Clipse ft. Tyler, The Creator – P.O.V.

Zacznę bezpośrednio. Album Let God Sort Them Out, z którego pochodzi nasz Mocograj, to jeden z najmocniejszych kandydatów do tytułu rapowej płyty roku. Bracia Thornton, tworzący duet Clipse, powrócili po kilkunastu latach przerwy z materiałem, w którym trudno doszukać się jakichkolwiek wad. Każdy wers został perfekcyjnie przemyślany, a następnie wyrzucony do mikrofonu z nieustępliwą dosadnością i precyzją. Maestria hip-hopowego kunsztu zasługiwała na oprawę muzyczną równie wysokiej jakości.. Na szczęście Malice i Pusha T nie musieli szukać daleko. Pharell Williams, który wyprodukował ich albumy sprzed dwóch dekad, ponownie objął dowodzenie w studiu nagraniowym. Efekt? Porażający. Jego bity zachwycają kreatywnością w doborze sampli oraz fenomenalnym dopracowaniem każdej melodii i uderzenia perkusji.

Clipse nie akceptują żadnego kompromisu. Gdy Universal Music – z powodu kontrowersyjnej zwrotki Kendricka Lamara na Chains & Whips, nawiązującej do jego konfliktu z Drakiem – na długie miesiące zablokowało możliwość wydania albumu, Malice oraz Pusha T podjęli decyzję o zerwaniu kontraktu z wytwórnią. Let God Sort Them Out również jest wypchany dissami skierowanymi do największych postaci rapowego światka. Każdy z wymierzonych ciosów trafia celnie i mocno. Co więcej, na przestrzeni albumu wielokrotnie powtarza się ganiące raperów zdanie:

This is culturally inappropriate.

Daje ono do zrozumienia, iż mimo obecności na krążku największych postaci współczesnej sceny, jak wspomniany Lamar, Nas, czy Tyler, The Creator, brak tutaj mainstreamowego konformizmu. To hip-hop w starym stylu. Każdy misternie zbudowany punchline, nawinięty na niesamowitym podkładzie Pharella Williamsa, daje dziką przyjemność i zaostrza apetyt na kolejny.

Naszą mocograjową propozycją jest przepełniony rapową braggą utwór P.O.V. Warto jednak zapoznać się z całością Let God Sort Them Out. Począwszy od oddającego hołd zmarłym rodzicom artystów The Birds Don’t Sing, a kończąc na epickim By The Grace Of GodClipse trzymają się swej wizji i serwują hip-hop najwyższych lotów. W świecie pełnym miernych singli, tworzonych z nastawieniem na łatwe nabijanie cyferek na streamingach, warto doceniać albumy, których twórcy dbają o każdy detal warstwy muzycznej i tekstowej. Tak jak duet z Virginii.

Michał Lach