John Maus

John Maus

W życiu każdego artysty przychodzi moment na chwilę refleksji, podsumowania dotychczasowych dokonań. W przypadku Johna Mausa stało się to po 15 latach i 5 albumach. Pretekstem do głębszego przyjrzenia się jego twórczości jest wydanie dwóch albumów „Screen Memories” oraz „Addendum” w odstępie zaledwie 7 miesięcy.

Pierwsze trzy albumy pozwoliły nam poznać Mausa jako ekscentrycznego neurotyka, tworzącego dziwne, intrygujące utwory, o bardzo liberalnej strukturze i brzmieniu sprzed trzech dekad. Pierwsze dwa krążki, „Songs” oraz „Love Is Real” zostały przyjęte relatywnie chłodno. Bezpośredniość i próby eksperymentowania z językiem muzyki pop pozostały niezrozumiane. Dopiero płyta „We Must Become The Pitiless Censors Of Ourselves” zyskała status kultowej i przekonała szerszą publiczność do poprzednich dokonań Mausa, również dzięki licznym koncertom które dawał, promując wydawnictwo.

John Maus ma niezwykłą moc przyciągania. Jego muzyka przy pierwszym kontakcie jest dość nieprzystępna. Oparta jest na surowym brzmieniu syntezatorów, sterylnych podkładach automatów perkusyjnych i głębokim barytonie Mausa, zwielokrotnionym i rozmytym przez dziesiątki efektów. Utwory na ogół wyprodukowane są chałupniczo, często brzmią jak wersje demo czy niedokończone eksperymenty. Dopiero po kilkukrotnym odsłuchu zaczyna się dostrzegać niepowtarzalny klimat jego kawałków, w których rozpacz miesza się z euforią, mania z depresją, desperacja z determinacją. Jeśli da im się szansę, utwory Mausa mogą wwiercić się w uszy i zapaść w pamięć, by już nigdy jej nie opuścić.

Występy na żywo Johna Mausa to zawsze niezwykłe widowisko. Przez większość lat koncerty dawał sam. Jego jedynym sprzymierzeńcem na scenie był laptop za pomocą którego odtwarzał kolejne podkłady, którymi były niezmienione wersje piosenek, identyczne jak na albumie. Maus w trakcie występów nie śpiewał, on wrzeszczał do mikrofonu, histerycznie tańcząc i skacząc po całej scenie, niczym Ian Curtis 40 lat temu. Podziw budziła jego determinacja i otwartość, gdyż w ten sposób występował nawet wtedy, gdy widownia zupełnie nie wiedziała czego się spodziewać i była mocno zakłopotana widowiskiem. Jak można było się spodziewać, kilka takich tras wykończyło muzyka emocjonalnie. Nie chciał już brać na swoje barki całej odpowiedzialności za koncerty. Promując nowe płyty występuje w towarzystwie czteroosobowego zespołu, który na żywo wiernie odtwarza jego kompozycje. W takim składzie wystąpi też w sierpniu, w trakcie śląskiego OFF Festivalu.