Festiwale muzyczne, na które wybraliśmy się tego lata | recenzja

Festiwale muzyczne, na które wybraliśmy się tego lata | recenzja

Liczba letnich festiwali muzycznych w Polsce w 2024 roku osiągnęła rekord: 68 imprez. Dla redakcji Akademickiego Radio LUZ kilka z nich miało szczególną siłę przyciągania. Sprawdźcie, na jakich festiwalach byliśmy, co zrobiło na nas wrażenie i jakie nowe odkrycia muzyczne przywieźliśmy ze sobą!

Kolejność chronologiczna

 

Tauron Nowa Muzyka Katowice

 

W tym roku na 19. TNMK miało mnie nie być. Cztery razy z rzędu na tym samym festiwalu, gdy jeszcze jest tyle jest do poznania? No dajcie spokój… A jednak nie był to ten sam festiwal. Dwie nowe sceny muzyczne (Secret Stage i Kominiarz), kino festiwalowe i większy teren. Wybrałam się na piątek + sobotę i dałam się pochłonąć. Większą skalę imprezy (która powróciła do swoich rozmiarów sprzed pandemii) od razu poczułam w nogach. Ilość występów, które były na mojej liście – od Bendika Giske, przez Klawo, Clarka, Luigiego Tozzi itd. – była naprawdę spora. Warto było przejść te kilometry na Tauronie! Zaskoczeniem było to, jakie koncerty najbardziej na mnie oddziaływały, a z jakich wychodziłam po 15 minutach. Zazwyczaj najbardziej zapamiętywałam przetańczone noce na scenie klubowej, tymczasem przez dwa tygodnie po festiwalu słuchałam w kółko IAMDDB. Urzekła mnie jej charyzma, wdzięk i absolutna kontrola nad publicznością. Po 15 minutach wyszłam natomiast z koncertu Clarka – a czekałam na niego dwa lata. Ciągnęło mnie za to na Scenę Amfiteatr, która po 19. TNMK zasługuje na spore wyróżnienie. Klawo, Nene Heroine i KOKOKO! – kłaniam się w pas! Doceniłam też wybitnie subtelny, ale jednocześnie charakterny koncert live Nabihah Ibqal, która przeplatała między piosenkami intymne i poetyckie historie z życia w Londynie. Last but not least: Róisín Murphy to królowa scenicznego performansu!

20-23 czerwca / Żaneta Wańczyk

LAS Festival

 

Festiwal w lesie, w którym od ośmiu lat odbywa się impreza muzyczna na kilka tysięcy osób… Pięć scen muzycznych, siedem odrębnych soundsystemów… Na początku miałam dylemat, czy ta idea (nazwę to wprost, może za ostro) zawłaszczenia lasu na festiwalowy hedonizm dla tłumów jest etycznie w porządku. Nie mam na to odpowiedzi, mój dylemat pozostaje więc nierozwiązany. Bawiłam się wspaniale, osłonięta od upału pod drzewami, nad ranem słuchając śpiewu ptaków.

Na tegorocznej edycji LASu, tym razem z podtytułem BALANS, stworzono dla festiwalowiczów miejsca regeneracji. Były sauny, namiot z masażem, warsztaty relaksacyjne i terapeutyczne. Balans dało się odczuć nawet przy scenie techno – jeśli ktoś dobrze szukał, to odkrywał ukryte miejsca urządzone tak, by odpocząć, położyć się i oglądać wizualizacje na ekranie z firanki, schowanym tuż obok sceny. Kino na firance dla introwertyków – cudo o którym nie wiedziało zbyt wielu. Na moje wyróżnienie w LAS Festival 2024 zasługuje różnorodność muzyczna, występ nieporównywalnej do nikogo Ellen Alien, dekoracje i dizajn scen, występ wrocławskiego producenta i DJ-a o pseudonimie Mistic / DragonHunt oraz zespołu Jeszcze. Dziękuję, może wrócę!

