Archiwum

Xeno & Oaklander

Xeno & Oaklander: legenda minimal wave powraca z nowym albumem

Liz Wendelbo i Sean McBride poznali się na koncercie na początku lat dwutysięcznych i już rok później rozpoczęli prace nad swoim pierwszym albumem jako Xeno & Oaklander. Od tamtej pory duet nieustannie odkrywa nowe dźwięki i bada kolejne muzyczne przestrzenie.

Zaczynając od zimnej fali, eksplorowali takie gatunki jak minimal wave, synth pop czy dark wave. Współpracowali z wieloma wydawnictwami, by ostatecznie trafić pod skrzydła kultowego Dais Records. To właśnie pod szyldem tej wytwórni ukazał się ich ósmy album, Via Negativa (in the doorway light). Z tej okazji na falach 91.6 FM przyjrzymy się twórczości zespołu. Xeno & Oaklander artystą tygodnia w Akademickim Radiu LUZ.


Via Negativa (in the doorway light)

2024

Nowy album Xeno & Oaklander opiera się na dwuznacznościach i przeciwieństwach. Muzycy celowo wykorzystują w nim nietypowe elementy, a kierunki, w których rozwijają się akordy i melodie, często zaskakują.

Jedną z inspiracji podczas pracy nad albumem była idea teatru Jerzego Grotowskiego, polskiego reżysera. Grotowski zachęcał swoich aktorów do wychodzenia ze strefy komfortu poprzez eksplorowanie tego, czego nie należy robić. Tym właśnie dla Xeno & Oaklander jest Via Negativa – studium tego, czego nie należy robić.

Duet posiada niezwykłą zdolność kreowania historii i własnych mitologii, które stanowią konceptualny rdzeń ich albumów – taka właśnie jest Via Negativa. Tytułowy utwór otwierający album wprowadza nas w narrację pełną muz i mitów, przypominająca tragedię wystawianą na scenie antycznego teatru. Mercury MindMagic of the Manifold  roztaczają przed słuchaczem wizję jaskini Merkurego, gdzie w trudzie wydobywane są cenne metale. Każdy utwór to kolejna opowieść, kolejny element stworzonego przez Xeno & Oaklander świata.

Via Negativa jest także projektem pozamuzycznym. Liz Wendelbo, oprócz pracy w zespole, zajmuje się sztuką konceptualną. Stworzyła instalację artystyczną powiązaną z nowym albumem grupy. Składają się na nią perfumy oraz krótkie, zapętlone wideo. Można więc stwierdzić, że Via Negativa to projekt, który dotyka wszystkich zmysłów.


Vi/deo

2021

Vi/Deo to album, nad którym artyści pracowali podczas pandemii. Nowa rzeczywistość, w jakiej się znaleźli, przede wszystkim jako muzycy i wykonawcy, stała się punktem wyjścia do stworzenia płyty.

Tytuł albumu odnosi się do teledysków, które muzycy kręcili podczas lockdownu. Stały się one wówczas jedyną formą komunikacji z publicznością. Vi/deo jest więc studium izolacji i dystansu, który zastąpił bliskość i rzeczywisty kontakt. Wieczna nostalgia, cybernetyczne piosenki o miłości – tak najtrafniej można określić album z 2021 roku.

Tytuł płyty ma również drugie znaczenie. Video” po łacinie oznacza: widzę. Zdaniem członków Xeno & Oaklander, muzyka powinna sprawiać, że widzimy i doświadczamy nowych rzeczy. Podobnie więc jak w przypadku najnowszego albumu duetu, celem Vi/deo jest odwołanie się do wszystkich zmysłów.


Hypnos

2019

Tematem stale obecnym w twórczości Xeno & Oaklander jest starożytna Grecja. Stała się ona motywem przewodnim już na pierwszych albumach duetu: Vigils i Sentinelle, których okładki przedstawiają antyczne budowle. 

Inspiracje te powróciły na wydanym w 2019 roku albumie Hypnos. Jego tematem jest tytułowy bóg snu, rezydujący w świecie podziemnym. Album bada granice między jawą i snem. Zgłębia tajemnice ludzkiej podświadomości i historii, które w niej skrywamy. 

