Jacek Stachursky

Jacek Stachursky

Jacek Stachursky: korba, jazda, amok, chłosta!

Artyści kiedyś się kończą. Przekonała się o tym ostatnio bardzo boleśnie Katy Perry, zdumiona tym, że jej wielki comeback nie okazał się z marszu sukcesem. Artysta debiutuje, trafia w gusta słuchaczy; teraz powiedzielibyśmy, że trenduje; wydaje jedną, dwie, może i trzy płyty, a po jakimś czasie w bardzo naturalny sposób odchodzi w zapomnienie, dając o sobie znać odgrzewanymi Największymi przebojami, ale jednak szeroka widownia woli coś nowszego, świeższego. To naturalny cykl i tylko bardzo nielicznym jednostkom możemy przypisać więcej niż dziesięć lat uznania na scenie.

A trzy dekady? To rzadki wynik, któremu warto się przyjrzeć. Ale spodziewany, wszak czego innego oczekiwać po twórcy, który o sobie melorecytuje: W 1994 roku ni stąd ni zowąd na polskiej scenie muzyki tanecznej pojawił się wykonawca wszech czasów i taki pozostanie do końca. Czy to przesadna arogancja, czy bardziej testament swoich czasów: dzikich i kwaśnych lat 90. kraju nad Wisłą. Czy to ironia? Czy to odklejka? Internetowy żart, który poszedł za daleko; czy przemyślana kreacja, celnie i nihilistycznie ośmieszająca intelektualne płycizny muzyki głównego nurtu? Czy to polski Kanye West? Czy może bardziej Marek Grechuta na meskalinie? W tym tygodniu w Radiu LUZ przyglądamy się sylwetce celebrującego 30 lat pracy scenicznej Jacka Stachurskiego, kładąc szczególny nacisk na jego klubową stronę.

Trudno go zaszufladkować w obrębie pojedynczego nurtu, gatunku czy brzmienia; niekiedy nawet na tym samym albumie. Sam zresztą określał się jako miłośnik muzyki i słuchał bardzo różnych rzeczy: od Foreigner po Modern Talking, co znajdowało odzwierciedlenie w jego późniejszej twórczości. Zaczynał jako wokalista zespołu glam (?) rockowego Eve (przemianowanego później na Eve Boys). Chociaż nie odniósł on przesadnego sukcesu, to co lepsze ze swoich kompozycji Łaszczok przerabiał na dance’owy aranż i wypuszczał na swoich solowych płytach. Gdy była taka potrzeba: romansował z popem, balladowym rockiem o miłości, niekiedy też uduchowioną poezją śpiewaną, ale zawsze, jak bumerang wracał do korzeni: do dominowania na polskich dyskotekach i eksplorowania brzmień napędzanych polską pompą.

Nasza selekcja:


Taki Jestem

1994

Laser Sounds

Na początku Stachursky złożony był z trzech osób. Nie chodzi tu o hipostazę i boskie wcielenia – to w twórczości Jacka Łaszczoka przyjdzie później. Zespół Stachursky poza frontmanem uzupełniony był także o Michała Rejniaka i Łukasza Szczerbę, tancerzy, którzy swoimi podobiznami zdobili okładki wczesnych płyt. Taka była wtedy moda w przemyśle polskiej muzyki dyskotekowej. Debiutancki album Stachursky’ego wydany w 1994 roku to całkiem niezły kamień węgielny wmurowany w fundamenty tworzącego się nad Wisłą nowego nurtu muzycznego: power dance’u. Zostaje w pamięci na długo, ale jeszcze dłużej w nogach, odzwierciedlając swoje czasy: szybkie tempo i radosne efekty przykrywają niejednokrotnie mroczny i przygnębiający przekaz wszechogarniającej bylejakości epoki. Robota, dom, uczelnia, praca, dom – cholera, skąd wziąć siłę aby wreszcie przerwać to? – to mantra powtarzana przez cały krążek. Może nie była to najlepiej sprzedająca się płyta w swoim roku, to jednak obecnie (jak wiele innych polskich wydań muzyki elektronicznej tamtego okresu) zyskała status białego kruka, a posiadacze jej fizycznych wydań mogą żądać bajońskich kwot od kolekcjonerów.


1996

1995

Snake’s Music

Umiarkowany sukces debiutu wystarczył, aby zainwestować w Stachursky’ego poważne pieniądze. Nie minął nawet rok i nakładem Snake’s Music w 1995 roku ukazał się kolejny album, nazwany dla zmylenia potomnych 1996. Większy budżet wyłożony na produkcję słychać z każdej strony. Druga płyta, nagrywana za granicą, bo w Mediolanie, rzekomej stolicy europejskiego dance’u, to przede wszystkim większy rozmach i delikatny ukłon w stronę masowego odbiorcy. Mrok poprzedniego krążka został zastąpiony przystępniejszą, kolorową barwą. Jest pogodniej, może nawet i kwaśniej, ale też właściwie dla swojej epoki: jest przaśnie. Jest też nawet coś po angielsku, tak na wszelki wypadek, gdyby sukces zespołu miał wyjść poza granice rozrysowane na konferencji poczdamskiej. Tutaj znajduje się najpopularniejsza iteracja debiutanckiego singla Stachursky’ego: Taki Jestem (Cobra Mix)a obok niej sympatyczny hymn o sile przyjaźni Przyjaciele, utwór wymykający się cenzuralnym ramom purystycznej Polski czyli Simona (Drunk Mix) oraz  introspektywny i podnoszący na duchu Pa Pa Bra Pa Pa Pa


