Błoto – Mlecz
W ubiegłym roku kwartet z Wrocławia wkradł się do świadomości fanów muzyki nie tylko improwizowanej. Błoto, które tworzą czterej członkowie grupy EABS, ma za sobą już dwa równie fenomenalne, a brzmieniowo odmienne albumy. Kwietniowe Erozje to płyta o ciężkim i, jak sugeruje tytuł, ziemistym brzmieniu. Nie brak w niej odniesień do chłodnej, angielskiej sceny, a jednocześnie można znaleźć tam dużo inspiracji ojczystą tradycją jazzową. Wrześniowy Kwiatostan jest lżejszy. Londyńskiego chłodu i polskiego jazzu tam nie brak, jednak na płycie słuchać również wiele inspiracji muzyką basową, hip-hopem i housem. Wspaniałym pokazem tego brzmienia jest kompozycja Mlecz, która krótko po premierze została wybrana przez nas na jeden z pięciu singli tygodnia. Czas pokazał, że nie był to jedynie jeden z lepszych utworów tamtego czasu, ale również jedna z najlepszych kompozycji w całym roku.
Mlecz otwiera genialna, niemal maszynowa współpraca syntetycznego basu Pawła Stachowiaka i perkusji Marcina Raka. Po kilku sekundach kolorów zaczyna dodawać im pianino Marka Pędziwiatra. Ten kolektywny groove udowadnia, dlaczego muzycy jazzowi nie powinni bać się taneczności w swoich kompozycjach. Sekcja rytmiczna Błota wykorzystuje tę cechę jako znakomity fundament, powyżej którego saksofonista Olaf Węgier wyrzuca ze swojego instrumentu pasaże ubarwione długim echem. Jego linie są na zmianę piękne, zahaczające o spiritual jazz, ale i freejazzowo dzikie. Zarówno Mlecz, jak i cały Kwiatostan brzmią bardzo żywo, a to dzięki warunkom nagraniowym, które zapewniła scena warszawskiego klubu Jassmine. Przez ten brak separacji pomiędzy muzykami całość ma niemal koncertowy nastrój. Brakuje jedynie oklasków po każdym solo – te na pewno byłyby na miejscu.
Błoto umacnia pozycję polskiego jazzu nie tylko na świecie, ale również w naszym kraju. Panowie potrafią zaprezentować ten gatunek w taki sposób, iż jazz wydaje się być językiem uniwersalnym, przyciągającym również fanów hip-hopu czy elektroniki. Kwiatostan to odświeżenie brzmienia polskiej muzyki improwizowanej. Odświeżenie, o którym nie wiedzieliśmy, że go potrzebujemy. Po pierwszym odsłuchu nie sposób wyrzucić albumu z głowy.
Filip Baczyński