Prince

Prince

prince-guitar

 

Prince urodził się w Minneapolis, z którym był związany do samej śmierci. W dzieciństwie zmagał się z wieloma problemami: z biedą, epilepsją, znęcaniem się w szkole czy rozwodem rodziców, po których jednak odziedziczył talent muzyczny — jego ojciec był jazzmanem, a matka śpiewaczką. Swój pierwszy utwór Prince skomponował już wieku 7 lat. W młodości także sam nauczył się grać na gitarze, pianinie i perkusji. Miał tylko 14 lat, kiedy zadebiutował na scenie. W 1978, w wieku 20 lat podpisał kontrakt z Warner Bros i wydał swój debiutancki album For You, który mimo tego, że rozszedł się bez większego echa, już ukazywał, że możemy mieć do czynienia z kimś genialnym. Prince sam skomponował, wyprodukował i zagrał na wszystkich 23 instrumentach na płycie. Drugi longplay pod tytułem Prince okazał się już sukcesem komercyjnym — krążek pokrył się platyną, a to był dopiero początek nadchodzącego pochodu sukcesów. 


Na początku swojej kariery wydawał płyty rok po roku, ale pierwszym kamieniem milowym był zdecydowanie krążek Dirty Mind z 1979, na którym artysta wykreował tzw. Minneapolis sound — brzmienie cechujące się wysokimi tonami syntezatorów i mechaniczną, nerwową rytmiką — swoista fuzja nowej fali i funku. Na tej płycie Prince też wypracował swój kolejny trademark — krzykliwą ekspresję. Same kompozycje wyróżniały się repetycyjnym charakterem, który był prawdopodobnie spadkiem po gatunku disco, co nadawało utworom taneczności. Kontynuacją tej drogi była płyta Controversy, która przewyższyła sprzedażą złote Dirty Mind i pokryła się platyną. Z kolei na albumie 1999, Prince rozwinął swój koncept. Rytmika była jeszcze bardziej robotyczna, a motywy wwiercały się w głowę do tego stopnia, że możemy mówić o transowości, która przywodzi na myśli poczynania grupy Kraftwerk. Niektórzy krytycy sugerują nawet antycypacje house’u. Sam krążek uzyskał status poczwórnej platynowej płyty, a w powietrzu można było wyczuć już nadchodzący deszcz. Fioletowy deszcz.

 

https://www.youtube.com/watch?v=3g8PG2DhnH4

 

Choć u progu lat osiemdziesiątych Prince odniósł sukces komercyjny i posiadał pokaźną grupę fanów, to dopiero wydany w 1984 roku Purple Rain zapewnił mu status legendy. Album będący ścieżką dźwiękową do filmu o tym samym tytule na nowo zdefiniował muzykę pop i dziś uznawany jest za magnum opus artysty. W samych Stanach Zjednoczonych krążek sprzedał  się do dziś w ponad trzynastu milionach egzemplarzy. Purple Rain stanowił drugi po 1999 projekt założonego przez Prince'a zespołu The Revolution. W ciągu kolejnych dwóch lat Prince & The Revolution wydali jeszcze dwa krążki — umiarkowanie przyjęty nawiązujący brzmieniem do psychodelicznego okresu "Around the World in a Day" oraz będące soundtrackiem do kolejnego filmu artysty "Parade".

 

https://www.youtube.com/watch?v=Kgy8NPPtST0


Po rozpadzie The Revolution w 1986 roku, Prince nie tracił czasu na odpoczynek. Kolejne dwa lata przyniosły premiery albumów, na których artysta osiągnął szczytową formę. Wydany w 1987 roku Sign o the Times zawiera najodważniejszy i najbardziej eklektyczny materiał w karierze Prince'a, który przez niemal 80 minut z finezją godną mistrza żongluje konwencjami i gatunkami, od electro-funku po hard-rocka. Po spektakularnym sukcesie Purple Rain, Sign o the Times potwierdził status Prince'a jako najbardziej innowacyjnego twórcy lat 80.