26-30 czerwca / Żaneta Wańczyk

Jazz Around Festival

 

W ostatni weekend czerwca w pięknych sceneriach Zamku Ujazdowskiego gościła trzecia edycja Jazz Around Festival. W letnio niespiesznej (i bardzo gorącej) atmosferze na trzech scenach razem z red. Rafałem Marczakiem podziwialiśmy artystów z Polski i zagranicy, którzy balansowali na granicy jazzu, funku, R&B i soulu. Mimo że organizatorzy nie nazywają gwiazd imprezy „headlinerami”, to Nubya Garcia czy Alfa Mist przyciągnęli rzesze fanów młodej brytyjskiej sceny około-jazzowej. Gigantyczne wrażenie zrobił na nas szczególnie występ Brytyjki, która od pierwszych sekund utworu Source swoją charyzmą, luzem i wirtuozerią zaczarowała całą publikę  Do festiwalowych odkryć zaliczymy także węgierskie Jazzbois czy pierwszy polski koncert spektakularnej Lady Blackbird. Rodzimi artyści również wnieśli sporo kolorytu do niezwykle różnorodnego line-upu tegorocznego Jazz Around. Marcin Masecki z gwiazdorskim big bandem dał popis splendoru i wirtuozerii zamkniętej w misternie zaplanowanej, ponadgodzinnej suicie. Masovian Mantra Michała Barańskiego dało zaś pretekst do wyjątkowej, duchowej eksploracji tradycyjnej muzyki z Mazowsza oraz… Indii, zamkniętych w jazzowych aranżacjach. A do tego Wojtek Mazolewski (z którym red. Michał Lach miał okazję porozmawiać) ze swoim znakomitym kwintetem w szalonych, freejazzowych podróżach. Już czekamy na przyszłoroczną edycję, która podobno na stałe ma zakotwiczyć w Warszawie!

28-29 czerwca / Michał Lach, Rafał Marczak

SLOT Art Festival

Radio LUZ po raz kolejny (z rozmachem!) partnerowało festiwalowi mieszczącemu się w jednej z najbardziej niezwykłych lokalizacji. Mowa 

o Slot Art Festival, odbywającym się w monumentalnych murach ruin klasztoru cystersów w Lubiążu. Nie jest to typowy festiwal muzyczny. To wydarzenie, które trudno wpisać w jakiekolwiek ramy. Przez pięć dni dawne opactwo zmienia się w prawdziwą przystań dla sztuki, muzyki i inspiracji.

Od ponad 20 lat uczestnicy przyjeżdżają na SLOT, by nauczyć się czegoś nowego na warsztatach, których jest ponad sto: od manualnych, przez ruchowe, po artystyczne i przyrodnicze. To miejsce, gdzie poszukuje się inspiracji i zachwytu na wystawach, pokazach filmowych i teatralnych. To także przestrzeń do rozmów – zarówno na spotkaniach ze specjalnymi gośćmi, jak i w klimatycznych festiwalowych kawiarenkach, gdzie można spotkać starych znajomych lub nawiązać nowe relacje. SLOT to również festiwal napędzany energią wolontariuszy, którzy dbają o bezpieczeństwo i porządek.

Oczywiście nie brakuje tu także muzyki. Koncerty odbywają się na kilku scenach zlokalizowanych w katedrze, komnatach klasztoru czy na głównym patio. Jedna z tych scen, klubowa, po raz drugi została przejęta przez ekipę DJ-ów Radia LUZ. Przez pięć nocy (choć w tym roku tylko cztery ze względu na potężną burzę, która zmusiła organizatorów do odwołania części programu) swoje sety prezentowali DJ-e i DJ-ki związani z Radiem LUZ, dobrze znani słuchaczom z audycji muzycznych: Sebinho Rogalski (DJ RO, który również prowadził cieszące się ogromną popularnością warsztaty didżejskie), Zuzanna Pawlak (Młoda Dospania), Kamil Winiarz (Guiltee), Paweł Szeląg (dadan karambolo), Michał Sember (repmeis), Bartłomiej Patla (Sir Williams), Jan Chrzan (rabano picante), Zuzanna Pajorska (Pincoya), Adam Salamon, a także zaprzyjaźnieni z Radiem LUZ artyści, których często można usłyszeć na 91.6 FM: DT i Saltea z kolektywu Subwena, DJ Feel-X (współprowadzący warsztatów DJ-skich), Kalyma, Galant i Pixie Elf. Na scenie klubowej wystąpili również debiutanci, którzy brali udział w warsztatach, otwierając scenę w piątek i sobotę – rozkręcając parkiet, który potem tętnił życiem aż do rana!

W ciągu dnia ekipa Radia LUZ była równie widoczna. Na naszym stoisku, zlokalizowanym niedaleko serca festiwalu – pod wielkim platanem – codziennie relacjonowaliśmy wydarzenia na żywo, przeprowadzaliśmy wywiady, opowiadaliśmy o Radiu, a podczas letnich ulew oferowaliśmy schronienie pod naszym pomarańczowym daszkiem. Krótko mówiąc, byliśmy obecni przez całą dobę, z energią i pasją, które non stop nas charakteryzują. LUZ being LUZ!

