Smith & Mighty

Smith & Mighty
Świat muzyki jest tak skonstruowany, że wielu inicjatorów zostaje w nim pominiętych czy zapomnianych. Do tego grona można zaliczyć ten legendarny duet. Weteranów miasta Bristol, bez których nie byłoby bristol soundu, jaki dziś znamy, a takie gatunki jak trip hop, jungle, drum and bass i dubstep nie miałyby fundamentów do swojego rozwoju. W tym roku mija 35 lat od rozpoczęcia ich pionierskiej, lecz zapomnianej działalności. Z szacunku dla korzeni, w pierwszym słonecznym tygodniu maja, na pozycji Artysty Tygodnia w Radiu LUZ melduje się duo Smith & Mighty.

 

Kilka lat temu Oli Warwick przeprowadzając jeden z nielicznych wywiadów z parą kultowych producentów dla thevinylfactory.com, zwrócił uwagę na ciekawe zdarzenie. Bohaterzy, siedząc w obskurnym bristolskim pubie i rozmawiając o klasycznych metodach produkcji muzyki, ale i o branży muzycznej, przykuli uwagę młodego artysty. Ten miał zareagować, nonszalancko pytając o to, czy dźwięk nagrywają bezpośrednio na taśmę. Ray (Mighty) zaprzeczył, zwracając uwagę, że dany temat dotyczy przeszłości. Następnie padło pytanie, po którym nastąpiła niezręczna cisza. Zainteresowany zapytał o nazwę bandu, który rozmówcy współtworzą.

Uh… it’s not a band, it’s a DJ kinda thing… Smith and… um, Mighty…

Odpowiedź Raya była niezwykle wymowna w kontekście danej sytuacji i definiująca jego dystans wobec własnego dorobku muzycznego i rangi w rozwoju brytyjskiej kultury. Skromna reakcja miała umniejszać znaczenia, które potencjalnie mogły nieść ich pseudonimy.

Smith and Mighty. Cool, I’ll look you guys up.

Kurtyna. Rob Smith i Ray Mighty, od urodzenia przesiąknięci muzycznym dziedzictwem Bristolu, w pewnym okresie zrewolucjonizowali jego brzmienie i na stałe osiedli w bristolskim community. Miasto to, będąc pod wieloma wpływami pokolenia Windrush emigrującego do Wielkiej Brytanii z Karaibów, uchodziło za mekkę muzyki reggae i dub. Pulsujące linie basu można było spotkać w każdych miejskich okolicznościach. Rozwój kultury soundsystemowej oraz energia wciąż mocnego punkowego ruchu stworzyły podstawę, na której bristolski duet postanowił zbudować kolejne piętra. Perspektywa czasu potwierdziła, że to im możemy zawdzięczać istnienie terminu bristol sound oraz narodziny takich gatunków jak trip hop, breakbeat, drum and bass czy dubstep.

Jeszcze w latach osiemdziesiątych Smith & Mighty zaczęli importować do Bristolu hip-hip, który wygrywał na stworzonym przez nich Three Stripes Soundsystem, mieszając się z soulem, dubem i funkiem. Brzmienie ich wczesnych produkcji od początku zwiastowało nowe zjawisko w brytyjskiej muzyce tanecznej. Gra sampli, syntezatorów i głębokiego basu znanego z dubowych produkcji, stworzyły gatunek, który wiele lat później został nazwany breakbeatem.

Podczas pierwszego sukcesu w postaci kultowego singla Walk On, pracowali nie tylko na swój dorobek, ale i na swoich nieformalnych wychowanków. Smith & Mighty wyprodukowali pierwszy singiel Massive Attack, Any Love. W mieście utworzyli popularne studio na Ashley Road, w którym przez najbliższych 15 lat lokalni twórcy za darmo mogli podjąć się techniki produkcyjnej. Swoje skrzydła rozwinęły tam chociażby drum and bass’owe legendy miasta, czyli DJ Die, Suv, DJ Krust czy Roni Size. Na podobne wsparcie jak trio Robert Del Naja, Grant Marshall i Andrew Vowles mogła liczyć ekipa Fresh 4, której singiel Shining On A Star długo utrzymywał się na brytyjskich listach przebojów. Co zrozumiałe, wyprodukowało go niezawodne duo bristolskich producentów.

W wielu przypadkach nie można mówić tylko o inspiracjach, ale realnej ingerencji w twórczość artystów, którzy już wkrótce staną na piedestałach nie tylko brytyjskiej, ale i światowej sceny muzyki elektronicznej. Natomiast analogiczna sytuacja nigdy nie wydarzyła się w historii duetu. Prekursorzy trip hopu dopiero w 1995 roku wydali swoją pierwszą długogrającą płytę Bass Is Maternal. Był to również moment, gdy do duetu dołączył kolejny producent, Peter D Rose, który pomimo wieloletniej współpracy i znaczącej roli, nie spowodował, że o duecie zaczęto mówić trio. Długo oczekiwana, a właściwie spóźniona pierwsza płyta idealnie oddawała cechy kultury związanej z brytyjską muzyką elektroniczną połowy lat dziewięćdziesiątych. W tym aspekcie warto pamiętać, że Bass Is Maternal było gotowe do wydania już 6 lat wcześniej, w 1989 roku, ale ówcześnie nie znalazło uznania w oczach jedynej zainteresowanej wytwórni.

