The Prodigy

The Prodigy

35 lat temu doszło do buntu sprawiającego, że granice gatunków muzycznych zaczęły się zacierać. The Prodigy zaczęło dyktować własne warunki. Warunki niemalże tak surowe, jak Kodeks Hammurabiego. Oko za oko i ząb za ząb. Właśnie w ten sposób można opisać grozę i brak litości w twórczości tej grupy. Muzyczne dziedzictwo ciężkiej i elektrycznej monarchii, która podstępnie wkradła się na scenę klubową. Czy wówczas zapanowała technokracja? Raczej raveolucja, a już najzupełniej: elektroniczny manifest zespołu The Prodigy, którego ślady w muzyce mamy do dziś.

 

The Prodigy są protoplastami Big Beatu, który ma swoje korzenie w latach 90, gdzie muzyka elektroniczna była jeszcze undergroundem. Swój trzon osadzili w raveowych, breakbeatowych brzmieniach, nie zapominając przy tym o elementach rocka, a później o dołączeniu wokaliz punkowych. The Prodigy stworzyło pomost między muzyka elektroniczną a rockową. Sama nazwa zespołu pochodzi od syntezatora Moog Prodigy, na którym pierwsze kawałki tworzył Howlett. Na jednej z imprez zapoznał tancerzy Flinta i Thornhilla, którym podarował kasetę ze swoją muzyką. To na niej wydrapał słowo „prodigy”. Oni dodali do melodii przez niego nagranych taneczne elementy. Tak ekipa wybrała nazwę. W tamtym czasie zapoznali jeszcze wokalistkę i tancerkę Sharky oraz rapera Maxima. Wspólnie stworzą zespół, którego skład będzie się lekko zmieniał, pozostawiając jednak trzon i charakterystykę brzmień ponadczasową.

Music For Jilted Generation

1994

W czasach, gdy rząd próbował zdusić wolność muzyczną poprzez surowe przepisy wymierzone w nielegalne imprezy, The Prodigy stworzyli dzieło, które stało się symbolem oporu. Każdy utwór tętnił surową energią i emocjonalnym ładunkiem, który jednoczył zbuntowaną młodzież, pragnącą odzyskać przestrzeń do wyrażania siebie poprzez muzykę i taniec. Wśród pulsujących rytmów i agresywnych beatów, które wylewały się z głośników w mrocznych magazynach i na otwartych polach, Voodoo People wyróżnia się niczym rytuał transu. Hipnotyzujące riffy i niepokojąca energia tego utworu tworzą dźwiękowy portal do świata, gdzie muzyka przestaje być tylko rozrywką – staje się bronią, wyzwoleniem i niepokorną modlitwą o wolność. Jednak potęga tego albumu wykracza daleko poza pojedyncze utwory. To dzieło pełne sprzeciwu wobec systemu, który próbował uciszyć młode pokolenie. The Prodigy przekuli bunt w dźwięk, wściekłość w rytm, a desperację w surowe, elektryczne brzmienie, które do dziś rezonuje w sercach tych, którzy nie godzą się na narzucone zasady.

Music for the Jilted Generation to więcej niż album – to świadectwo epoki, która domagała się wolności, a zarazem kamień milowy w historii muzyki elektronicznej. Jego brzmienie, niosące w sobie zarówno chaos, jak i euforię, pozostaje nieśmiertelnym symbolem muzycznego buntu. Dzięki niemu dźwięk przestał być jedynie melodią – stał się bronią w walce o przestrzeń dla niezależnej kultury, której nie da się uciszyć.


The Fat Of The Land

1997

O muzyczną oprawę albumu The Fat of the Land zadbał oczywiście Liam Howlett, wokali użyczyli stali członkowie: Maxim i Flint, a także Kool Keith, Shakin Bada i gościnnie kilku twórców. O oprawę gitarowa, tak istotna w późniejszej twórczości zespołu zadbał Jim Davies. Bez tego krążka nie można mówić o sukcesie absolutnym zespołu. To ich komercyjny szczyt z 1997 roku, najbardziej doceniony również przez krytyków.Jego wydanie poprzedziło kilka najsłynniejszych do dziś singli takich jak: Firestarter, który był pierwszym utworem zespołu z wiodącym wokalem. Dzięki temu, jak i charakterystycznemu, bijącym rekordy, teledyskowi wyniósł tancerza Flinta na frontmana zespołu. Drugim kawałkiem promującym album był Breathe. Single ugruntowały punkowy wygląd Flinta i równie punkowe wokalizy. Kontrowersje wokół zespołu – tekstów piosenek, wyglądu i stylu grupy, a także dźwięków były od tego czasu na porządku dziennym. Poza wymienionymi wcześniej utworami, które znalazły się na początkach list hitów, trzecim najpopularniejszym utworem pochodzącym z albumu był Smack my Bitch Up, ten wywołał kontrowersji najwięcej ze względu na wulgarny tekst, który wiele osób interpretowało niepoprawnie.