9-13 lipca / Zuzanna Pajorska

CREEPY TEEPEE

 

Wyjazd na festiwal Creepy Teepee to przeżycie równe wejściu na kilka dni w inną rzeczywistość. Piękne czeskie miasteczko z osiemnastowieczną starówką, bogate dzięki leżącym nieopodal złożom srebra, w lipcu każdego roku na kilka dni zostaje przejęte przez bandę (!) wielobarwnych ludzi o… śmiałej stylistyce wyrazu. Wszyscy głodni nowych dźwięków i beztroskiej imprezy do rana. Bycie na Creepy Teepee zawsze daje mi poczucie wolności w kwestii wyrażania siebie – począwszy od samego tylko ubioru aż po wartości, którymi się kierujemy na co dzień.

Od kilku lat festiwal rozgrywa się na dwóch scenach: dziennej na dziedzińcu klasztoru św. Urszuli i nocnej w dawnym domu tekstylnym. Takie rozmieszczenie zapewnia równowagę między koncertami na świeżym powietrzu a imprezą w postindustrialnej przestrzeni. Festiwal w dawniejszych latach odbywał się w innym miejscu, ale z roku na rok coraz bardziej ewoluuje, a twórcy wprowadzają różne rozwiązania usprawniające jego działanie. Tegorocznym jest dbałość o komfort termiczny festiwalowiczów. W zeszłym roku ze sceny tekstylnej wychodziło się jak spod prysznica, bo lipcowe upały dawały się we znaki. Dodanie klimatyzacji i przeniesienie sceny piętro niżej odjęło co prawda nieco klimatu, zdecydowanie natomiast poprawiło bezpieczeństwo. Scena klasztorna pozostała bez zmian.

Koncerty, które szczególnie zapadły w moja pamięć to żywiołowe chłopaki z ekipy DRES.SoFTT, którzy w ostatni dzień dali taneczny wycisk grając kawałki i swoje, i miksując letnie hity takie jak Rush Troye Sivana czy Von Dutch Charlie XCX. Stella Explorer to najprzyjemniejszy koncert w popołudniowym słońcu, na trawie, odbywający się outdoorowo, a smagany lipcowym wiatrem i delikatnym damskim wokalem. Dobrą energię tłumu wspominam na Bassvictim i Miguelu Angelesie, którego kontakt z publicznością i wrażliwość pośród agresywnych dźwięków jego muzyki jest niepowtarzalna i niezmienna (Miguel odwiedził festiwal również w zeszłym roku). Najbardziej spektakularna natomiast był Europa wraz ze szperaczem w formie mikrofonu i miotaczem ognia z dezodorantu na scenie indoorowej.

Do Kutnej Hory zajrzę w lipcu jeszcze wielokrotnie, do czego zachęcam i was. Poza festiwalem koniecznie nie zapomnijcie zwiedzić tego czeskiego miasteczka o włoskim sznycie, pięknych krajobrazach i wielu zabytkach!

12-14 lipca / Katarzyna Golec

KONEKT Festival

Występowało dwudziestu czterech artystów – i żaden z nich nie zawiódł. Przez mocne, jednak dalej subtelne doznania z mieszkającą w Islandii DIĄ, po poranny ambient z Patronem. Na festiwalu nie znajdziemy wielkich nazwisk, jednak jest to jego zaleta. Nie chciałbym wpadać w pompatyczne porównania i nazywać KONEKTu muzycznym odpowiednikiem Nowych Horyzontów, jednak festiwal w Pałacu w Chociczy jest dobrą okazją to poszerzenia muzycznych granic. Jeśli artysty nie znacie – pójdźcie przed scenę. W selekcję włożono wiele pracy, co doskonale słychać.

Na terenie kompleksu pałacowego funkcjonowały dwie sceny muzyczne. Dzienna, od godzin porannych do około północy, dedykowana była zarówno najwytrwalszym zawodnikom jak i osobom, które chciały zacząć dzień z selekcją dobrej elektroniki. Ulokowana w parku przy ścianie pałacu koncentrowała się wokół spokojniejszych ambientowych brzmień, jednak nie stroniła od gatunków house czy disco. Druga ze scen, nocna, była ulokowana we wnętrzu pałacu. Tutaj znajdziemy mocniejsze, cięższe brzmienia spod znaku techno, electro i breakbeatu.

