Porter Robinson

Porter Robinson

Niektórzy mogą powiedzieć, że EDM jako gatunek jest nudny i powtarzalny, a twórcy grają ciągle tę samą nutę. Na przekór antyfanom wychodzi Porter Robinson, który z każdym kolejnym albumem redefiniuje nie tylko brzmienie całej sceny, a także swoje, dziwiąc fanów i hejterów jednocześnie. Osoba, która uczyniła elektroniczną muzykę taneczną świeżą? Teza śmiała, ale bez problemów może się obronić. Poznajcie naszego Artystę Tygodnia, Portera Robinsona.



Worlds

(Astralwerks, 2014)

Pierwsze wydania Portera były bardzo standardowe jak na swój gatunek, ale to wystarczyło, aby złapać uwagę takich artystów jak Madeon czy Skrillex. To na labelu tego drugiego wydawane były jego pierwsze hity, które podbijały serwisy streamingowe, z którymi potem podróżował po Ameryce podczas swojego pierwszego tour. Brzmienie, z którego jest znany po dziś dzień, pokazał dopiero w 2014 roku, wydając pierwszy album długogrający, Worlds. Od razu słychać, że to nie będzie standardowy album EDM. Otwierające go Divinity definiuje nastrój, który potem będzie kontynuowany przez wszystkie 12 utworów: będzie nostalgicznie i melancholijnie. Nie oznacza to jednak, że album pogrążony jest w smutku, a wręcz przeciwnie — syntezatory grają melodie inspirowane ośmio i szesnastobitowymi grami, co razem z wokalem i resztą instrumentów tworzy zaraźliwie pozytywną atmosferę. Ciężko jest uświadomić sobie, że Worlds wyszło już dziesięć lat temu, ponieważ po dziś dzień pojawiają się podobnie brzmiące utwory i wiele twórców wymienia je jako inspirację.



Nurture


(Mom+Pop, 2021)

Po bardzo ciepło przyjętym Worlds, fani z niecierpliwością czekali na drugi album. Los jednak stwierdził, że minie aż siedem lat pomiędzy nim, a Nurture. W tym czasie Porter zmagał się z wieloma problemami, od blokad twórczych po walki z problemami psychicznymi. Na szczęście artysta tej walki nie przegrał, a w 2021 wrócił z niej jako zwycięzca. Tak jak Worlds jest po prostu optymistyczne, w Nurture to uczucie jest ciężko wywalczone — istnieje jako przypomnienie zarówno dla samego Portera, jak i fanów, że tak jak na końcu burzy zawsze będzie tęcza, tak i po ciężkich czasach nadejdą lepsze. Powracają dobrze znane ośmiobitowe syntezatory, ale tym razem oddają główną rolę pianinie, skrzypcom i na niektórych utworach wręcz shoegaze’owym, gitarowym ścian dźwięku. Całość tworzy kombinację pełną nadziei, która nam opowiada, że pomimo trudniejszych momentów w życiu i twórczości, nie warto jej tracić.

„Zdałem sobie sprawę, że nie powinienem pisać muzyki z oczekiwaniem, że produktywność lub osiągnięcia rozwiążą moje problemy, ale z nadzieją, że moja szczera ekspresja poruszy ludzi tak, jak muzyka porusza mnie. Więc kiedy naprawdę walczyłem z pisaniem i wydawało się to niemożliwe, zamiast myśleć: „Walczysz, bo jesteś oszustem, najwyraźniej nie jesteś do tego stworzony”, zacząłem sobie mówić: „Tak, to jest to, co poświęcasz””.



SMILE! : D

(Mom+Pop, 2024)

Trzy lata po premierze Nurture Porter Robinson pokazał światu pierwszy singiel z nowego albumu i reakcje były podzielone. „Cheerleader jest mid”, „Cheerleader jest super” — przez długi czas w internecie można było trafić tylko na te dwie opinie, nic pomiędzy. Pozostałe single, jak i cały album SMILE : D zachowały ten sam vibe. Spokojniejsza, introspektywna atmosfera Nurture ustąpiła miejsca maksymalistycznej, miejscami nawet przypominającej pop-punk produkcji. Trzecia płyta zachowuje trend z poprzednich — brzmi zaraźliwie pozytywnie, z tekstami poruszającymi depresyjne tematy. Porter opowiada tutaj nie tylko o swoich problemach i wypaleniu, ale także o parasocjalnych relacjach jego fanów z nim (których, co ciekawe, nie potępia). Na albumie pojawił się też gościnnie hyperpopowy duet Frost Children, którzy też ostatnio pokazują swoją bardziej spokojną, introspektywną naturę.

Maciej Respondek