Każdy album Xeno & Oaklander stanowi konceptualną całość, obejmującą nie tylko muzykę i tematykę tekstów, ale również oprawę graficzną. Okładka Hypnos została zaprojektowana i wykonana przez członkinię duetu, Liz Wendelbo. Poprzez nałożenie na siebie warstw klisz z namalowanymi paskami,  wywołała ona efekt moiré: hipnotyzujący i surrealistyczny.

Maja Dachtera

Organi – Babylonia

Multi-instrumentalista, romantyk i miłośnik analogowego sprzętu, uwielbiający lata 60. i 70. Oto krótki lecz treściwy opis Mike’a Waltiego znanego pod artystycznym pseudonimem Organi. Od produkowania dla artystów takich jak Tommy Guerrero, Spelling, Why?, Del czy Latyrx… (można by wymieniać dalej, ale przecież nie o to chodzi) po tworzenie własnej muzy. W 2021 roku wydał swój pierwszy album Parlez-vous Français?. Tytuł może trochę mylić, bo debiut Mike’a z językiem francuskim ma mało wspólnego, ale jedno jest pewne – album z łatwością wprowadzał nas w atmosferę przesiąkniętą francuską wrażliwością i romantyzmem. Można było się rozmarzyć…

Nie zwalniając tempa Mike parę chwil temu wydał singiel zapowiadający drugą płytę. Babylonia – bo o niej mowa, ukazuje rozwój artystyczny muzyka i w przynajmniej moim mniemaniu, zasługuje na szczególną uwagę. Warstwy instrumentalne w tym kawałku były budowane z wykorzystaniem uwielbianych przez twórcę analogowych syntezatorów, podkreślających ciepło i ORGANIczność dźwięków. Okładka singla idealnie obrazuje to, co przez subtelne, magiczne i poniekąd psychodeliczne brzmienia Mike chce nam przekazać. Delikatny, liryczny wokal Nany Lacrimy śpiewający portugalskie frazy wyśmienicie komponuje się z ciepłą, nostalgiczną aranżacją utworu.

Potulna Babylonia to nie tylko muzyka, ale uczucie: delikatnie kołyszące, uspokajające, a jednocześnie pełne emocjonalnej głębi. Kojącą miękkość towarzyszącą odsłuchowi porównałabym do jedwabnej pościeli w letni wieczór. Tej, która delikatnie otula skórę, sprawiając wrażenie chłodzącego dotyku.

Łucja Krzywoń

Roch Czerwiński & Kamil Kowalski – Miłość w czasach chatu gpt

Samotność wśród młodych osób, która pojawia się mimo wszechobecnej technologii, to paradoks. Dlaczego coś, co miało nas zbliżyć, stało się przyczyną rosnącego oddalenia? Nad tym pytaniem pochylił się Roch Czerwiński wraz z Kamilem Kowalskim w ich singlu Miłość w czasach czatu gpt. Wszystko zaczęło się od słów „Loguj się, kochać trzeba wirtualnie, odłącz się od życia, teraz to naturalne”. Wers stał się punktem wyjściowym do refleksji nad współczesną miłością, którą coraz bardziej ograniczamy do krótkich wiadomości, w kąt zaś rzucamy głębokie rozmowy i prawdziwe więzi.

Utwór łączy elementy nadziei z delikatnie zadziornym brzmieniem, pozwalając na pełniejsze skupienie się na chłodnym tekście. Miłość w czasach chatu gpt stara się uchwycić emocje osób poszukujących autentycznych relacji w świecie opanowanym cyfryzacją. Czy w świecie wirtualnym jest jeszcze miejsce na prawdziwe uczucia, które są w stanie wyjść poza ekran?

Łucja Krzywoń

 

Quincy Jones

Do 11. roku życia marzył, żeby zostać gangsterem. W 14. już był trębaczem w orkiestrze. Niesamowity talent, który czego się nie dotknął, zamieniał w groove. Jako pierwszy połączył gatunki i zrobił to z mistrzowskim, oryginalnym sznytem, zapewniając sobie wygodne miejsce na szczycie. Z początkiem listopada, w wieku 91 lat, zmarł. Ponad 300 albumów stworzonych z jego udziałem, ponad 40 filmów z jego muzyką, 28 nagród Grammy, w tym Grammy Legend Award (1992) za całokształt kariery. Pamięć o takich twórcach i dziełach w akademickim radiu LUZ chcemy pielęgnować, dlatego Quincy Jones zostaje Artystą Tygodnia.

