Quincy Jones

Quincy Jones

Do 11. roku życia marzył, żeby zostać gangsterem. W 14. już był trębaczem w orkiestrze. Niesamowity talent, który czego się nie dotknął, zamieniał w groove. Jako pierwszy połączył gatunki i zrobił to z mistrzowskim, oryginalnym sznytem, zapewniając sobie wygodne miejsce na szczycie. Z początkiem listopada, w wieku 91 lat, zmarł. Ponad 300 albumów stworzonych z jego udziałem, ponad 40 filmów z jego muzyką, 28 nagród Grammy, w tym Grammy Legend Award (1992) za całokształt kariery. Pamięć o takich twórcach i dziełach w akademickim radiu LUZ chcemy pielęgnować, dlatego Quincy Jones zostaje Artystą Tygodnia.

Golden boy

1965

Wszystko zaczęło się na południu Chicago, gdzie wychowywał się razem z bratem- jak wspomina- na ulicy. Matka ze schizofrenią została na jego oczach ubrana w kaftan bezpieczeństwa i wyprowadzona z domu kiedy miał 7 lat. Ojciec, oddany głównie pracy, był nieobecny. Czasem zostawał pod opieką babci, która w przeszłości była niewolnicą. Zbyt dobrze poznał czym jest głód, ubóstwo czy wstyd. Myślał wtedy, że kiedy dorośnie, zostanie gangsterem. Aż pewnego dnia włamał się do zbrojowni gdzie stało stare pianino. I kiedy bardziej dla zabawy uderzył w nie kilka razy, poczuł wewnętrznie, że będzie to robił przez resztę swojego życia.

Kiedy zobaczyłem że czarnoskóry mężczyzna
może być dystyngowany i dumny,
zrozumiałem, że taki właśnie chcę być.

Muzykę dzielił tylko na dwa rodzaje: dobrą i złą, dlatego nie bał się wychodzić poza ramy gatunków. Jako pierwszy połączył obce sobie światy jazzu, soulu i funku z rdzennymi, afroamerykańskim rytmami. Jedną z podstawowych cech jego kompozycji jest to, że nim się człowiek obejrzy, już tupie nogą.

Uczył się wielu instrumentów jednak to grania na trąbce nigdy nie miał dosyć. Oddał się całkowicie zgłębianiu jazzu podpatrując za kulisami najlepszych i dręcząc ich pytaniami. W efekcie już jako czternastolatek zasilił szeregi orkiestry. Zapał czerpał z wolności jaką dawała mu muzyka.

Jestem Quincy Jones, gram na trąbce i chcę pisać muzykę.

Takimi słowami przedstawił się 14-letni Quincy 16-letniemu Rayowi Charlsowi, na początku lat 50. To jedno zdanie wystarczyło, by panowie zostali przyjaciółmi przez całe życie. Jones uczył się od Raya wszystkiego, nawet aranżacji alfabetem Braille’a. Byli dla siebie jak bracia, a to naturalnie wpłynęło na ich bliską współpracę. Wspólnie aranżowali utwory Raya, jako pierwsi łącząc ze sobą bluesowe progresje, jazzowe pianino i gospelowe krzyki. Wszystkie działania zaowocowały wydobyciem tak charakterystycznego brzmienia, że stało się ono początkiem muzyki R&B oraz przełomem w życiu muzyki soul.

Swoje pierwsze muzyczne kroki stawiał u boku jazzowego wibrafonisty Lionela Hamptona, grając w jego orkiestrze. W wieku 18 lat dołączył do grupy muzyków, z którymi zagrał 70 koncertów, pracując bez przerwy, każdego dnia. Po skończonej trasie był już totalnie zakochany w bebopie i zamarzył o zawodowej aranżacji i kompozycji. By marzenie mogło się spełnić wyjechał do Nowego Jorku i tam grał z legendą gatunku- Dizzym Gillespiem a także komponował dla Counta Basiego, tworząc innowacyjne brzmienia big-bandowe zbudowane na fuzji jazzu, bluesa i swingu. Muzyka ta była z jednej strony stylowa i elegancka, a z drugiej pełna werwy i energii, co świetnie współgrało ze stylem Basiego.

 

Nieustępliwość w działaniach sprawiła, że o Quincym dowiedział się Frank Sinatra. Któregoś razu po prostu do niego zadzwonił i zaproponował pracę aranżera przy kolejnym albumie. “It might as well be swing”- wydany w 1964r., łączył ze sobą niepowtarzalny głos Franka The Voice, swingującą orkiestrę Basiego i kunszt Jonesa, który po raz kolejny uzyskał wyróżniające się brzmienie. Współpraca z wokalistą wyraźnie zaznaczyła jego pozycję w branży. A legendarna już wersja “Fly me to the moon” towarzyszyła astronautom podczas misji Apollo 11 i jest symbolicznie uznana za pierwszy utwór puszczony na księżycu.

Z uwagi na historię swoich przodków Quincy Jones od małego wiedział, że chce kruszyć podziały tworzone na podstawie koloru skóry. Wielokrotnie na szczeblach kariery pojawiał się jako pierwszy afroamerykanin, przecierając szlaki innym czarnoskórym twórcom czy to stając obok białych jazzmanów, czy obejmując stanowisko dyrektora wytwórni Mercury Records.

Kiedy zauważył, że w napisach końcowych wszystkich filmów nie pojawia się żadne nazwisko afroamerykanina, pojechał do Los Angeles by to zmienić. Ponownie łącząc obce sobie wcześniej gatunki, stworzył soundtrack do filmu „In cold blood” i tym samym został jako pierwszy afroamerykanin nominowy do Oscara za Najlepszą Muzykę Oryginalną.

