Jorge Elbrecht
Jorge Elbrecht jest jedną z tych postaci, które mimo wypracowania własnego, niepowtarzalnego brzmienia, pozostają nieco w cieniu głównych nurtów gitarowej alternatywy. Jeśli jednak mowa o Jorge, owo miejsce na marginesie wydaje się jednak być całkowicie świadomym wyborem, który doskonale współgra z charakterem tworzonej przezeń muzyki.
Nie da się ukryć, że w przypadku akurat tego artysty poszczególne tropy twórczości, mimo że dają się łatwo określić nawet przy pierwszym odsłuchu, są jednak umiejętnie zacierane przez nie tyle umiejętności, co raczej styl i – powtórzmy – charakter dzieła Elbrechta. Dowodem tego może być najnowsze długogrające wydawnictwo tego artysty: rozpięty pomiędzy wszystkimi dotychczasowymi fascynacjami Kostarykańczyka album Here Lies, wydany w lutym tego roku. Wraz z opublikowaną kilka dni temu epką Happiness pozwalają one stawiać Jorge wśród takich tuzów brzmienia maźniętego "sentymentem lat minionych", co m.in. Ariel Pink i (skojarzenie bardziej odległe) Jose Gonzales z grupy M83.
W 2010 Elbrecht wydaje pierwszy album, który nazwać można jego autorskim dziełem. Grupa Violens, w której Jorge jest jednocześnie gitarzystą, wokalistą i twórcą wszystkich piosenek, debiutuje z LP zatytułowanym Amoral. Ciepło przyjęty przez fanów i krytykę album pozostaje jednak tylko zapowiedzią wstrząsu, który miał nadejść już za dwa lata, bowiem Elbrecht swoje magnum opus zaprezentował w roku 2012. Materiał True, ponownie sygnowany szyldem Violens, z perspektywy prawie sześciu lat naprzód pozostaje wydawnictwem doskonale kompletnym (zwróćmy uwagę na przykład na stosunek okładki względem reszty materiału).
Powyżej grupa Violens w pełnym składzie, od lewej: Iddo Arad, Jorge Elbrecht, Myles Matheny
Z jednej strony True to podsumowanie dotychczasowych fascynacji Elbrechta, do których zaliczyć można zarówno zamiłowanie do skomplikowanych partii wokalnych, jak również mocną, ale przy tym niezwykle wyrafinowaną sekcję rytmiczną – zarówno jeden, jak i drugi element zaciągają duży kredyt u amerykańskiej sceny hardcore, którą w tym momencie reprezentować będą grupy takie jak Fugazi czy The Dead Milkman. Z drugiej zaś do tej układanki dorzucane są nowe, jeszcze bardziej "ostre" elementy, jak na przykład fascynacja metalem: do tej pory ledwie zauważalna, na przestrzeni True wybuchnąć mogła z pełnym wdziękiem. Jeśli by zaś spróbować podsumowania tego albumu jednym słowem – niech będzie nim właśnie wspomniany „wdzięk”.
Okładki albumów Violens: "Amoral" i "True"
Highlight z "True" (TRZEBA KLIKNĄĆ)
W roku 2012 Elbrecht znalazł się u szczytu swojej kariery. Nic dziwnego, że współpracą z nim zainteresowały się czołowe nazwiska amerykańskiej alternatywy. Wśród nich był między innymi Ariel Pink. Zważywszy na wcześniejszy dorobek obu panów, a także podobny zakres fascynacji przeszłością wespół z czerpaniem z przaśnej americany – ta kolaboracja była tylko kwestią czasu. Chociaż obaj kolegują się właściwie do dziś, wspólnie nagranego materiału nie ma zbyt wiele – jeśli nie liczyć występów gościnnych Jorge na najnowszym albumie Pinka. Zaliczyć do niego można przede wszystkim wydanego pięć lat temu podwójnego singla Hang on to Life, utrzymanego w stylistyce będącą wypadkową gustów Elbrechta i Pinka. W największym uproszczeniu nazwijmy ją soft-rockiem. Mimo to Jorge, jak przystało na twórcę obdarzonego naprawdę szerokimi horyzontami, nie pozostaje wierny jedynie pojedynczej stylistyce. Najlepszym tego dowodem jest dwustronny singiel pobocznego projektu Coral Cross: wydany w 2014 thrash nosi niepowtarzalne piętno songwriterskiego stylu Elbrechta, dzięki któremu nawet ostry formalnie metal nie jest pozbawiony charakterystycznej subtelności.
How to "zasugerowanie zawartości wydawnictwa okładką": Coral Cross – 001 EP
Twórczość Jorge Elbrechta to pozycja obowiązkowa dla każdego, kto uwagę przywiązuje do wartości czysto akademickich, takich jak kompozycyjne wymuskanie i doskonała produkcja – ale nie tylko. Elbrecht to również postać przykuwająca uwagę tych słuchaczy, którzy w rozchwianych i rozkrzyczanych nurtach emo nie znajdują dla siebie zbyt wiele poza – no właśnie – emo. Jorge jedno z drugim łączy w przystępną, lekkostrawną, a przy tym niepozbawioną oryginalnego charakteru całość, będącą w stanie zarówno wzburzyć rozleniwione upałem wody, jak również skutecznie posklejać złamane serduszka. I co z tego, że gdzieniegdzie wkradać się może kicz? W końcu ten wcale nie musi być uspokajający. Najnowsza epka Jorge może być przy tym doskonałym wstępem do jego bogatej, a przy tym zupełnie niepowtarzalnej twórczości, którą docenią zarówno romantyczni miłośnicy Cocteau Twins, jak również zatwardziali fani Red Hot Chilli Peppers. Nie ma co jednak przywoływać tutaj nazw konkurencyjnych bandów, bowiem Elbrecht stanowi klasę samą dla siebie.