Najlepszym setem jaki usłyszałem w Chociczy był ten, który grała Prncs Error. Bardzo dobry mix, świetny dobór utworów i dynamiczne, jednak wyważone przejścia. Wyróżnić należy również Patrona za ambient na scenie dziennej. Grając ambient, bardzo łatwo popaść w schematy. Tego udało się uniknąć, dzięki czemu dostaliśmy spokojny set, który doskonale wpisał się w parkową przestrzeń przy scenie dziennej. Moim osobistym odkryciem tegorocznej edycji jest wspomniana wcześniej DIA. Jednocześnie intymne i dynamiczne występy spod znaku bedroom techno są czymś, co zostanie mi w pamięci.

Wszystko, co działo się wokół festiwalu, w sprawny sposób spięło się w spójną całość. Tegoroczny sezon festiwalowy przyniósł nam bardzo dużo wydarzeń z muzyką elektroniczną. KONEKT Festival, mimo że ciągle zaliczany do mniejszych festiwali muzycznych, rokrocznie gruntuje swoją pozycję. Ekipa organizatorów stworzyła bezpieczne warunki do zabawy, dobrze zaplanowała przestrzeń oraz zapewniła świetną selekcję elektroniki.

12-14 lipca / Maciej Baranowski

Borderline Noise Festival

 

Przez dwa sierpniowe dni przestrzeń Atelier w Wolimierzu, tuż przy granicy polsko-czeskiej, była po brzegi wypełniona hałasem. Prawie trzydzieści zespołów noise, drone i ambient, instalacje artystyczne i performance. To właśnie była ósma i zarazem ostatnia edycja Borderline Noise Festivalu.

Zarówno event, jak i samo Atelier odwiedziłam po raz pierwszy, nie do końca wiedząc, czego się spodziewać – i zaskoczyłam się bardzo pozytywnie. Cała przestrzeń współgrała ze sobą, tworząc artystyczną całość: kameralna koncertownia przyozdobiona pracami Stacha Szumskiego, rysunki na ścianach, które powstawały podczas trwania eventu i parogodzinny old-schoolowy set XCOPY na zewnątrz. Artyści współtworzyli festiwal nie tylko występując i tworząc, ale także będąc jego uczestnikami, co nadawało autentyczności całemu wydarzeniu.

Największe wrażenie zrobił na mnie duet P≡B, który łączył elementy industrialu z noise’em. Zestawienie ostrej perkusji z porywającym i rytmicznym kobiecym wokalem zaowocowało niezwykle surowym, angażującym występem. Inną sobą artystyczną, która zapadła mi w pamięć, jest gertie adelaido: klęcząc na stole otoczona syntezatorami, wprawiała w drżenie całą salę tak, że fale dźwięku było czuć każdą częścią ciała. Wciąż mam też w pamięci występ Hi Helga: powalający i hipnotyzujący performans, który wycisnął z uczestników resztki sił ostatniej nocy festiwalu.

Smuci mnie, że moja pierwsza przygoda z Borderline Festiwalem jest zarazem ostatnią. To miejsce, do którego chciałabym wracać co roku! Zostaje tylko mieć nadzieję, że idea będzie kontynuowana w przyszłości, może w innej odsłonie, dalej tworząc miejsce dla rozwoju tej undergroundowej sceny.

2-4 sierpnia / Maja Dachtera

Sanatorium Dźwięku

 

Tegoroczne Sanatorium Dźwięku celebrowało dziesiąta już edycję nie tylko ogromnych rozmiarów tortem bezowym, którego mogli skosztować uczestnicy. Odbywający się w urokliwym (i cieszącym się coraz większą popularnością) Sokołowsku festiwal tym razem zgłębiał wątki czasu i rytmu. Te fundamentalne dla muzyki pojęcia można z powodzeniem dopasować do niemal wszystkiego, ale nacisk na rytmiczność objawiał się choćby w wirtuozerskich popisach perkusistów: Aleksandra Wnuka i Huberta Zemlera. Wrażenie zrobił na mnie zwłaszcza solowy występ tego drugiego. Korzystając jedynie z werbla i kilku rodzajów pałeczek poprowadził wciągającą muzyczną narrację, pełną wykonawczej precyzji i brzmieniowej wyobraźni. Czas spędzony w Kinoteatrze Zdrowie wypełniały głównie propozycje elektroniczne: zniuansowane kolaże Marji Ahti czy też kwadrofoniczne akrobacje Jessici Ekomane. Moje serce (uszy?) najskuteczniej skradł Thomas Ankersmit, który ze swojej modularnej skrzyneczki wydobywał dźwięki doprawdy niesłychane. Może chłodne i bezlitośnie chirurgiczne, ale jakże odświeżające. Odbycie takiej kuracji daje długoterminowe pozytywne efekty.

