Joanna Newsom

Joanna Newsom

Joanny Newsom zazwyczaj nie usłyszycie w radiu, zazwyczaj nie znajdziecie jej płyt w sklepach wielkopowierzchniowych — nie posłuchacie ich też na Spotify. Newsom nie znajdziecie ani na Facebooku, ani na Twitterze. Nie zobaczycie jej w telewizji, ani w kolorowych magazynach. A jednak ta amerykańska songwriterka, harfistka i wokalistka już od ponad dekady święci triumfy w niszy, którą niejako sama sobie stworzyła. I choć nie chce, by wiązano ją z jakąkolwiek sceną muzyczną, podstawą jej kameralnego brzmienia jest freak folkowy rewiwal zdobny w barokowe ornamenty. 23 października po pięciu latach oczekiwania ukazał się wreszcie jej czwarty krążek — Divers. Panie, Panowie, Joanna Newsom!

 

 

Debiutancki album Joanny Newsom The Milk-Eyed Mender wydano w 2004 roku. Zanim jednak do tego doszło, nagranie można było usłyszeć także na jednej z dwóch epek wypuszczonych własnym sumptem przez zaledwie 20-letnią wówczas piosenkarkę. W posiadanie nagrań, które Newsom sprzedawała wyłącznie na koncertach w bardzo limitowanych nakładach, wszedł wówczas niejaki Will Oldham, znany raczej jako Bonnie 'Prince' Billy, jedna z najbardziej ikonicznych postaci współczesnego undergroundowego country. Oldham, będąc pod wrażeniem talentu Newsom, przekazał piosenki szefowi wytwórni Drag City. To zaowocowało kontaktem, trwającym zresztą do dziś. Newsom błyskawicznie wzbudziła powszechną sensację. Gdyby muzykę Joanny Newsom udało się kiedyś komuś zmieścić w miniaturowej pozytywce, można by ją wkleić w słowniku przy słowie "zagmatwany", by nie zapędzić się aż do strony z hasłem "dziwaczny". Bo choć rzeczywiście melodycznie piosenki Newsom bywają wymagające, a sprawy nie ułatwiają ich nierzadko obszerne rozmiary, piosenkarka wcale nie unika przebojowych refrenów. Zwłaszcza na debiutanckiej płycie The Milk-Eyed Mender z 2004 roku, jak dotąd najbardziej kompaktowym obliczu artystki, refreny aż proszą się, by nucić je razem z wokalistką.

 

 

To fascynujące, ale każdy kolejny album Joanny Newsom był na swój sposób przełomowy. Podczas gdy po udanym debiucie wielu nie wytrzymuje presji drugiego krążka, Newsom znalazła idealny sposób na reinkarnację artystyczną. Wydany w 2006 roku album Ys, pod kątem krytyczym, jeśli nie liczyć niepochlebnej trzyzdaniowej notki w amerykańskiej edycji magazynu Rolling Stone, okazał się iście spektakularnym sukcesem. Tym razem swój talent songwriterski artystka przekuła na zaledwie pięć kompozycji — z których każda trwała średnio 10 minut. Rozbudowana narracja, pokrętna melodyka, 29-cioosobowa orkiestra, w pełni analogowe nagranie, miks Jima O'Rourke'a oraz produkcja i aranż Vana Dyke'a Parksa — tak hasłowo, w straszliwym uproszczeniu opisać można to, czym właściwie było Ys.