Artystom zarzucano wulgarność w tekstach stosowaną wobec kobiet. Krytyczne głosy opowiadały się za okrucieństwem tekstu do Firestartera, który w rzeczywistości był personalnym opisem uczuć towarzyszących na scenie artystom, pewnej ekstazie, sile, radości wyrazu. Podobnie było ze Smack my Bitch Up. Tu wulgarny tytuł pogorszył sprawę jeszcze bardziej. Choć na tym krążku wokale były nowością i nadały nowy obraz grupie, warto pamiętać o świetnych, wyłącznie instrumentalnych utworach stworzonych przez Howletta, które raz po raz podczas trwania krążka nawiązują do siebie muzycznie tworząc albumowa całość. Dźwięki krążą i wracają do nas precyzyjnie wyselekcjonowanymi zagrywkami muzycznymi. Same teksty na albumie były eksperymentem. Wcześniej Howlett planował w ich miejsce sample i sam nie był zbyt przekonany do szalonego pomysłu Flinta o dograniu jego tekstów do utworów. Wokal artysty na zawsze zmienił oblicze zespołu, jednak elektroniczne brzmienia wychodzące spod palców Howletta pozostają po wsze czasy ikonicznym znakiem The Prodigy.


The Day Is My Enemy

2015

2015 rok równał się dwudziestopięcioleciu rozpoczęcia działalności przez zespół The Prodigy. Choć to naprawdę dużo czasu spędzonego na scenie muzycznej, grupa nie miała zamiaru zwalniać tempa ani, tym bardziej, hamować na dobre. Taką okazję należało świętować hucznie. A jeśli ktoś wie, jak to zrobić z przytupem, to zdecydowanie oni. The Prodigy nie mieli zamiaru ściągać stopy z gazu i dowieźli najgłośniejszy, jednocześnie groźny i bezkompromisowy krążek The Day Is My Enemy. Płyta już od początku pokazuje, że będzie to jazda bez trzymanki. Tytułowy, a zarazem pierwszy kawałek buduje buntownicze, a nawet wrogo-agresywne napięcie. The Day Is My Enemy to rewolucyjny hymn, z którym musi zmierzyć się słuchacz. Decydując się na tę niebywale trudną i głośną podróż, trzeba się solidnie uzbroić. Uzbroić? A może lepiej się poddać, oddając się w pazury The Prodigy! Przecież podczas tej drapieżnej drogi można się naprawdę dobrze bawić. Nie stawiajmy oporu industrialno-hardcoreowym postulatom, tańczmy do utworów, z których kipi dzikość! Dajmy się ponieść perkusyjnym talerzom, które przecinają jakoby rozżarzone metalowe ostrza i riffom uderzającym z impetem niczym burzowe grzmoty.

Jednak gdyby muzyczna rewolucja odebrała nam tchu, możemy naładować siły na przystanku Beyond the Deathray. Jego mistyczna oprawa, mimo że dalej gnuśna, buduje apokaliptyczny krajobraz, którego dosadny wydźwięk wyłania się w utworze następującym po nim – Rythm Bomb. Nieco robotycznie, jak gdyby z gry komputerowej, wybrzmiewają szybkie i motywujące do działania sygnały. Czy to koniec świata? Czy to koniec muzyki? Nie! To grupa The Prodigy, zacierająca granice między kontynentami (gatunkami muzycznymi). Równocześnie, skoro to płyta-bunt nie mogło zabraknąć na niej elementów satyrycznych. Takowych można się doszukać w kawałku Ibiza, który groteskowo przedstawia wizerunek plastikowej i komercyjnej Ibizy. 


 Keith Flint – bunt, energia i głos RAVEolucji

 

Keith Flint, urodzony 17 września 1969 roku, był prawdziwą ikoną, której charyzma i niepowtarzalny styl rozświetlały brytyjską scenę muzyki elektronicznej. Jego droga od tancerza do wokalisty była niemal jak ewolucja. Jego ekstrawagancki wygląd, wyróżniający się kultową fryzurą, intensywnymi tatuażami i niebanalnymi strojami, stanowił żywy manifest przeciwko ustalonym normom, przyciągając tłumy na koncerty, gdzie energia i pasja przenikały każdą chwilę. Hity takie jak Firestarter czy Breathe nie tylko zdominowały listy przebojów, ale stały się hymnami epoki rave, rozpalając serca fanów na całym świecie. Te utwory, pełne agresywnego, pulsującego rytmu i rewolucyjnego przesłania, zdefiniowały nową erę muzyki, zapisując się złotymi literami w historii kultury alternatywnej. Keith, dzięki swojej autentyczności i artystycznej ekspresji, uczynił dźwięk nośnikiem rewolucji – manifestem niezależności i sprzeciwu wobec wszelkich form opresji. Jednak życie Flinta nie ograniczało się tylko do muzyki. Jego zamiłowanie do motocykli oraz nieokiełznany duch wolności przejawiały się również w pasjach poza sceną. Był symbolem życia pełnego ryzyka, intensywnych emocji i nieustannego poszukiwania nowych granic, co sprawiało, że jego postać na zawsze wpisała się w annale kultury popularnej. Tragiczna śmierć w 2019 roku przerwała tę płomienną podróż, ale spuścizna, którą pozostawił, nadal inspiruje kolejne pokolenia artystów i fanów muzyki elektronicznej. Jego niepowtarzalny wkład w rozwój sceny rave oraz nieustanny bunt przeciwko konwencjom uczyniły z niego postać niemal mityczną – symbol tego, jak dźwięk i obraz mogą stać się narzędziem wyzwolenia i artystycznej rewolucji.

In Memoriam: Keith Flint (17.09.1969 – 04.03.2019) – rageman.pl

Łucja Krzywoń & Paulina Madej & Katarzyna Golec