2-4 sierpnia / Michał Sember

Osada Festival

 

Festiwal Osada odbywający się w czasie sierpniowej pełni księżyca w Połajewicach to wydarzenie zdecydowanie kameralne i przyjazne studenckiej kieszeni, które moją sympatię zyskało przede wszystkim koncertem na sitarze, tradycyjnym indyjskim instrumencie. W występie Tomasza Orszulaka z zespołu Sitartronic pojawiły się klasyczne utwory, ale nie zabrakło również miejsca na jego autorskie, nowoczesne kompozycje. Była też przewidziana muzyka dla rozruszania bioder – ja miałam okazję świetnie się bawić do reggae-dubowego seta DJ-a Madmaszina.

Do dyspozycji uczestników są przestrzenie relaksu z dostępem do prądu i wi-fi, strefy sanitarne i w pełni wyposażona kuchnia. Wśród ludzi zaciera się linia uczestnik-organizator, nie czuć również różnic wiekowych – każdy jest tam dla siebie jak członek rodziny, można liczyć na wzajemną pomoc i miłą rozmowę. Osada nie ma wypełnionego line-upu po brzegi, ale dzięki temu daje okazję na prawdziwy odpoczynek i ucieczkę, chociaż na chwilę, od pędu dni powszednich. Czuję, że wrócę do Połajewic na kolejną edycję tego magicznego wydarzenia.

15-19 sierpnia / Maja Michalik

Męskie Granie / Żywiec, Warszawa

 

Tegoroczna, 15. trasa Męskiego Grania zawitała do do siedmiu miast i w każdym z nich trwała dwa dni. Była ona promowana singlem Wolne Duchy stworzonym przez Orkiestrę MGO w składzie: Zawiałow, Mrozu oraz bracia Kacperczyk. Z okazji 15-lecia organizatorzy zaproponowali nam powrót do przeszłości. Każdy finałowy koncert pierwszego dnia festiwalu był próbą odtworzenia jednej z Orkiestr Męskiego Grania z ubiegłych lat lub zagraniem Orkiestry Orkiestr, czyli wszystkich „hymnów” męskiego grania od 2010 do 2024 roku z oryginalnymi wykonawcami.

Miałem okazję być na dwóch przystankach trasy: inauguracyjnym Żywcu i finałowej Warszawie. Były to jednak dwa różne przeżycia. Żywiec otulił mnie kameralną, góralską atmosferą Amfiteatru pod Grojcem. Na terenie festiwalu czekały trzy sceny, na których wystąpili artyści, którzy dopiero zaczynają swoją karierę, jak i ci, których znamy z największych scen muzycznych w Polsce. Moją największą uwagę zwrócił Wiktor Waligóra, który w tym roku wydał debiutancki album Czekam na świt. Miło było również posłuchać gitarowych brzmień Orkiestry z 2017 roku z Organkiem, Roguckim i Brodką. Tegoroczna Orkiestra, mimo wydania bardzo „radiowego” singla, zaskoczyła mocno gitarowym setem z coverami Manaamu czy Republiki. Miło było tego słuchać.

Na finałowy przystanek do Warszawy jechałem z dużą dozą ciekawości. Organizatorzy na miesiąc przed imprezą zmienili miejsce na o wiele rozleglejsze Lotnisko Bemowo, gdzie przygotowano pięć scen: nowości to scena klubowa oraz silent disco. Przystanek w Warszawie, mimo rozmachu, z jakim został przygotowanym, pozwolił mi poczuć się jak za starych dobrych lat, kiedy Męskie Granie nie było aż tak komercyjną imprezą. Na scenie Ż mogliśmy słuchać brzmień nieoczywistych, jak na przykład eksperymentalnego jazzu od USO 9001, zespołu Matecki oraz Wojciecha Mazolewskiego z gośćmi. Na scenie głównej Jakub Józef Orliński oraz Aleksander Debicz zagrali przedpremierowo album #LetsBaRock, czyli interpretacje utworów… barokowych! Jeśli zastanawialiście się kiedyś, jak brzmiałoby połączenie muzyki Bacha z hip-hopem, to polecam tę pozycję waszej uwadze. Finałowym koncertem w piątek była wspomniana wcześniej Orkiestra Orkiestr, która rozbiła bank przede wszystkim dzięki zgromadzeniu w jednym miejscu śmietanki polskich muzyków, którzy zagrali pod „dowództwem” Andrzeja Smolika. Niestety z koncertu do centrum Warszawy wracaliśmy prawie dwie godziny z powodu słabej komunikacji, ale… po tym dniu naprawdę nie miało to znaczenia.

28-29 czerwca, Żywiec
23 sierpnia, Warszawa / Wojciech Fokczyński