Young Leosia ft. Żabson – Jungle Girl
Mimo że ten tekst wypadałoby otworzyć postacią Young Leosi, niech dżunglowa dziewczyna stanie się daniem głównym i deserem, a ucztę zacznijmy od jej kolegi po fachu (nie brata, jak zwykły w błąd wprowadzać krążące od jakiegoś czasu plotki!). To, że stworzyli coś bezpośrednio razem, chwyta za serca i pięknie spina klamrą ważny rozdział w historii Mateusza z Opoczna. Fascynujące, jak potoczyły się jego losy. Nabrały tempa jeszcze wtedy, gdy raper nie utożsamiał się z płazami – czyli w liceum.
Kiedy jego koledzy grali w piłę w weekendy, Żabson zarabiał na życie. Na szczęście od samego początku robił to, co było mu przeznaczone, czyli imprezę. Lubi powtarzać, że nigdy nie miał innej, stereotypowej pracy, a o życie według powszechnych standardów otarł się po szkole tylko raz, gdy na moment wylądował na studiach prawniczych. Już wcześniej poznał legendę sceny Borixona, który zrobił z niego swojego hypemana. Ten stał się dla niego mentorem i z pewnością pomógł mu w drodze do sukcesu.
Teraz Żabson spłaca dług i sam szykuje bareczki, by Leosia mogła się na nie wspiąć i skoczyć wysoko w górę. Oczywiście, należy to zaznaczyć, każdy z nich sukces zawdzięcza przede wszystkim własnej osobie, a moją intencją nie jest umniejszanie niczyich dokonań. Chcę wyłącznie zwrócić uwagę na wzruszający schemat wsparcia i przyjaźni w branży. Jungle Girl jest fantastycznym, wzorcowym letniakiem i kolejnym dobrze obranym krokiem w karierze dziewczyny, ale w tym singlu jak w lustrze odbija się przede wszystkim postać Żabsona, który jawi się widzom już nie jako rozwydrzony, nadęty raperzyna, a rozsądny mecenas i wpływowy biznesmen. Leosia zaczynała jako jego didżejka i jakiś czas temu opuściła to stanowisko, by ruszyć w świat, a wspólna piosenka, choć pewnie jeszcze krzyżykiem na drogę nie jest, nabiera dla mnie w tej sytuacji jakiegoś zaskakująco symbolicznego wydźwięku.
Ale czy Leosia powinna już wypływać na szerokie wody? Odbiór tej piosenki z pewnością jest dla jej kariery bardzo ważny, bo zadecyduje o tym, czy stanie się braną na poważnie artystką, czy raczej powoli osunie się w nicość gdzieś na cmentarzysku pokrzepiających, acz przeznaczonych do zapomnienia memów.
Pierwsze wrażenie po odsłuchu – tony tej słynnej pozytywnej energii, ale opakowanej tak dobrze, że chce się ją chłonąć. To, jak wiele szczęścia daje ludziom (wystarczy zajrzeć do komentarzy pod teledyskiem na YouTube) bujanie głową w rytmy od Leokadii, już samo w sobie jest niezwykle budujące. Świadczy o tym, że mamy do czynienia z fenomenem oraz udowadnia, jak wielkie jest zapotrzebowanie na scenie na postać kobiecą, o dziwo niekoniecznie prosto z ulicy albo nad wyraz wyuzdaną. I to się wszystko wspaniale klei, bo brak tu drugiego dna czy nadrzędnego celu – Jungle Girl ma takie samo zadanie, jak poprzedni hit Leosi: wybrzmiewiać na parkietach i zapewniać dobrą zabawę. Piosenka spełnia swoje zadanie i dokładnie dlatego działa tak, jak działa – czyli wyśmienicie.
Bit jest tu klubowy i raczej typowy, ale płynie, więc odpowiada na funkcję. Melodia również, bo zostaje ze słuchaczem jeszcze na długo po odsłuchu. Zaskakują efekty dźwiękowe – naleciałości spod szyldu PC Music są wielce interesujące. Mam tylko nadzieję, że tekstami Leosia nie zacznie ocierać się o wersy z płyty Ekipy, bo granica i tak jest już przecież nad wyraz cienka (nawet mimo że artystka w większości przypadków balansuje na niej niczym wprawna akrobatka). Niech chociaż ktoś jej powie, że „każde dragi” to przeżytek, bo to mój największy – jak na razie – niepokój.
Na koniec dobra wiadomość – Jungle Girl zapowiada debiutancką epkę Leosi. Tytuł jej będzie Hulanki, a ja życzę wam, byście się w oczekiwaniu na to wiekopomne dzieło radośnie stukali szklankami.
Zuza Pawlak