W muzyce filmowej Quincy Jones pozostawił po sobie ślad tworząc również ikoniczny motyw przewodni serialu „Ironside„, który był nowoczesnym, jazzowo-funkowym utworem z charakterystycznym, ostrym brzmieniem syntezatora Mooga, co wyróżniało go na tle innych ścieżek dźwiękowych z tamtego okresu. „Ironside Theme” był później samplowany w utworach hip-hopowych, na przykład przez Wu-Tang Clan w piosence „Gravel Pit”.

 

Arlo Parks

The dude

1981

Z podróży na południe Afryki Quincy Jones przywiózł rzeźbę Fanizaniego Akudy zatytułowaną „The Dude”. Artysta wspomina, że rzeźba najpierw wołała żeby zabrał ją do domu kiedy zwiedzał muzeum. Później, już z domowego zacisza krzyczała, że chce być melodią. Quincy opisuje to jako duchowe doświadczenie, którego nie mógł zignorować. W 1981r. „The Dude” stał się płytą. I to taką, która była ukoronowaniem dotychczasowych działań kompozytora i producenta. Album ukazał w pełnej krasie jego gatunkową wszechstronność oraz płynność w poruszaniu się między światem jazzu, funku, soulu i popu. Jones wyznaczył standardy dla lat 80. wykorzystując nowatorskie techniki produkcji oraz elektronikę, syntezatory i aranżacje orkiestrowe. Płyta została doceniona przez słuchaczy i krytyków, a Quincy stał się bogatszy o 3 nagrody Grammy.

Arlo Parks

Thriller

1982

Prawdziwą rewolucję w świecie produkcji Quincy Jones zrobił, zachęcony odbiorem swojego solowego albumu, w 1982r. tworząc z Michelem Jacksonem album „Thriller”. Zdefiniował nową erę stosując nowatorskie rozwiązania aranżacyjne, produkcyjne i inżynieryjne nadając jednocześnie płycie futurystyczne brzmienie. Płyta odniosła niewyobrażalny sukces, który trwa do dziś. Jest najlepiej sprzedającym się albumem wszech czasów, w rekordowej ilości ponad 70. mln egzemplarzy i patrząc na obecną sytuację fonograficzną, nie prędko odda to miejsce. Płyta zdobyła, również rekordową na tamten moment ilość, 8. nagród Grammy, w tym za Album Roku. Dr. Dre nazwał ją „powodem, dla którego został producentem”. Teledysk do tytułowego „Thrillera” wyreżyserowany przez Johna Landisa, również odegrał znaczącą rolę w branży muzycznej. Był to pierwszy trwający 14 minut mini-horror, z wykorzystaniem muzyki i ruchu jako struktury storytellingu. Wideo przesunęło granice teledysków jako formy artystycznej i przyciągnęło na platformę MTV ogromną ilość widzów, czyniąc ją w efekcie globalną platformą dla muzyki.

 

We are the world

1985

W twórczości trzeba być pokornym
a sukces przyjmować  z wdzięcznością.

Z podróży na południe Afryki Quincy Jones przywiózł rzeźbę Fanizaniego Akudy zatytułowaną „The Dude”. Artysta wspomina, że rzeźba najpierw wołała żeby zabrał ją do domu kiedy zwiedzał muzeum. Później, już z domowego zacisza krzyczała, że chce być melodią. Quincy opisuje to jako duchowe doświadczenie, którego nie mógł zignorować. W 1981r. „The Dude” stał się płytą. I to taką, która była ukoronowaniem dotychczasowych działań kompozytora i producenta. Album ukazał w pełnej krasie jego gatunkową wszechstronność oraz płynność w poruszaniu się między światem jazzu, funku, soulu i popu. Jones wyznaczył standardy dla lat 80. wykorzystując nowatorskie techniki produkcji oraz elektronikę, syntezatory i aranżacje orkiestrowe. Płyta została doceniona przez słuchaczy i krytyków, a Quincy stał się bogatszy o 3 nagrody Grammy.

 

Arlo Parks

Back on the block

1989

Quincy Jones potrafił świetnie łączyć nie tylko gatunki, ale też pokolenia, co udowodnił tworząc album „Back on the block”. Dzięki temu, na tym samym krążku, możemy usłyszeć talenty ze świata soulu i jazzu: Raya Charlesa, Ellę Fitzgerald, Dizzego Gillespie i Milesa Davisa a także wschodzące gwiazdy początków hip-hopu oraz funku: Icego-T, Big Daddy Kane’a, Chakę Khan i Alego B. Sure!. Jest to hołd dla tradycji afroamerykańskiej muzyki, jak również krok naprzód w jej ewolucji, który prezentuje wizję Jonesa w zakresie łączenia przeszłości z przyszłością. Kedrick Lamar w rozmowie z Quincym wyznał, że ten album zainspirował go do łączenia hip-hopu z jazzem. Album zdobył 6 nagród Grammy, w tym za Album Roku.

 

 

The dude

W 1993r. we współpracy z Time Inc. Quincy Jones wypuszcza magazyn Vibe, który treści poświęcał w całości kulturze hip-hopu i R&B w sposób autentyczny i bezpośredni, co przyciągnęło szerokie grono czytelników. Publikował wywiady  z największymi gwiazdami muzyki, takimi jak Tupac Shakur, Notorious B.I.G., Nas, jak również artykuły o mniej znanych artystach, którzy mieli znaczący wpływ na muzykę i kulturę miejską. Przeprowadzano także głębokie analizy dotyczące tematów związanych z rasą, tożsamością, prawami obywatelskimi i sprawiedliwością społeczną. Obecnie Vibe funkcjonuje głównie jako platforma internetowa, która kontynuuje swoją misję dokumentowania kultury hip-hopu, R&B i pop.

 

 

 

 

Justyna Kalbarczyk