Golden boy

1965

Wszystko zaczęło się na południu Chicago, gdzie wychowywał się razem z bratem- jak wspomina- na ulicy. Matka ze schizofrenią została na jego oczach ubrana w kaftan bezpieczeństwa i wyprowadzona z domu kiedy miał 7 lat. Ojciec, oddany głównie pracy, był nieobecny. Czasem zostawał pod opieką babci, która w przeszłości była niewolnicą. Zbyt dobrze poznał czym jest głód, ubóstwo czy wstyd. Myślał wtedy, że kiedy dorośnie, zostanie gangsterem. Aż pewnego dnia włamał się do zbrojowni gdzie stało stare pianino. I kiedy bardziej dla zabawy uderzył w nie kilka razy, poczuł wewnętrznie, że będzie to robił przez resztę swojego życia.

Kiedy zobaczyłem że czarnoskóry mężczyzna
może być dystyngowany i dumny,
zrozumiałem, że taki właśnie chcę być.

Muzykę dzielił tylko na dwa rodzaje: dobrą i złą, dlatego nie bał się wychodzić poza ramy gatunków. Jako pierwszy połączył obce sobie światy jazzu, soulu i funku z rdzennymi, afroamerykańskim rytmami. Jedną z podstawowych cech jego kompozycji jest to, że nim się człowiek obejrzy, już tupie nogą.

Uczył się wielu instrumentów jednak to grania na trąbce nigdy nie miał dosyć. Oddał się całkowicie zgłębianiu jazzu podpatrując za kulisami najlepszych i dręcząc ich pytaniami. W efekcie już jako czternastolatek zasilił szeregi orkiestry. Zapał czerpał z wolności jaką dawała mu muzyka.

Jestem Quincy Jones, gram na trąbce i chcę pisać muzykę.

Takimi słowami przedstawił się 14-letni Quincy 16-letniemu Rayowi Charlsowi, na początku lat 50. To jedno zdanie wystarczyło, by panowie zostali przyjaciółmi przez całe życie. Jones uczył się od Raya wszystkiego, nawet aranżacji alfabetem Braille’a. Byli dla siebie jak bracia, a to naturalnie wpłynęło na ich bliską współpracę. Wspólnie aranżowali utwory Raya, jako pierwsi łącząc ze sobą bluesowe progresje, jazzowe pianino i gospelowe krzyki. Wszystkie działania zaowocowały wydobyciem tak charakterystycznego brzmienia, że stało się ono początkiem muzyki R&B oraz przełomem w życiu muzyki soul.

Swoje pierwsze muzyczne kroki stawiał u boku jazzowego wibrafonisty Lionela Hamptona, grając w jego orkiestrze. W wieku 18 lat dołączył do grupy muzyków, z którymi zagrał 70 koncertów, pracując bez przerwy, każdego dnia. Po skończonej trasie był już totalnie zakochany w bebopie i zamarzył o zawodowej aranżacji i kompozycji. By marzenie mogło się spełnić wyjechał do Nowego Jorku i tam grał z legendą gatunku- Dizzym Gillespiem a także komponował dla Counta Basiego, tworząc innowacyjne brzmienia big-bandowe zbudowane na fuzji jazzu, bluesa i swingu. Muzyka ta była z jednej strony stylowa i elegancka, a z drugiej pełna werwy i energii, co świetnie współgrało ze stylem Basiego.

 

Nieustępliwość w działaniach sprawiła, że o Quincym dowiedział się Frank Sinatra. Któregoś razu po prostu do niego zadzwonił i zaproponował pracę aranżera przy kolejnym albumie. “It might as well be swing”- wydany w 1964r., łączył ze sobą niepowtarzalny głos Franka The Voice, swingującą orkiestrę Basiego i kunszt Jonesa, który po raz kolejny uzyskał wyróżniające się brzmienie. Współpraca z wokalistą wyraźnie zaznaczyła jego pozycję w branży. A legendarna już wersja “Fly me to the moon” towarzyszyła astronautom podczas misji Apollo 11 i jest symbolicznie uznana za pierwszy utwór puszczony na księżycu.

