Crack Rock

Crack Rock
Pod tą nazwą słuchacze zostali oczarowani dosyć niecodzienną współpracą na linii polsko-amerykańskiej. Niezwykle utalentowany polski klawiszowiec oraz sympatyk gry na syntezatorach, jakim jest Marek “Latarnik” Pędziwiatr, połączył siły z amerykańskim muzykiem Anthonym Millsem. Nowo powstały duet zaserwował nam kreatywny album, który co najważniejsze zapada w pamięci słuchaczy.
Zanim jednak przejdziemy do samego albumu, warto pokrótce omówić sylwetki obydwu artystów. Oczywiście jeżeli ich nie znacie! Zacznijmy od Marka Pędziwiatra, który od 2022 roku działa również pod pseudonimem Latarnik. Jest to jego drugi album pod tą nazwą, gdyż wcześniej, jako Latarnik, wydał solową płytę Marianna, która była hołdem dla jego zmarłej prababci. Marek Pędziwiatr swoją rozpoznawalność wypracował dzięki długoletniej działalności we wrocławskim kwartecie jazzowym, jakim jest EABS, oraz innym projektom, jak chociażby Błoto. W tym miejscu warto także napomknąć, że nie jest to jego pierwsza międzynarodowa współpraca. Marek Pędziwiatr swoją grą na pianie wspierał chociażby pakistański zespół Jaubi.
Druga część duetu Crack Rock – Anthony Mills, również nie jest debiutantem. Podobnie jak Marek Pędziwiatr, Mills wydawał albumy solowe oraz współpracował z innymi artystami. Jego ostatni solowy album, Drankin’ Songs of the Midwest, miał premierę w 2020 roku, jednak przeszedł bez większego echa. Prawdziwa siła Anthony’ego Millsa tkwi w jego współpracach. To właśnie okres działalności w duecie Wildcookie oraz wydanie albumu Cookie Dough w 2011 roku przyniosły mu szerszy rozgłos i uznanie wśród słuchaczy. Obecnie mamy do czynienia z podobną sytuacją, ponieważ w połączeniu sił z Markiem Pędziwiatrem, Amerykanin pokazuje, jak ogromne są jego możliwości.
Przejdźmy teraz do omówienia głównego dania, jakim jest sam Crack Rock. Jego autorzy zaczęli stopniowo odsłaniać karty z początkiem roku. Już w pierwszych dniach stycznia otrzymaliśmy pierwszy singiel zapowiadający płytę, którym był Crack. Następnie, w lutym, dostaliśmy od panów dwa kolejne utwory – Neck oraz Candy Apple Red. Z kolei 7 marca zakończyliśmy oczekiwania i ujrzeliśmy cały projekt. Album – jak określiłby go pewien ceniony w internecie recenzent jedzenia – „robi wrażenie”.
Więc czym właściwie jest Crack Rock? Naprawdę nie potrafię odpowiedzieć na to w jednym zdaniu. Panowie zabierają nas w pewnego rodzaju podróż pomiędzy gatunkami muzycznymi. Podczas odsłuchu na pierwszy plan przebijają się bardzo wyczuwalne inspiracje. Definitywnie głównym pomysłem na album było wykorzystanie yacht rocka. Dziś jest nieco zapomniany przez słuchaczy, a – jak pokazuje ten album – niepotrzebnie. Sami sprawcy całego zamieszania przyznają, że właśnie ten gatunek był ich główną inspiracją. Jednak w mojej opinii twórcy tego albumu są nad wyraz skromni, gdyż nie samym yacht rockiem ten album stoi. W niektórych momentach możemy zauważyć jawną inspirację funkowym, a także hip-hopowym brzmieniem. Ta różnorodność gatunków cieszy, ponieważ autorzy genialnie odnajdują się w tej, na pierwszy rzut oka, nietypowej mieszance.
Od strony produkcyjnej album jest na ekstremalnie wysokim poziomie. Marek Pędziwiatr dołożył wszelkich starań, aby wyciągnąć ze swoich inspiracji to, co najlepsze, i powiedzieć, że udało mu się to zrobić, to jak nic nie powiedzieć! Skomponował przepiękne melodie, które swoim pięknem uzależniają słuchacza niczym tytułowy crack.
Pozostając w tym temacie, należy wspomnieć o warstwie wokalnej, którą zapewnił nam Anthony Mills. Jego głos na całym albumie jest ciepły, barwny i zapadający w pamięć. Właśnie dlatego w pewnych momentach tego albumu nie wiedziałem, na czym się skupić – na wciągającej barwie głosu czy treści tekstów? Warstwa liryczna albumu potrafi być niezwykle zaskakująca, gdyż właśnie pod tą osłoną piękna, które kojarzy mi się ze słonecznym Los Angeles, czyhają na nas dosyć poważne i trudne tematy. Niekiedy są związane z niezwykle uzależniającym, tytułowym narkotykiem, który zalał Stany Zjednoczone pod koniec XX wieku.
Kolaborację obydwu artystów uważam za coś niezwykle interesującego i wciągającego. Jest to zdecydowanie dzieło, przykuwające uwagę. Należy żywić nadzieję, że to dopiero początek współpracy pomiędzy panami. Ten album zwyczajnie się nie nudzi. Mieszanka gatunków, którymi inspirował się Marek Pędziwiatr, oraz aksamitny głos Anthony’ego Mills’a to połączenie uzupełniające się idealnie. Z ręką na sercu polecam zagłębić się w ten album, który idealnie komponuje się z wiosennymi zachodami słońca.
Maciej Trzop