Childish Gambino ft. Jorja Smith & Amaarae – In The Night
Sprowadzenie działalności artystycznej Donalda Glovera do paru prostych zdań to zadanie wręcz niemożliwe, a spowodowane jest to pokaźnym portfolio artysty, w którym nie brakuje materiałów zaliczanych do współczesnych klasyków. Projekty takie jak Awaken My Love, Because The Internet czy serial Atlanta to flagowi reprezentanci kulturowych trendów ubiegłej dekady. Dekady, w której Donald Glover objawił się odbiorcom jako człowiek renesansu.
Wraz z premierą albumu Bando Stone And The New World na emeryturę wybiera się muzyczne alter ego Glovera, czyli Childish Gambino. W katalogu Gambino znajdziemy okazały przekrój gatunków zaczynając od intensywnego rapu z niecodziennymi, szybkimi podkładami, płynące R&B czy nawet album brzmieniowo kamuflujący się w Funku lat 70. pokroju Funcadelic czy Sly And The Family Stone. Ta gatunkowa fuzja doprowadza nas do finalnego wydawnictwa Glovera, które pełne jest elementów, jakie muzyk reprezentował przez całe 13 lat swojej działalności. Choć według niektórych pożegnalne wydawnictwo Gambino brzmi jak playlista odpalona z funkcją shuffle play, uważam, że nie brakuje w niej spójności. O ile zawarcie różnorodnych gatunkowo utworów ujmuje całej płycie spójności, finalnym efektem staje się różnorodny projekt sonicznie obrazujący wszechstronność Donalda Glovera.
In The Night to jeden z najbardziej barwnych elementów, jaki mamy okazję oglądać w finalnym obrazie namalowanym dźwiękiem przez Childisha Gambino. Witający na wstępie anielski wokal Jorji Smith spotyka się z dźwięcznym basem, który Glover wspiera swoim czystym wokalem ze srogą dawką autotune’a. Z każdą kolejną sekundą utwór nabiera kolorytu poprzez dodawanie nowych elementów z zakresu perkusjonaliów czy syntezetorów. Wcześniej wspomniana Jorja Smith nie odmienia palety barw, a wręcz podkreśla kontrast brudnie stonowanego podkładu z krystalicznym wokalem drugiej gościnnie występującej artystki, którą w połowie trzeciej minuty okazuje się być Amaarae. Muzyczna całość przepływa przez port słuchawkowy, nie stroniąc od dynamicznych zwrotów, w których słuchacz niejednokrotnie jest blisko wypadnięcia z pokładu. Końcowo jednak nieunikniony powrót do metaforycznej zatoki pozostawia odbiorcę z przepełniającym poczuciem satysfakcji i sporą dawką adrenaliny.
Choć muzyczna przygoda Donalda Glovera dobiega do końca, fani artysty z pewnością nie rozstają się z jego twórczością z poczuciem dekadenckiej beznadziei. W końcu następnym projektem artysty jest film, do którego Bando Stone jest akompaniamentem. Myślę, że ten nietuzinkowy człowiek ma jeszcze niejednego asa w rękawie i może jest jeszcze szansa, że zmieni zdanie i muzyka znów odnajdzie się w sferze jego artystycznych idei. Jak na ten moment pozostaje nam tylko czekać. Dobrze, że w tej poczekalni przygrywa chociaż świeża muzyka Gambino.
Jędrzej Śmiałowski