Z uwagi na historię swoich przodków Quincy Jones od małego wiedział, że chce kruszyć podziały tworzone na podstawie koloru skóry. Wielokrotnie na szczeblach kariery pojawiał się jako pierwszy afroamerykanin, przecierając szlaki innym czarnoskórym twórcom czy to stając obok białych jazzmanów, czy obejmując stanowisko dyrektora wytwórni Mercury Records.

Kiedy zauważył, że w napisach końcowych wszystkich filmów nie pojawia się żadne nazwisko afroamerykanina, pojechał do Los Angeles by to zmienić. Ponownie łącząc obce sobie wcześniej gatunki, stworzył soundtrack do filmu „In cold blood” i tym samym został jako pierwszy afroamerykanin nominowy do Oscara za Najlepszą Muzykę Oryginalną.

W muzyce filmowej Quincy Jones pozostawił po sobie ślad tworząc również ikoniczny motyw przewodni serialu „Ironside„, który był nowoczesnym, jazzowo-funkowym utworem z charakterystycznym, ostrym brzmieniem syntezatora Mooga, co wyróżniało go na tle innych ścieżek dźwiękowych z tamtego okresu. „Ironside Theme” był później samplowany w utworach hip-hopowych, na przykład przez Wu-Tang Clan w piosence „Gravel Pit”.

 

Arlo Parks

The dude

1981

Z podróży na południe Afryki Quincy Jones przywiózł rzeźbę Fanizaniego Akudy zatytułowaną „The Dude”. Artysta wspomina, że rzeźba najpierw wołała żeby zabrał ją do domu kiedy zwiedzał muzeum. Później, już z domowego zacisza krzyczała, że chce być melodią. Quincy opisuje to jako duchowe doświadczenie, którego nie mógł zignorować. W 1981r. „The Dude” stał się płytą. I to taką, która była ukoronowaniem dotychczasowych działań kompozytora i producenta. Album ukazał w pełnej krasie jego gatunkową wszechstronność oraz płynność w poruszaniu się między światem jazzu, funku, soulu i popu. Jones wyznaczył standardy dla lat 80. wykorzystując nowatorskie techniki produkcji oraz elektronikę, syntezatory i aranżacje orkiestrowe. Płyta została doceniona przez słuchaczy i krytyków, a Quincy stał się bogatszy o 3 nagrody Grammy.

Arlo Parks

Thriller

1982

Prawdziwą rewolucję w świecie produkcji Quincy Jones zrobił, zachęcony odbiorem swojego solowego albumu, w 1982r. tworząc z Michelem Jacksonem album „Thriller”. Zdefiniował nową erę stosując nowatorskie rozwiązania aranżacyjne, produkcyjne i inżynieryjne nadając jednocześnie płycie futurystyczne brzmienie. Płyta odniosła niewyobrażalny sukces, który trwa do dziś. Jest najlepiej sprzedającym się albumem wszech czasów, w rekordowej ilości ponad 70. mln egzemplarzy i patrząc na obecną sytuację fonograficzną, nie prędko odda to miejsce. Płyta zdobyła, również rekordową na tamten moment ilość, 8. nagród Grammy, w tym za Album Roku. Dr. Dre nazwał ją „powodem, dla którego został producentem”. Teledysk do tytułowego „Thrillera” wyreżyserowany przez Johna Landisa, również odegrał znaczącą rolę w branży muzycznej. Był to pierwszy trwający 14 minut mini-horror, z wykorzystaniem muzyki i ruchu jako struktury storytellingu. Wideo przesunęło granice teledysków jako formy artystycznej i przyciągnęło na platformę MTV ogromną ilość widzów, czyniąc ją w efekcie globalną platformą dla muzyki.

 

We are the world

1985

W twórczości trzeba być pokornym
a sukces przyjmować  z wdzięcznością.

Z podróży na południe Afryki Quincy Jones przywiózł rzeźbę Fanizaniego Akudy zatytułowaną „The Dude”. Artysta wspomina, że rzeźba najpierw wołała żeby zabrał ją do domu kiedy zwiedzał muzeum. Później, już z domowego zacisza krzyczała, że chce być melodią. Quincy opisuje to jako duchowe doświadczenie, którego nie mógł zignorować. W 1981r. „The Dude” stał się płytą. I to taką, która była ukoronowaniem dotychczasowych działań kompozytora i producenta. Album ukazał w pełnej krasie jego gatunkową wszechstronność oraz płynność w poruszaniu się między światem jazzu, funku, soulu i popu. Jones wyznaczył standardy dla lat 80. wykorzystując nowatorskie techniki produkcji oraz elektronikę, syntezatory i aranżacje orkiestrowe. Płyta została doceniona przez słuchaczy i krytyków, a Quincy stał się bogatszy o 3 nagrody Grammy.

