Rachel Maines „Technologia orgazmu” (Marcin Walków)

Rachel Maines „Technologia orgazmu” (Marcin Walków)

Rachel Maines "Technologia orgazmu"

wyd. Aletheia

Marcin Walków

 

 

Wibrator nie jest wynalazkiem przemysłu erotycznego. Nie jest też przyrządem, służącym do robienia sobie „dobrze”. No, przynajmniej na początku nie był.

 

Wszystko zaczęło się od histerii, czyli znanej już od starożytności dolegliwości charakterystycznej dla kobiet. W XVII wieku stwierdzono, że może ona dotykać również mężczyzn, określanych mianem „zniewieściałych”. Bowiem histeria z języka łacińskiego oznacza „chorobę macicy”.

 

Popularnym sposobem leczenia histerii była hydroterapia, czyli wszelkiej maści natryski, bicze wodne kierowane na podbrzusze. Stosowano też elektrostymulację, leczenie wibracjami. Jednak środkiem, przynoszącym największą ulgę, poprawę stanu zdrowia i samopoczucia były masaże palcem, wykonywane przez lekarza lub położną. Polegały one na stymulowaniu łechtaczki. Wówczas nie znano jednak za bardzo ani jej nazwy, ani funkcji.

 

Szybko zorientowano się jednak, że ten zabieg cieszy się dużą popularnością i przynosi równie duże dochody. To, co przynosiło ulgę pacjentce, było męczące dla lekarza – zabieg trwał 30, czasem 60 minut. Lekarze zaczęli więc szukać nowocześniejszych metod. Droga do wynalezienia wibratora, jaki znamy dzisiaj, była długa. Urządzenia, które zaczęły powstawać już w XIX wieku, przypominały raczej narzędzia tortur. Zawrotna kariera wibratora rozpoczęła się w XX wieku, kiedy to pojawiła się możliwość kupna na domowy użytek coraz bardziej kompaktowego sprzętu, którego cena nie przekraczała równowartości czterech – pięciu wizyt u lekarza. Co ciekawe, wibrator zaliczano do… sprzętu AGD!

 

Te i inne ciekawostki przybliża Rachel Maines na podstawie swoich 20 letnich badań. W książce „Technologia orgazmu” kreśli historię ewolucji, jaka dokonała się na przestrzeni dziejów w rozumieniu seksualności kobiet. Oto leczenie schorzenia określanego mianem „histerii” przez wieki polegało na doprowadzaniu kobiet do orgazmu, który śmiało można wymienić wśród największych odkryć cywilizacji. Kobieta okazała się istotą o potrzebach seksualnych wykraczających poza sam akt penetracji przez partnera. Odkrycie to można porównać do kopernikańskiej rewolucji. Obaliła mit o dominacji stosunku płciowego w udanym życiu seksualnym.

 

Równie ciekawa jest historia upowszechniania zainteresowań i wyników badań Maines w tym temacie. Wspomnę tylko, że po opublikowaniu pierwszego artykułu w czerwcu 1986 roku, straciła pracę w Szkole Zarządzania na Uniwersytecie Clarkson. I chyba nie żałuje – jej badania są jej pasją, a wykłady cieszą się sporym zainteresowaniem. Uczestniczących w nich mężczyzn dzieli na dwie grupy – śmiejących się otwarcie i tych z martwym spojrzeniem. Jak twierdzi sama Maines, wydaje jej się, że dla pierwszych jej badania potwierdzają, że kobiety są tak seksualne, jak zawsze mieli nadzieję, dla drugich natomiast – tak seksualne, jak zawsze się obawiali.

 

I taka właśnie jest jej książka „Technologia orgazmu” o jakże wymownym podtytule: „Histeria”, wibrator i zaspokojenie seksualne kobiet. Z jednej strony jest wykładem o historii techniki, medycyny i swoistej przemianie kulturowej. Trzeba dodać, że to rzetelny wykład – jedną piątą objętości tej 250-stronicowej książki zajmuje bibliografia i przypisy! Z drugiej – często bawi i śmieszy. Nie muszę więc chyba dodawać, że wręcz sama się czyta. Dla każdej kobiety – lektura obowiązkowa. A dla mężczyzn? Tym bardziej! Zwłaszcza tych, których partnerki stosunkowo często boli głowa… .