostatnią, solową płytę Bloom z pewnością nieprzypadkowo wydała 8 marca 2022 roku. W kolejnym Międzynarodowym Dniu Kobiet nie pozostaje nam nic innego, jak życzyć artystce dalszych sukcesów, wielu inspiracji oraz twórczej swobody.

Jagoda Olczyk

 

Mantra

DJ Storm, Kemistry, DJ Flight… Historia muzyki jungle i drum & bass wypełniona jest wieloma wyjątkowymi i zasłużonymi kobietami dla rozwoju danych gatunków i szeroko pojętej sceny. Do tego grona współcześnie dołączyła Mantra. Szefowa Rupture London – kultowego junglowego labelu, a zarazem najbardziej jakościowego cyklu bassowych imprez w Londynie. Dotychczas single donny Mantry pojawiały się w katalogach wytwórni UVB-76 Music, Club Glow czy AKO Beatz, a 10 marca nadejdzie dla niej moment przełomowy – pierwsze pełnoprawne wydawnictwo Damaged nakładem Sneaker Social Club. Przedpremierowy odsłuch tej junglowo-dubstepowej epki był możliwy na antenie Radia LUZ za pośrednictwem audycji Night Bus.

Siła Mantry nie jest skoncentrowana jedynie na działalności muzycznej, a sięga również działalności aktywizacyjnej. Zjednoczona z kobietami drum & basowego środowiska – walczy o inkluzywność sceny zdominowanej przez mężczyzn. Mantra jest współzałożycielką projektu EQ50, która działa na rzecz zmniejszania nierówności. Wspiera kobiety oraz osoby niebinarne świata połamanych brzmień, promując aktywne jak i aspirujące DJ-ki i producentki.

Składają się na to dodatkowo serię warsztatów DJ-skich, produkcyjnych, dyskusje, specjalne wydarzenia oraz dedykowany program mentoringowy. Wszystko w celu, by w line-upach bassowych imprez i festiwali znajdowało się coraz więcej kobiet. Program mentoringowy EQ50 wsparły drum & bassowe wytwórnie-kolosy jak RAM Records, Shogun Audio, Planet V, Critical Music czy The North Quarter, a dzięki inicjatywie, możliwość wybicia miała m.in. Nia Archives, która skorzystała z debiutanckiego mentorshipu z 2020 roku.

Kamil Winiarz

identyfikację wizualną przygotowała Julia Filipowska

nagranie i montaż materiałów zrealizowali Bartłomiej Patla i Jacek Sadko

głosu do materiałów antenowych użyczyli Zuzanna Pajorska, Marta Jawor, Janek Dąbrowski i Antek Winiarski