 

Arlo Parks

Back on the block

1989

Quincy Jones potrafił świetnie łączyć nie tylko gatunki, ale też pokolenia, co udowodnił tworząc album „Back on the block”. Dzięki temu, na tym samym krążku, możemy usłyszeć talenty ze świata soulu i jazzu: Raya Charlesa, Ellę Fitzgerald, Dizzego Gillespie i Milesa Davisa a także wschodzące gwiazdy początków hip-hopu oraz funku: Icego-T, Big Daddy Kane’a, Chakę Khan i Alego B. Sure!. Jest to hołd dla tradycji afroamerykańskiej muzyki, jak również krok naprzód w jej ewolucji, który prezentuje wizję Jonesa w zakresie łączenia przeszłości z przyszłością. Kedrick Lamar w rozmowie z Quincym wyznał, że ten album zainspirował go do łączenia hip-hopu z jazzem. Album zdobył 6 nagród Grammy, w tym za Album Roku.

 

 

The dude

W 1993r. we współpracy z Time Inc. Quincy Jones wypuszcza magazyn Vibe, który treści poświęcał w całości kulturze hip-hopu i R&B w sposób autentyczny i bezpośredni, co przyciągnęło szerokie grono czytelników. Publikował wywiady  z największymi gwiazdami muzyki, takimi jak Tupac Shakur, Notorious B.I.G., Nas, jak również artykuły o mniej znanych artystach, którzy mieli znaczący wpływ na muzykę i kulturę miejską. Przeprowadzano także głębokie analizy dotyczące tematów związanych z rasą, tożsamością, prawami obywatelskimi i sprawiedliwością społeczną. Obecnie Vibe funkcjonuje głównie jako platforma internetowa, która kontynuuje swoją misję dokumentowania kultury hip-hopu, R&B i pop.

 

 

 

 

Justyna Kalbarczyk

_BY.ALEXANDER – BLUH BLUH BLUH

Alexander Grant to producent wielkiego kalibru, który pomimo monumentalnych sukcesów w branży muzycznej zwinnym susem wdarł się na playlisty muzycznych koneserów. Pod szyldem Alex Da Kid znajdziemy produkcje dla Dr Dre, Eminema, Nicki Minaj czy Imagine Dragons. Sukces finansowy jaki Grant zdążył osiągnąć na przestrzeni ostatniej dekady pomógł w realizacji bardziej ambitnych projektów. Takim właśnie projektem niewątpliwie jest _BY.ALEXANDER, muzyczne alter-ego Granta, który na najnowszej płycie przypomina o wybitnym talencie do szukania ciekawych połączeń w muzyce stosunkowo stłumionej i cichej.  

MEMORIES FOR SALE —AT—> 66 GREENE ST SOHO NY to nieoczekiwany powrót do projektu, który Alexander Grant rozpoczął w 2020 roku. Wydane wtedy 000 CHANNEL BLACK nie ograniczało się jedynie do muzycznych kreacji, ale również było debiutem modowym Granta. Jego marka _BY.ALEXANDER od początku celowała w elitarną klientelę, co z pewnością potwierdzają zaporowe ceny każdej z 19 pozycji widniejących w kolekcji. W kampanii promującej pierwszą kolekcję wystąpiła światowej sławy modelka Irina Shayk, która również pojawia się na albumowym outro (THE MONSER & THE MUSE). 

Choć sequel 000 CHANNEL BLACK z ubraniami wspólnego ma trochę mniej, nadal podtrzymuje soniczną estetykę, jaką od początku pasjonował się Grant. Mam tu na myśli łączenie spokojnych jazzowych sampli z klubową przewózką czy rapową nawijką. A$AP Ferg na lekko dubstepowym beacie z aksamitnym pianinem? Proszę bardzo. Free-jazzowy skit? Pewnie. Nasz redakcyjny wybór padł akurat na BLUH BLUH BLUH, czyli zabarwiony baile funkiem jazzowy loop, w którym pomysłowy minimalizm wprost perfekcyjnie oddaje to, jakich lewoskrętów Grant dokonuje na swoim drugim albumie pod szyldem _BY.ALEXANDER. 