 

https://www.youtube.com/watch?v=AV1GFB509PE

 

Po serii bardziej popowych, przemawiających do szerszej publiczności krążków postanowił połączyć funk z new jack swingiem i wydać kolejny album niemalże anonimowo. Krążek miał być dystrybuowany bez jakiejkolwiek informacji o tym, kto za projektem stoi, a jego szatę graficzną stanowić miała jednolita czerń — stąd nazwa — The Black Album. Kolor nie był przypadkowy — Prince chciał po raz kolejny zdobyć serca i umysły afroamerykańskich fanów. Ostatecznie w ostatniej chwili przed premierą płyty reklamowanej w mediach jako biblia funku Prince wycofał się z pomysłu. Do obrotu trafiło jedynie 100 promocyjnych egzemplarzy w Europie, przez co w kolejnych latach materiał był powszechnie dystrybuowany w drugim obiegu, także w Ameryce. Do dziś uważa się go zresztą za jeden z najsłynniejszych niewydanych album zaraz obok Smile Beach Boysów. The Black Album ostatecznie ukazał sie dopiero 7 lat później, pod koniec 94 roku, ale zainteresowanie publiki płytą, pomimo pozytywnych recenzji prasowych, okazało się wówczas znikome. Zamiast niego, w 1988 na półki sklepowe trafił jednak uduchowiony, afirmujący życie Lovesexy, który ze względu na sylwetkę nagiego Prince'a na okładce, do dziś pozostaje jednym z jego bardziej kontrowersyjnych wydawnictw.

 

https://www.youtube.com/watch?v=NP1Anmu7uKI

 

Na początku lat 90. Prince w opozycji do wytwórni Warner Bros., która nie zgadzała się na wydawanie wszystkich rejestrowanych przez muzyka nagrań na bieżąco, postanowił zmienić swój swój pseudonim artystyczny na niewymawialny symbol. Odtąd aż do nastania nowego milenium zwracano się do Prince'a jako do "artysty znanego wcześniej jako Prince" albo po prostu jako do "artysty". W tym samym czasie muzyk powołał nową grupę The New Power Generation, która zastąpiła towarzyszące mu w okresie największych komercyjnych sukcesów The Revolution. Walka z macierzystą wytwórnią ostatecznie poskutkowała zamknięciem sublabelu Prince'a Paisley Park Records i powołaniem nowej, niezależnej od płytowego giganta oficyny — New Power Generation. Ale choć Prince wyszedł na swoje, zabrakło mu zmysłu marketingowca i zaczął powoli zatapiać się w nicość.

 

https://www.youtube.com/watch?v=EPKRrEFUA2s


Po tym jak w połowie lat 90. Prince właściwie zniknął z horyzontu zdarzeń wielkoformatowego popu, nagrywając płyty właściwie tylko dla grupy oddanych fanów, w 2004 roku nastąpił wreszcie wypatrywany od lat przełom. Musicology będące pierwszą płytą artysty od lat wydaną przez dużą wytwórnię, zostało owacyjnie przyjęte przez słuchaczy i krytykę. Prince wcielił się na krążku w rolę nauczyciela muzyki, bo, jak sam tłumaczył, chciał przybliżyć historię muzyki kolejnym pokoleniom słuchaczy. Od tego czasu wokalista wrócił do soulowej ekstraklasy, co potwierdziło wydane dwa lata później 3121, które zebrało nawet bardziej pozytywne recenzje od poprzednika i stało się pierwszym albumem księcia w Stanach od lat 80., który zajął pierwszą lokatę na liście najlepiej sprzedających się płyt.