The stuff we ended up recording for [ffrr/London] was a bit watered-down. A bit compromised. So when we got out of the deal, we said, 'Fuck it! Let’s go back underground a bit, slap our kind of thing together and have fun with it.

Spóźniony debiut obfitował w jamajskie wpływy, dub, hip-hop i obecne już na szeroko pojętej scenie jungle czy trip hop. Czas oczekiwania wpłynął na dość chłodne przyjęcie albumu. Jego wartość zaczęła rosnąć dopiero w nowym stuleciu, gdy doszło do znaczących metamorfoz i transformacji na rynku brytyjskiej muzyki elektronicznej oraz później, gdy w okresie revivalów i retromanii zwiększyło się zainteresowanie brzmieniem i kulturą lat dziewięćdziesiątych. Z perspektywy czasu, oficjalnie można mówić o jednym z najważniejszych rozdziałów dla trip hopu, drum and bassu i bristol soundu.

W 2000 roku przyszła pora na Big World Small World, a w 2002 na Life Is…, wieńcząc niedługą historię longplayów duetu. Formuła pozostała niezmienna, Smith & Mighty wciąż eksperymentowali z bassowymi korzeniami Bristolu, z dubem, ragga jungle i trip hopem, nadając im poetyckości i tworząc albumy z muzyką nastrojową. Można by rzec, że nowatorzy gatunków zaczęli naśladować swoich jeszcze niedawnych sąsiadów i wychowanków z Massive Attack, Portishead czy labelu Mo’ Wax. Subtelne wokale, melodyjność, poetyka i harmonia – wszystko, co poznaliśmy dzięki regularnemu definiowaniu trip hopu przez wcześniej wymienione zespoły, a dodatkowo dubowo-breakbeatowy pierwiastek Smitha & Mighty’ego. Tendencje estetyczne, które pojawiły się na dwóch ostatnich albumach duetu, brytyjska scena już wkrótce zaczęła odkrywać w takich gatunkach jak UK funky, 2-step i grime.

Czy w tej historii wydarzyło się coś więcej? Z teoretycznego punktu widzenia niekoniecznie. 1/2 pary producentów, Rob Smith, zaczął wydawać jako RSD, dołączając do pierwszej fali brytyjskiego dubstepu w połowie lat dwutysięcznych i komponując anthemy gatunku takie jak Forward Youth i Pretty Bright Light. Duet doczekał się również dwóch kompilacji z niewydanymi utworami z 1985-1990 roku oraz podsumowującymi dotychczasową twórczość. Wyrazem wspominania legend Bristolu była inicjatywa znaczących postaci w świecie współczesnej sceny bassowej, Pincha i Peverelista. W kolaboracji ich kluczowych dla rozwoju dubstepu labeli, Tectonic oraz Punch Drunk, pojawiła się kolejna kompilacja The Ashley Road Sessions 88-94.

Smith & Mighty are true pioneers in music whom I’ve found deeply inspirational on many levels. Tracks like ”Closer”, “U Dub” and “Same” are some of my all-time favourites. To be putting out these unreleased gems is such an exciting project for both me and Tom. We both took a great deal of influence from Smith & Mighty – especially from Bass Is Maternal – the album and era from which most of this compilation’s source material originates.

Ukłon dla dwóch pionierów był o tyle istotny, że w końcu mogli dowiedzieć się o nich młodzi entuzjaści muzyki basowej. The Ashley Road Sessions 88-94 zawierało kolejne niewydane utwory, które pozostały w archiwalnym otchłaniach ich studia na Ashley Road. Znalazł się tam wczesny UK hardcore, acid house, dub, jungle czy echo dubstep, którego w tamtym okresie i przez wiele kolejnych lat jeszcze nikt nie zdążył skonstruować.

Niezliczona ilość fundamentów. Nieskończona liczba inspiracji. Nowopowstałych gatunków muzyki elektronicznej, które stopniowo wypływały na brytyjskiej scenie. Duetowi Smith & Mighty zawdzięczamy definicję bristol soundu, boomu na gatunek, jakim dziennikarze muzyczni określili trip hop, genealogię drum and bassu, a w tym genezę breakbeatu, podstawy dla istnienia dubstepu, grime’u i innych gatunków z bassowym rodowodem w UK. Bass Was Maternal! Bass Is Maternal! Nie ma muzyki bez korzeni.

Kamil Winiarz