Nie będę ukrywał, że uwielbiam niespodzianki, a zwłaszcza takie po których jestem zadowolony przez dobrych parę tygodni. Nie inaczej będzie w przypadku MEMORIES FOR SALE —AT—> 66 GREENE ST SOHO NY. Sprawdzajcie tą płytkę, bo kręcenie kalejdoskopem przy tym to nuda. 

Jędrzej Śmiałowski

Miły ATZ ft. UNDADASEA – MOJA WINA

Zacznę od małego wyjaśnienia dla wszystkich, którzy zobaczyli na naszej stronie nazwę legendarnego już gdyńskiego składu i czym prędzej kliknęli na okładkę najnowszego singla Miłego ATZa. Tak, na MOJA WINA udziela się praktycznie każda najważniejsza postać Undadasei. Tak, są to nowo nagrane wokale. I na tym pozytywy w tym temacie się kończą. Ciężko tu bowiem mówić o prawdziwej goścince, gdyż udział Undziarzy ogranicza się do wypowiadania tytułu utworu w refrenach.

Gdy więc mamy to wyjaśnione, możemy pomówić właściwie o samym mocograju. Zamiast wielkim powrotem nadmorskiej ekipy MOJA WINA jest raczej pięknym hołdem dla wszystkiego, czym dla ATZa była i jest Undadasea. A artystycznie jest właściwie wszystkim. Z każdego słowa czuć tu miłość nie tylko do muzyki Undy, ale przede wszystkim do ludzi, którzy ją tworzyli. Za to, że pozwolili mu uwierzyć, że on też może robić to, co oni. Te emocje w połączeniu z pogodnym bitem Miszy pozwalają powrócić do czasów, gdy gdyński skład był najbardziej ekscytującym zjawiskiem na polskiej scenie rapowej. A tym, którzy, tak jak ja, przegapili ten moment, poczuć jak wyjątkowe były to chwile.

Sam ATZ nie pompuje też oczekiwań. W emocjonalnym opisie pod teledyskiem na Youtubie można dość jasno wyczytać, że cokolwiek doprowadziło do rozpadu Undadasei jeszcze nie zostało wyjaśnione do końca. Możliwe więc, że nigdy nie doczekamy się pełnoprawnego powrotu grupy. Nawet jeśli MOJA WINA nie będzie iskrą zapalną, to cieszę się bardzo, że ATZowi udało się zebrać tych ludzi w jednym miejscu. Choćby i w tak symbolicznej formie. To piękne podziękowanie za ruch muzyczny, który zmienił życie wielu. A najbardziej chyba samego Miłego.

Michał Lach

beluga ryba – RANGER

okładka singla RANGER autorstwa artysty beluga ryba

Tak jak tytułowy ranger w pojedynkę przemierza odległe, nieznane prerie, tak samo debiutancki singiel projektu beluga ryba samotnie trafił na platformy streamingowe. Samotnie, ale z misją. RANGER zapowiada wychodzący 22 listopada album DZIADZIA, którego autorem jest Jędrzej Dudek, znany z takich formacji jak P.Unity oraz beluga stone. Tym muzyk razem odsłania swoją dotąd nieznaną twarz… rapera?

Czy RANGER-a można uznać za utwór rapowy? Na to pytanie ciężko jest odpowiedzieć jednoznacznie — w miejsce rytmicznego bitu podstawiona zostaje westernowa melodia, a tekst, chociaż rymujący się i recytowany, wydaje się być dużo bardziej poetycki i metaforyczny, niż to, do czego przyzwyczaiły nas rapowe klasyki. No, ale poezja śpiewana to, to też nie jest…

Melorecytacja może się wydać aż teatralna — arogancki ton, niewyraźne wypowiadanie słów i awanturnicze nastawienie mówiącego (rapującego?) – wszystko perfekcyjnie utrzymane w konwencji westernu. Kto wie, może ten klimat dzikiego zachodu nie jest nam wcale tak odległy, a RANGER to opowieść o naszej najbliższej rzeczywistości.

