B.W. Higman „Historia żywności” (Joanna Wawryczuk)
B.W. Higman "Historia żywności"
wyd. Aletheia
Joanna Wawryczuk
Nie ma co pisać wyszukanych wstępów. Tzeba rzec prosto z mostu, że książka rozczarowuje. Każdy, kto zetknął się z pozycjami wydawnictwa Aletheia może mieć już pewne wymagania, i to wymagania duże. Zazwyczaj bowiem książki z tej serii, z której pochodzi także „Historia żywności”, czyta się z zapartym tchem i nieprzerwanie. Bo pomimo wyraźnie naukowo – historycznego charakteru, mają jeszcze w sobie to „coś”. Tym „czymś” jest subtelny humor, wybór i zestawienie materiałów historycznych lub sam wybór tematu. Bo kto może się oprzeć takim tytułom, jak „Orgazm i zachód. Historia rozkoszy”, „Kulturowa historia tytoniu” czy „Historia zdrowia i choroby”, która jest, swoją drogą, przegenialna. Z pewnością nie tylko fani dziejów obyczajów spisanych przez Kitowicza czy Bystronia chętnie sięgają po takie przekrojowo ujęte ciekawostki. Ale też każdy, kto w dzieciństwie posiadał książeczkę typu „jak to jest zrobione” i lubi stawiać dociekliwe pytania z pewnością ma czegu szukać w tej serii wydawniczej. „Historia żywności” także jest tematem intrygującym, gorzej jednak z jego realizacją.
Historia żywności Higmana składa się z chronologicznie ułożonych rozdziałów. Z pierwszych, jeśli nie zaśniemy przy lekturze, dowiemy się o prehistorii ludzkości oraz jej powiązaniach z odżywianiem. Na wygląd życia naszych przodków i nas samych ma wpływ sposób pozyskiwania żywności oraz zmiany w zdobywaniu pożywienia. To brzmi banalnie, przepraszam za to. Niestety w książce znajdziemy dużo takich oczywistości, z których każdy sobie raczej zdaje sprawę, ale które są poparte badaniami, świadectwami i odkryciami. Może się to oczywiście przydać w rozprawach naukowych lub w przeglądzie literatury do prac magisterskich, gdzie każda teza, nawet nieco banalna, zyskuje na znaczeniu, jeśli jest poparta literaturą. Ale dla zwykłego czytelnika książka zwyczajnie będzie miała dłużyzny i powtórki. Znajdziemy oczywiście także nieco nowych tez czy ciakawostek, np. o ewolucji wózka na zakupy. Są także całe rozdziały, które czyta się o wiele sprawniej – jak choćby „gotowanie, klasa i konsumpcja”, ale trudno je docenić przy takiej objętości książki.
Jak już wspomniałam, książka składa się z rozdziałów, opatrzonych podsumowaniem w wyszczególnionych tezach. To trochę smutne, ale wystarczy przejrzeć te wnioski i można uznać książkę za przeczytaną. Zdecydowanie jest to bardziej pozycja naukowa niż popularna. Jeśli szuka się czegoś przekrojowego na temat dziejów jedzenia, żeby tak po prostu rozkoszować się lekturą, to lepiej jednak poszukać czegoś innego.