1999

1999

Snake’s Music

Przy okazji czwartej płyty Stachursky z rytmicznego zespołu do potupania nóżką, staje się teatrem jednego aktora. Wystarczy spojrzeć na te ręce rozłożone w trakcie wniebowstąpienia, które zdobią okładkę 1999. Utwór otwierający oparty na mantrowym powtarzaniu w oczekiwaniu na drop przez pięć minut frazy: Stachursky sygnalizuje powolne pożegnanie z klubową konwencją. Charakterystyczny, zachrypnięty wokal na miarę Axl Rose’a zostaje wykorzystany w stu procentach w utworach, których Guns N’Roses późnego stadium nie powstydziłoby się nagrać (z drugiej strony czy są utwory, których późne Guns N’Roses by się wstydziło?) To na tym krążku znajdziemy tak chętnie wyśpiewywane na zakrapianych imprezach Zostańmy razem czy melodyjne covery uznanych piosenek z Zachodu. I wreszcie: to tutaj znajdziemy jeden z najpopularniejszych klubowych utworów Stachursky’ego. Chłosta, która już samym swoim tytułem przykuwa uwagę słuchaczy i wprowadza w rytmiczny trans oparty o wypluwanie z siebie pozornie przypadkowych fraz: w ogóle, centralnie, kamieniem go bez kitu czy chłosta, sianie, Viagra, jaranie. 1999 wieńczy niebywale kwiecistą dekadę w historii polskiej muzyki i wyznacza kierunek, który przyniosą lata zerowe, ze wszystkimi ich blaskami i cieniami.


2009

2009

Universal Music Polska

Platynowe płyty, Bursztynowe Słowiki, regularne występy w Sopocie i w Opolu – tak Stachursky’emu przebiegał początek millennium. Ale w pewnym momencie ta miękka, przyjazna radiowo formuła zaczęła się wyczerpywać. Po dziesięciu latach od legendarnej Chłosty Stachursky odkurzył personę wszechmogącego klubowych parkietów. Sprawdzony schemat powtarzania nieregularnych fraz, tworzący ping-pongową wymianę z publicznością to niemalże dyskotekowe wyznanie wiary, istny wiksiarski psałterz. Tak można opisać dziewiąty album Stachursky’ego zatytułowany 2009. Najbardziej dosłowne Vademecum DJ’a zwiastuje czystą, nieskrępowaną zabawę, jakby miało nie być jutra. Bardziej symboliczne Jam jest 444 cytuje wspomnienia mickiewiczowskiego Konrada podczas Wielkiej Improwizacji, pełne nadziei i moralizatorskiego zacięcia amerykańskiego pastora jest Nadejdzie Taki Dzień czy wreszcie najbardziej poetyckie Dosko uderzające od pierwszych taktów potężną pompą oraz dziewięciowyrazowym hasłem, które do tej pory nie śniło się filozofom: potężna wichura, łamiąc duże drzewa, trzciną zaledwie tylko kołysze.  Dla młodego pokolenia znającego Stachursky’ego wyłącznie z tej miękkiej, radiowo-telewizyjnej formuły, 2009 było jak otworzenie okna w zatęchłym pokoju, które zupełnym przypadkiem zamiast przeciągu gwarantuje przeniesienie w zupełnie nowy wymiar melanżu.


2k19

2019

Universal Music Polska

Trzecia część neowiksiarsko-transowego tryptyku lat zakończonych dziewiątką. W pewnym momencie, trudno było rozróżnić czy internetowe drugie życie albumu 2009 ma wymiar memiczno-ironiczny, czy bardziej postironiczny, ale wokalne grono domagało się kontynuacji dzikiej fazy obiecanej w Dosko. Pięćdziesięciotrzyletni wtedy Jacek Stachursky doskonale odnalazł się w erze świadomego krindżu, odrzucającej poczucie winy z pustosłownego guilty pleasure, pozostawiając przyjemność w najczystszej postaci. Ale 2k19 to nie tylko cybersymfoniczna Doskozzza. Stachursky ponownie przenosi zagraniczne style muzyczne opakowując je w rodowity, polski anturaż. Skacząc między różnorodnymi gatunkami, otrzymujemy album, który można bez nacechowań kolonialnych określić słowem egzotycznym i to nie tylko przez dubstep przemieszany z tzw. muzyką ethno. Jest tutaj mogący się kojarzyć z Davidem Guettą stadionowy Zaginaay, czy zapożyczający frazy od Wisławy Szymborskiej i stylistykę od The Weeknd Gdy Nie Ma CiebieI tak jak przez większość swojej kariery Stachursky mierzył się, ze stygmatyzującą łatką balansowania na granicy disco polo, tutaj bierze na klatę tę szufladkę, ten klasowy konstrukt społeczny podziału muzyki tworząc iście biało-czerwone disco nowej generacji.


Józef Poznar