 

https://www.youtube.com/watch?v=8PfXfjYMtoA


W 2007 roku Prince dostarczył jeden z najlepszych występów w historii Super Bowl, czyli corocznego finałowego meczu o mistrzostwo w futbolu amerykańskim. Nie przeszkodziły mu w tym nawet skrajnie niekorzystne warunki pogodowe, które dziwiły w przypadku Miami. Co więcej, w obliczu całości koncertu wydawały się być czynnikiem wręcz polepszającym jego jakość. Kiedy do Prince’a dotarła informacja o panującej ulewie, zapytany o to czy ta mu nie przeszkadza, odpowiedział “A możesz sprawić, żeby padało mocniej?”. Występ budził zarówno zachwyt, jak i strach. “Let’s Go Crazy”, “Proud Mary”, “All Along The Watchtower”, cztery elektryczne gitary, tancerki na wysokich obcasach, zalana scena i nieustający deszcz – ten ostatni jakby specjalnie pod utwór zwieńczający całe show. Mowa o legendarnym już “Purple Rain”, podczas którego przy scenie pojawiła się biała płachta, będąca tłem dla ogromnego cienia artysty; równocześnie obrazująca genialne wykonanie osławionego gitarowego solo.

 

https://www.youtube.com/watch?v=0Fv_6bH8WUA

 

Prince odwiedził nasz kraj raz – na jubileuszowej, 10 edycji Open’er Festival. 5 lat później to wydarzenie nadal pozostaje w ścisłej czołówce występów stanowiących niedościgniony wzór. Koncerty The Purple One przewracały do góry nogami wszystko, co znamy z festiwalowych scen. To nie do niego należał pierwszy krok, to nie on miał starać się zyskać przychylność publiczności. Można powiedzieć, że oczekiwał książęcego przyjęcia. Tak też było w Gdyni, gdy pierwsze pół godziny wypadło niemrawo, upływając na wzajemnym wyczuwaniu sytuacji. Dopiero po czasie festiwalowicze (w dużej mierze przypadkowi i niezaznajomieni z postacią Prince’a) zrozumieli, że dalszy brak reakcji zamieni obiecujący headlinerski set w rozczarowujący odklepany obowiązek. Ożywienie gdyńskiej publiczności przyniosło efekt niemal natychmiastowy i piorunujący. Prince oczekiwał adoracji i uwielbienia, jednak nie była to transakcja jednostronna – w zamian oferował niebywałe show, pędzące w szaleńczym tempie od jednej niewiarygodnej solówki do drugiej. Najbardziej wymowny jest chyba fakt, że bezkompromisowy, poczwórny bis Księcia składał się z… 11 utworów i rozdmuchiwał czas trwania koncertu do poziomu, który wprawiłby w kompleksy niejedną stadionową gwiazdę. 

 

Prince w ostatnich latach był artystą nadzwyczaj płodnym. W 2009 wydał aż 3 krążki, a rok później jeszcze jeden. Po czteroletniej przerwie w 2014 ukazały się dwa jego albumy: dobrze przyjęte przeboje Art Official Age oraz funkorockowe Plectrumelectrum z towarzyszeniem tria 3rdEyeGirl. W zeszłym roku Książę dołożył do tego i tak pokaźnego już zestawu dwa kolejne wydanictwa z serii HITNRUN, które można potraktować jako kompilacje singli i niewydanych utworów z ostatnich kilku lat. Prince starał się brzmieć nowocześnie, współpracował chociażby z Ritą Orą czy Lianne La Havas. Możemy się więc tylko zastanawiać co autor Purple Rain mógłby jeszcze skomponować i czy może znów zmieniłoby to oblicze muzyki. Był inspiracją dla wielu. Prawie każdy muzyk tworzący w naszych czasach spłaca wobec Księcia swoisty dług wdzięczności. Prince'a pożegnaliśmy bez ostrzeżenia, w czwartek, 21 kwietnia. Z tego powodu oddajemy hołd jego twórczości, a Radio LUZ spowija purpura.

 

https://www.youtube.com/watch?v=6uzBHhPEWpE

 

Przygotowali: Magdalena Staniszewska, Konrad Zalewski, Piotr Myszyński i Krzysztof Ciach