Autechre

Autechre

Tam gdzie zbiega się muzyczny eksperyment z wyrachowaniem — brylują Sean Booth i Rob Brown. Duet z Manchesteru od ponad trzydziestu lat nieustannie rozszerza widnokrąg muzyki około-IDMowej.  Z racji trzydziestej rocznicy wydania popisu prorytmicznej produkcji — albumu Tri Repetae Autechre artystą tygodnia w Akademickim Radiu LUZ.


Incunabula cover

Incunabula

1993

Pierwsze wydanie długogrające spod szyldu duetu z Manchesteru. Incunabula to swego rodzaju kapsuła czasu — skamielina, która odkryta na nowo po ponad trzydziestu latach, przypomina słuchaczowi, w kontrze do dzisiejszych wydań, że Autechre to mimo wszystko ciągle projekt tworzony przez dwójkę ludzi (żywych!).

Autorzy twierdzą, że Incunabula to bardziej składanka dotychczasowych dokonań niż album zaplanowany od A do Z. Za finalny kształt wydania podziękować możemy wytwórni Warp Records, która – by dopasować album do wówczas bardziej “easy-listeningowego” profilu – zdecydowała o wycięciu utworów przeznaczonych na donośne parkiety angielskich klubów. Dostaliśmy więc materiał skrojony do zadumy, pewnej formy relaksacji, ale przede wszystkim manifest antycypowanej wówczas przyszłości.

Album to masterclass tworzenia całości z – jak na ówczesny etap profesjonalizacji muzyki – absolutnego niczego. Powstał niemal wyłącznie na pół-zabawkowym samplerze Casio SK-1, czterościeżkowym rejestratorze taśmowym i ikonicznym wśród fanów acid-techno automacie perkusyjnym Roland TR-606. Ten ostatni określa brzmienie krążka niemal całkowicie. Drobne perkusjonalia, uwięzione w cyklicznych, miarowych beatach, stanowią kręgosłup przemysłowej atmosfery Incunabuli.

Uwielbiam krążki przywodzące na myśl pełne zgiełku miejsca, wyrwane z oryginalnego kontekstu. Debiut Autechre — w odróżnieniu od dorastających równolegle, wolnobieżnych dzieł downtempo, kojarzących się jednoznacznie z opustoszałymi przestrzeniami codziennego użytku (dworce, lotniska, parkingi) – reprezentuje te buchające chłodem, dzikie liminalne przestrzenie miasta. Melodie kreślą przemysłowe dzielnice po zmroku; drobne hi-haty przypominają fabryki przy zgaszonym świetle; ciągnące się, atmosferyczne syntezatory są niczym wielopasmowe autostrady wyłączone z użytku.

Jako ciekawostkę wyłamującą się z konceptu albumu warto przywołać utwór Lowride — stworzony nie przy pomocy kwaśnego TR-606, lecz ulubieńca ulic Memphis: Rolanda R8. Nie ma drugiego tak funkowego utworu w dorobku duetu z Manchesteru. Zamiast mroźnej, IDMowej symulacji dostajemy powolną przewózkę po lekko rozświetlonych ulicach. To nadal kompozycja chłodna, ale przeszywana co jakiś czas delikatnym ciepłem hotelowego lobby, dzięki samplowi pianina – trochę jak w albumach Fila Brasilia, Tosca czy DJ Fooda.

Incunabula – Autechre

Album 2 cover

Tri Repetae

1995

Tegoroczny solenizant — album uwielbieniec  fanów. Okres powstawania Tri Repetae można uznać za początek procesu dehumanizacji duetu. Brzmienie przeszło wyraźną metamorfozę: stało się mechaniczne, syntetyczne. Melodyjność Incunabuli i Amber ustąpiła miejsca nieprzewidywalnym, industrialnym stukotom, kreślącym pejzaż niepokojącej przyszłości – pełnej mroku i stali. Zawodzące syntezatory w Eutow budzą skojarzenia z bezkresnym postapokaliptycznym pustkowiem, powtarzalny rytmiczny kręgosłup Rotar przypomina pracujący z zegarmistrzowską precyzją mechanizm, a mój faworyt – Clipper – podszyty jest ciągnącym się w czasie i przestrzeni basem, flirtującym z klasykami sci-fi i wizjami kosmicznej podróży, w której jedynym punktem odniesienia są przelotne obłoki gazu i międzygwiezdnego pyłu.

To soniczna przygoda igrająca z mechanizmem percepcji słuchacza – wzmożona repetytywność warstwy rytmicznej sprawia, że najmniejsza zmiana w stojącej w opozycji melodii wydaje się kilkukrotnie bardziej doniosła. Motywy znikają i powracają, a ruch i dynamika stają się fundamentami kompozycji. Rytmiczna oś utworu z czasem traci na znaczeniu, tylko po to, by przy zmianie kontekstu odzyskać pierwotny sens.

Tri Repetae – Autechre

Filip Juszczak
Low End Theory


Autechre - LP5

LP5

1998

Czy maszyny mogą płakać? Zawsze wyobrażałem sobie, że gdyby mogły, ich łzy brzmiałyby dokładnie tak jak ten album. Za każdym razem, kiedy słucham piątego LP zespołu, myślami wracam do tej samej hali produkcyjnej, którą zobaczyłem oczami wyobraźni lata temu — gdy po raz pierwszy zażyłem beżowego albumu. Setki odtworzeń później wciąż mam wrażenie, że zwiedzam to samo opuszczone miejsce przepełnione samoistnie pracującymi maszynami, które wskutek długotrwałej pracy i zużycia zaczynają upodabniać się do człowieka. Pracują mniej wydajnie, nie są dokładne, psują się. Wydają się wycieńczone, a mimo to nadal hałasują — jakby ostatnim tchem próbowały dokończyć swoje zadanie, nie wiedząc, czy robią to z obowiązku, czy z tęsknoty za sensem.

Każdy utwór zdaje się być wytworem innej, szczególnie osobliwej maszyny. 777 pracuje dysfunkcyjnie, jakby został zaprogramowany do wykonywania zadań ponad własne możliwości. Rae balansuje intensywność poprzedniego mechanizmu, pogrążając się w bezsilności i melancholii. Fold4,Wrap5 stosuje iluzoryczny Risset Rhythm, przez co brzmi, jakby nieustannie zwalniał, rozpadając się we własnym rytmie. A wreszcie Drane2, który ostatkiem sił i z wielkim trudem wyrywa z siebie dziewięć minut materiału, po czym zapada w czternastominutową ciszę — jakby pozwalał odbiorcy domknąć własną interpretację.

LP5 powstało w czasie prywatnych kryzysów, przez co stało się dziełem bardziej intymnym niż reszta dyskografii. To opowieść o odzyskiwaniu świadomości — o momencie, w którym orientujemy się, że coś, co niegdyś wykonywaliśmy z wielkim zapałem, dziś dzieje się siłą przyzwyczajenia. ___ staje się monotonne, mechaniczne, nie przynosi już satysfakcji, a my coraz wyraźniej czujemy się jak maszyna.

LP5 by Autechre

Dominik Lentas
mesh