 

 

Nie sposób jednak przekuć na słowa nadzwyczaj barwnego brzmienia Ys. Album, zawdzięczający swoją nazwę mitycznemu bretońskiemu miastu pochłoniętemu przez ocean, znaczną część swojego nieprawdopodobnego animuszu zawdzięczało orkiestrowym aranżacjom niejakiego Vana Dyke'a Parksa, który nie tylko tworzył muzykę filmową czy przybliżał Amerykanom brzmienie calypso, ale wcześniej, u schyłku psychodelicznych lat 60. był głównym songwriterem najsłynniejszego niewydanego albumu w historii rock & rolla — SMiLE Beach Boysów. Mniej więcej w tym samym czasie nakładem Warner Bros. ukazał się jego debiutancki album Song Cycle, płyta jedyna w swoim rodzaju, de facto nieopisywalna, mieszająca kabaretowe impresje z barokowymi aranżami na kanwie art popowych piosenek. Ten właśnie krążek pokazał Joannie jej ówczesny chłopak Bill Callahan podczas jednego z wypadów za miasto. Piosenkarka akurat pracowała nad wykończeniem napisanych już kompozycji i jedyne w swoim rodzaju aranże Parksa przypadły jej do gustu na tyle, że nie mogła oderwać się od Song Cycle przez trzy kolejne dni. I tak Newsom zaprosiła Parksa do współpracy. Nie była to jednak rzecz łatwa. Spośród zaproponowanych piosenkarce aranży tylko jeden od samego początku przypadł jej do gustu. Reszta powstawała w pocie czoła przez kolejne pół roku. Sam Parks współpracę z Newsom nazwał zresztą największym wyzwaniem w jego karierze.

 

 

Cztery lata później spod ręki artystki wyszedł kolejny, nawet bardziej ambitny projekt. Historia nie zna wielu przypadków trzypłytowych studyjnych albumów muzycznych — wśród nich jeszcze mniej jest takich, które zasługują na uwagę, a tymczasem Have One on Me Joanny Newsom, wydane przed pięcioma laty w mroźny lutowy wtorek, niemal jednogłośnie zjednało sobie przychylność i słuchaczy, i krytyki. Choć w porównaniu do barokowego Ys artystka znacząco odchudziła nowe kompozycje z aranżacyjnego poloru, projekt w dalszym ciągu był bardzo ambitny. Według niektórych aż za bardzo, zwłaszcza że tuż przed nagraniami piosenkarka w wyniku choroby krtani straciła głos na dwa miesiące. Płytę, czy raczej płyty, udało się jednak szczęśliwie nagrać i zmiksować jeszcze przed końcem 2009 roku. Oba procesy miały miejsce w Tokio, co być może zainspirowało lub było inspirowane orientalnym, wyciszonym brzmieniem części aranży. Nie forma jedynie, ale także treść  jest kluczem do zrozumienia wizji artystycznej Newsom, która z biegiem czasu skierowała się w stronę otwartej poetyckiej narracji, jednocześnie uciekając od refrenów, których pisanie tak dobrze wychodziło jej jeszcze kilka lat wcześniej. Nie ma co ukrywać — Have One on Me z racji monumentalnej formy upstrzonej rozmaitymi zawiłościami zostało stworzone z myślą o wielokrotnych odsłuchach.

 

 

Renesansowe tańce dworskie i hip hopowe bity, melotron, klawesyn i harfę, Filharmoników Praskich, proste melodie i zawiłą lyrikę, piękno, niewinność, tajemnicę, surrealizm, chaos i science fiction, solidny bagaż tradycyjnej muzyki folkowej z Appalachów, awangardę i modernizm, miłość i śmierć. To wszystko w rozmaitych ilościach i konfiguracjach ukonstytuowało najnowszą płytę Joanny Newsom — Divers. Z jedenastoma piosenkami mieszczącymi się bez problemu na jednym krążku CD to najpewniej najbardziej piosenkowy album Newsom od debiutanckiego The Milk-Eyed Mender. Promocji płyty towarzyszył zaledwie drugi w karierzy Newsom teledysk wypuszczony w połowie sierpnia tego roku do utworu "Sapokanikan". Klip, w którym piosenkarka przechadza się ulicami Nowego Jorku, wyreżyserował zresztą jeden z najwybitniejszych współczesnych twórców filmowych — Paul Thomas Anderson, z którym Newsom współpracowała już przy jego zeszłorocznym filmie Wada ukryta.