PinkPantheress – Take Me Home

Dlaczego najntisowa nostalgia tak dobrze siada na TikToku? Dokładną odpowiedź są w stanie przedstawić jedynie algorytmy z pekińskiego Haidian, ale sprowadzanie mocno zviralizowanej twórczości Różowej Panterzycy tylko do tego aspektu to trochę zbyt duże uproszczenie, któremu mimo to zamierzam się trochę poddać. Pieczęć Gemmy Walker (21 l.), obecna na każdym z jej kapsułkowych, wzajemnie podobnych (wpiszcie sobie w  jutub „pinkpantheress type beat”), ale jednak konsekwentnie realizowanych numerów, widnieje zbyt wyraźnie, by móc tu mówić jedynie o dobrze skrojonych podkładkach do klipów, odbierając samej artystce prawo do samoświadomości.

Z drugiej strony wielkie wytwórnie na usługach wszechobecnego Skynetu dość szybko namierzyły jej postać i wzięły pod swe metalowe skrzydła, pozwalając jednak na sporą dozę twórczej autonomii. W efekcie PinkPantheress nadal brzmi, jakby remiksowała ze starszym bratem garażowe hiciory, których premier pamiętać przecież nie ma jak, zamiast rozkręcić swoją karierę na dobre i stać się brytyjskim odpowiednikiem Dojy Cat. „I bardzo dobrze – powiedział smerf Ważniak – bo dzięki takim cytatom, podanym w atrakcyjnej formie dwuminutowych singielków, młodzież nieświadomie zyskuje wiedzę o zajawkach rodziców, tym samym cementując nuklearność domowej wspólnoty.” Czyli że Panna Pantera jest bardziej konserwatywna, niż byłaby w stanie przyznać?

Myśli przeróżne, sami widzicie, natomiast ja mam nieodparte wrażenie, że dopiero pełnoprawny album pokaże, czy Pantera zostanie zapamiętana jako nie tylko Rózia cytowaczka, operatorka fruityloopsowej tokarki, ale przede wszystkim twórczyni. Z tym że czy opłaca się jej taki album nagrywać? Niektórzy artyści lepiej brzmią w singlach, a albumy wychodzą im no tak średnio (Leokadia, patrzę na ciebie). W poszukiwaniu uczciwego kompromisu: niechże Gemma robi, co chce – w końcu nie po to przodkowie obalali komunę, byśmy teraz czuli presję na wyjście z sypialni.

Sebastian Rogalski

pogrubienie