The Future Sound Of London
Dystopijna wizja przyszłości prezentowana w postaci albumów-słuchowisk. Poszukiwania balansu pomiędzy technologią, a spirytualizmem ciężkie do uchwycenia w ramy gatunkowe. 30 lat po premierze albumu Lifeforms przyglądamy się sylwetce i dorobkowi zespołu The Future Sound Of London – Artysty Tygodnia w Radiu LUZ.
The Future Sound Of London to zespół na punkcie którego (przez najdłuższy czas) miałem obsesję, a Lifeforms to jeden z najistotniejszych dla mnie albumów koncepcyjnych. To właśnie temu albumowi zawdzięczam moją fascynacje longplayami płynącymi od początku do końca, składającymi się z elementów, które tworzą spójną całość. Można powiedzieć, że to ten longplay wypalił mi w mózgu, że albumów słucha się jednym ciągiem od początku do końca. Oczywiście każdy słucha jak mu się podoba (i bardzo dobrze!), ale są albumy z których w ramach aktywnego słuchania można wycisnąć naprawdę wiele. Lifeforms to na pewno jeden z nich.
Wbrew pozorom pomysł na album koncepcyjny towarzyszył Garry’emu i Brianowi już od samego początku. Accelerator pomimo, że skierowany był na parkiety miał być dziełem zupełnie samodzielnym – takim, którego przetrwanie nie będzie zależało jedynie od klubów i osób tam uczęszczających. W jednym z wywiadów Garry wyraził swoje niezadowolenie związane z ogólnym trendem w wydawnictwach muzycznych, a szczególnie tych związanych z elektroniczną muzyką taneczną. Artysta zauważył, że większość wydawanych w tamtych latach albumów dance music powielało jeden schemat: trzy hity i siedem zapychaczy. W taki sposób artysta mógł zarobić i się nie narobić. The Future Sound Of London albumem Accelerator miało przedefiniować strukturę typowego albumu z gatunku dance music. Czy się udało? Hmmm…
Artyści sporo eksperymentowali – mowa o eksperymentach zarówno w skali mikro jak i makro. Eksperymenty w skali mikro to te, które możemy doświadczyć na przykład przesłuchując album Dead Cities, z kolei przez eksperymenty makro rozumiem wielkie skoki stylistyczne duetu. Za taki eksperyment uważam projekt Amorphous Androgynous, który początkowo nie wiele różnił się od głównego projektu zespołu, ale z kolejnymi wydaniami odbiegł od niego zupełnie. Kiedy pierwszy raz usłyszałem jak brzmi Amorphous Androgynous ciężko było mi uwierzyć, że za tymi dwoma projektami stoją te same osoby. Z brzmienia, które pchało się w rejony IDM-u albo ambient techno przeszli w coś bardzo mocno inspirowanego progresywnym rockiem i psychodelią. Elektroniczne cuda Briana Dougansa odeszły w odstawkę, zastąpiły je instrumenty akustyczne i głos Garry’ego Cobaina. W zakresie tego projektu artyści dali sobie szansę eksplorować nieco bardziej organiczne brzmienia i tematy związane ze spirytualizmem i kulturą Indii.
Chyba najlepszym przykładem brzmienia Amorphous Androgynous będzie album The Isness, który artyści trochę myląco wydali zarówno jako The Future Sound Of London jak i Amorphous Androgynous, ale zapewniają, że jest to brzmienie tego drugiego projektu. Wyjątkowo ciekawym utworem z The Isness jest 15-minutowy The Galaxial Pharmaceutical będący takim małym doświadczeniem muzycznym samym w sobie.
The Future Sound Of London to wyjątkowo płodny zespół, który działa do dziś i radzi sobie całkiem dobrze. Swoje nowe albumy i mini projekty wydają niezależnie, co daje im dużo swobody, jednak ciężko jest nie zauważyć, że nowe wydania przechodzą bez echa. Nie pomaga też fakt, że utworów nie da się przesłuchać, dopóki się ich nie kupi, bo nowego FSOL nie usłyszymy na serwisach streamingowych, a na ich bandcampie nie da się sprawdzić utworów przed zakupem. Jest to jakieś rozwiązanie, które przeciwstawia się sytuacji na rynku wydawniczym i trzeba przyznać, że nawet nieźle to działa, bo rzeczywiście sporo osób kupuje nowe albumy The Future Sound Of London. Tylko odnoszę wrażenie, że są to ciągle te same osoby. Ta muzyka chyba już nie trafia do nowych ludzi. Może słuchacze robią się zbyt wygodni, może artyści też – nawet ci najbardziej dociekliwi.
Dominik Lentas