Maja Michalik

BADBADNOTGOOD & Tim Bernardes – Poeira Cosmica

Słodka bryza wiejąca z najnowszego singla BADBADNOTGOOD porywa słuchacza w ekspresową podróż po brazylijskich plażach. Genialne brzmienie z płyty Talk Memory powraca i to w jakim stylu! Fale Radia Luz przenoszą w tym tygodniu w (jakże upragniony) południowo-amerykański klimat z niemałą dawką subtelności. 

Produkcyjny geniusz Arthura Verocaia, czyli przedstawiciela starszego pokolenia pionierów muzyki brazylijskiej tworzy naturalną całość z równie ciepłym, jak i emocjonalnym wokalem Tima Bernardesa – młodego muzyka z Sao Paulo uznawanego za jeden z największych talentów współczesnej brazylijskiej sceny. Rozmarzone sekcje smyczkowe, żywiołowa dynamika i instrumentalna barwność sprawiły, że na myśl od razu przyszła mi płyta Talk Memory z 2021 (mój personalny faworyt z dyskografii BBNG), na której Verocai również rozczula ckliwymi momentami piękna. 

Poeira Cosmica to przeprawa przez pokoleniowy most długo dojrzewających brzmień zafundowanych przez absolutnych wirtuozów zjednanych w jednym celu – pozwolić słuchaczowi rozpłynąć się w odległych marzeniach. 

Jędrzej Śmiałowski

George Daniel – Chlorine

george daniel chlorine

Za oknem listopad. Nie tyle deszczowy, co bezlitośnie chłodny. Tkwiąc w pewnego rodzaju zawieszeniu, ciemnymi popołudniami szukamy odrobiny ciepła. Szczerej konwersacji w dobie ironii. Ta zdaje się ukrywać pomiędzy spokojną, kontemplacyjną elektroniką a czułym, organicznym ambientem, choć brak w niej jakichkolwiek słów. Czyżbyśmy tak dobrze rozumieli się z naszym rozmówcą? George Daniel mówi swoim językiem, a my rezonujemy z każdym słowem. Perkusista i producent The 1975 powraca z kolejną nowością. Chlorine, niczym ogień w kominku, niesie ze sobą iskierkę ukojenia, pozwalając na chwilę oddechu. Momentami przywodzi na myśl nocną przejażdżkę samochodem. Dokąd by nie prowadziła, to droga jest najważniejsza i niewykluczone, że odpowiedzi same napłyną w jej trakcie.

Antek Winiarski

aespa – Whiplash

Czy to Metallica? Zupełnie nie… A może NCT 127? Choć także z Korei, to również nie o ten Whiplash chodzi. Niemniej ten domysł znacznie naprowadza na to, czym jest jeden z pięciu naszych mocograjów! Whiplash to kawałek promujący piąty minialbum aespy, k-popowego zespołu, o tym samym tytule. 

Aespa (znana również jako æspa) na koreańskiej scenie zadebiutowała 2020 roku i od tego czasu, już nie tylko w Azji, wiedzie prym i plasuje się jako jedna z kluczowych k-popowych grup. Mimo pięciu małych wydań dopiero w tym roku w maju wypuściły pierwszy długi album. Niemniej nie zwalniają tempa, jesienią ukazując światu Whiplash i proponując koreański brat. A może raczej bræt?

Whiplash to piosenka, której najlepiej słuchać na zapętleniu (jest na tyle chwytliwa, że właściwie to inaczej się nie da). Łączy ona w sobie EDM i house z szybkimi, intensywnymi basami. W dodatku zawiera w sobie słodkie, pozornie niewinne, wokale Kariny i Winter, a także zadziorne partie rapu NingNing i Giselle. Wszystkie te elementy kreują Whiplash na niezwykle energiczny kawałek, o którym gdyby się powiedziało, że jest do tańca, to tak jakby nie wspomniało się o nim nic. Tekstowo natomiast zdradza to, jak rysują się postacie członkiń aespy: dziewczyny są pewne siebie i świadomie czarują swoim urokiem osobistym. 

W Korei Whiplash był skazany na dwa scenariusze: albo okaże się sukcesem, albo klapą. Nie brano innych opcji pod uwagę. Niesłusznie. O jeden scenariusz za dużo. Zdecydowanie wystarczyłby ten, który zakładał, że Whiplash zapętli się w głowach na dobre.

Paulina Madej