Zawsze „dzień dobry” mówił, ale okazje zaprzepaszczał… — ocena trenerskich umiejętności Jerzego Brzęczka

Zawsze „dzień dobry” mówił, ale okazje zaprzepaszczał… — ocena trenerskich umiejętności Jerzego Brzęczka

fot. Leszek Szymański / PAP

Świeżo po zakończeniu rozgrywek fazy grupowej Ligi Narodów narracja otaczająca reprezentację Polski jest negatywna, ujmując to w najłagodniejsze możliwe słowa. Trudno jednak się dziwić, skoro jedyne dobre zawody rozegraliśmy z Bośnią i Hercegowiną, która przez większą część spotkania grała w osłabieniu. Ten mecz jednak dał niektórym nadzieję na to, iż nasza kadra w końcu zmierza w dobrym kierunku. Późniejszy mecz z Włochami szybko wygasił wszelakie promyki optymizmu. Analiza Marka Wadasa.

Pokuszę się o stwierdzenie, że starcie z 15 listopada było jednym z najgorszych spotkań polskiej reprezentacji w XXI wieku. To było dramatyczne przeżycie dla każdego kibica zżytego z naszymi barwami. Na tle dobrze dysponowanej Italii wyglądaliśmy momentami jak reprezentacja San Marino (oczywiście z szacunkiem dla nich). W mediach zawrzało; twierdzono nawet, że jeśli Polska przegra następny mecz z Holandią, to Jerzy Brzęczek zostanie zwolniony ze stanowiska selekcjonera.

Cóż, Polska mimo niezłego początku i wyśmienitej akcji Jóźwiaka ostatecznie przegrała z Holandią 1:2. Choć nie był to tak żenujący występ, jak z Włochami, to wciąż ciężko tu mówić o jakichś pozytywach.

Jerzy Brzęczek ostatecznie nie został zwolniony i wszystko wskazuje na to, że zostanie trenerem kadry aż do EURO. Niewątpliwie jest miłym człowiekiem, który skorzystał z nadarzającej się okazji, ale będąc największym optymistą trudno mu wróżyć dobrych wyników na przyszłorocznych Mistrzostwach Europy. Miał sporo czasu na opracowanie stylu gry, odpowiedniej taktyki i dobraniu zawodników. Trzeba oddać selekcjonerowi, że wprowadził do reprezentacji paru młodych zawodników i chwała mu za to. Jednakże chyba to jedyny pozytywny aspekt jego pracy. Trudno ekscytować się awansem na EURO (z najłatwiejszej grupy) i utrzymaniem w dywizji A Ligi Narodów, skoro Polska mimo ponadprzeciętnego potencjału piłkarskiego nie potrafi się utrzymać z piłką na połowie przeciwnika i popełnia masę prostych błędów w obronie.

„Pojedziemy na EURO z trenerem, który jest miłym człowiekiem, ale słabym fachowcem.”

 

Najgorszym jest jednak to, że brakuje nam jakiegokolwiek pomysłu na mecz. Jak jeszcze potrafię zrozumieć, że w eliminacjach najważniejsze były wyniki i wykreowanie stylu można było odłożyć na później, tak teraz jest to już nie do przyjęcia. Liga Narodów to idealny poligon doświadczalny na opracowanie pewnych procesów taktycznych i wprowadzenie pomysłów trenera w praktykę. Idealnym tego przykładem jest Szwecja, która spadła do dywizji B, ale na większość jej spotkań patrzyło się z uśmiechem na ustach. Piłkarze Janne Anderssona dzielnie przeciwstawiali się o wiele mocniejszym drużynom, nie bali się atakować i poprawili wiele mankamentów w grze ofensywnej. Niestety to nasz rywal w fazie grupowej.

A my? Świetnie, że utrzymaliśmy się w „elicie” i będziemy mogli dalej mierzyć się z najlepszymi, ale po co? Skoro i tak nie ma pomysłu, a jedyną istotną kwestią dla trenera jest wynik, to naprawdę nie ma większego sensu. Liga Narodów była szansą dla nas na wykreowanie siebie, a tymczasem zmarnowaliśmy tę szansę.

Co z EURO? Mecz otwarcia ze Słowacją może być dla nas szansą na wyjście z grupy. Trudno mi sobie wyobrazić, że nawet w obecnej formie możemy przegrać to spotkanie. Natomiast z Hiszpanią może być dramatycznie. Wystarczy zobaczyć, jak ostatnio zniszczyli Niemców 6:0. Aż strach pomyśleć co by się stało, gdyby tego dnia naprzeciw nich stanęła Polska. Ze Szwecją jest taki problem, że kadrowo są zdecydowanie od nas gorsi i na papierze to my powinniśmy być faworytem. Jednakże to, jaki progres zrobili w ciągu ostatnich lat, jest naprawdę imponujące. W obecnej sytuacji Polska w tym starciu będzie mogła być zadowolona z remisu. Szwecja to silny i zgrany kolektyw, czego o nas nie można niestety powiedzieć.

„Pojedziemy na EURO z trenerem, który jest miłym człowiekiem, ale słabym fachowcem. Nie potrafi wydobyć z kadry ofensywnego potencjału. Największego potencjału kadrowego ostatnich lat. Zwłaszcza w starciach z silnymi rywalami przegrywamy albo prezentując poziom żenujący (Włochy 0:2, Holandia 0:0) albo opierając się na farcie i pojedynczych zrywach (Holandia 1:2). Brzęczek dostał szansę — wziął, bo kto by nie skorzystał.

Tak jakby ci dali turboluksusowy garnitur po starszym kuzynie — bierzesz, chociaż to dla ciebie za duże, nie twój rozmiar, I na EURO, gdzie wchodzi pół Europy, to cię jeszcze wpuszczą, jakoś przejdzie. Ale w samej imprezie finałowej będzie płacz i zgrzytanie zębów. Bo okazuje się, że trenersko nie dorastasz do zadania wydobycia w krótkim czasie tego, co najlepsze w zmęczonych po klubowym sezonie grajkach. A styl twoja ekipa prezentuje taki jak ty w za dużym garniturze od kuzyna. Niby ma być ze smakiem, łudzisz się, że może nawet ma czasem odrobinę luksusu. A to wszystko takie jakieś niedopasowane, miałkie, prymitywne. Rozczarowujące”opowiada Dominik Mazur, dziennikarz sportowy Radia LUZ i współtwórca programu Polska Kopana.

To najbardziej trafna analiza tego, co dzieje się obecnie w naszej reprezentacji. Jak jeszcze niedawno można było mówić o ciemnych chmurach, które zbliżały się do naszej kadry, to teraz mamy już do czynienia z początkiem wyniszczającej nawałnicy. Rok 2021 może okazać się jeszcze gorszy niż ten obecny.

Marek Wadas